W moje auto na trasie szybkiego ruchu wjechał swoim pojazdem inny kierowca. Sprawca zapłacił mandat, a ja przystąpiłem do likwidacji szkody w dużej niemieckiej firmie. O ile w wypadku nikomu nic się nie stało, to gdy przyszło do likwidacji szkody opadła mi szczęka i do tej pory zbieram zęby z podłogi. I nie chodzi tylko o „rabaty”
Niemcy kojarzą mi się z motoryzacją, Bramą Brandenburską i ubezpieczeniową firmą gigant, która jest sponsorem tytularnym stadionu, po którym przez lata biegał Robert Lewandowski. Firma Allianz, bo o niej mowa, jest na ostatnim etapie wchłaniania firmy Aviva w Polsce. I robi to z hukiem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Pech chciał, że znów stuknął we mnie samochód. I ponownie jest to historia godna opisania. O ile poprzednio wszystko poszło gładko i historia miała swój happy end, to teraz nad likwidacją szkody zawisło fatum – a raczej rabaty. Czy to wypadek przy pracy, czy raczej nowy, ubezpieczeniowy, beznadziejny świat? Sprawdzam!
Stłuczka i czas likwidacji szkody. Pierwszy zgrzyt i dwa słowa uznania
Rok temu zastanawialiśmy się, jak zmieni się rynek ubezpieczeń komunikacyjnych po zdecydowanych decyzjach PZU – lidera branży, który jest rynkowym trendsetterem. Czy zacieśnienie polityki ubezpieczeniowej zaowocuje spadkiem cen polis, czy też rozzuchwali firmy ubezpieczeniowe.
Firmy ubezpieczeniowe zbierają rocznie, według danych Polskiej Izby Ubezpieczeń, 15 mld zł z tytułu obowiązkowego OC komunikacyjnego. Co robią z tymi pieniędzmi? Mój przykład jak na dłoni pokazuje, że z likwidacją szkód z tytułu OC w Polsce jest coś ciągle bardzo nie tak.
Ale po kolei. Majówka. „Ekspresówka” S8. W bok mojego auta wjechało inne. Brakowało 10 cm, by moje auto zjechało na pas ziemi, a wtedy… strach pomyśleć.
Na miejsce przyjechała policja i wlepiła sprawcy mandat. Delikwent ubezpieczony był w Allianz. Zgłoszenie szkody i pierwszy zgrzyt. Nie można tego zrobić przez internet, bo trzeba mieć komplet danych sprawcy kolizji (których ja nie mam, bo ma je policja), a bez tego formularz mnie dalej nie przepuści. Infolinia? Jest święto i nie pracuje. Pozostaje zgłoszenie telefoniczne w dzień powszedni…
Wtedy sprawa rusza z kopyta. Wgrywam zdjęcia uszkodzeń przez smartfon i nie muszę nawet instalować żadnych dodatkowych aplikacji. Całość procedury – prostotę i ergonomię – oceniam na piątkę. Niestety, to nie koniec przygód.
Czytaj też: Sąd nad polisami OC. Kto powinien płacić więcej, a kto mniej? Oj, nie wszystkim się spodobają te pomysły
Odszkodowanie jak pożyczka „na jeden klik”. Warty 1100 zł
Po kilku godzinach, tego samego dnia, dostaję informacje o kwocie odszkodowania – wystarczy, że kliknę i pieniądze będą na moim koncie. Łatwe pieniądze – wartość odszkodowania to 4500 zł za uszkodzone trzy elementy i kilka części zamiennych. Czy to dużo, czy to mało – nie mam pojęcia. I pewnie bym kliknął (albo umówił się na profesjonalne oględziny w warsztacie mojej marki), gdyby nie poczucie zawodowego obowiązku.
„A gdzie kosztorys?” – zapytałem na infolinii. „W systemie. Zaraz powinien być widoczny” – usłyszałem. Nie wiem, czy to moje niedopatrzenie, czy właściwa ścieżka likwidacji szkody, ale właściciel uszkodzonego pojazdu najpierw poznaje kwotę odszkodowania, a kosztorysu naprawy musi szukać w innym miejscu. Przelogowałem się, poczytałem i zdębiałem. Włosy zjeżyły mi się, gdy zobaczyłem „minus 20%”.
Allianz obliczył, że naprawa auta będzie kosztować 5600 zł, a potem uznał, że obetnie mi 20% wartości odszkodowania. Wyłapać ten niuans nie było wcale tak prosto. Osoba, która pierwszy raz widzi sporządzony zupełnie nieprzejrzyście kosztorys szkody, z pewnością przeoczy ten „szczegół”.
Zapytałem opiekuna szkody z ramienia firmy Allianz, skąd ta redukcja. Odpowiedź: „obniżka o 20% odzwierciedla rabaty, jakie może pan uzyskać w sieci naszych warsztatów partnerskich”. Czyli jeśli umówię się na naprawę w warsztacie partnerskim Allianz, to mimo potrącenia 20% powinienem zmieścić się w kosztorysie.
Poszedłem za ciosem i zadzwoniłem do trzech warsztatów partnerskich Allianz z mojego miasta z zapytaniem, czy naprawią mi auto w cenie z kosztorysu firmy Allianz i czy dadzą – zgodnie z zapewnieniami centrali – 20% rabatu.
Warsztat nr 1. – 20% rabatu? Tyle na pewno pan nie dostanie. My dajemy rabaty, ale najwyżej 10%. A tak w ogóle to koszt naprawy przed rabatem będzie wyższy.
Warsztat nr 2. – 20% rabatu? Raczej nie. Jakieś 10% na robociznę i 2% na części rzeczywiście udzielam dla klientów Allianza. Ale najpierw i tak zrobimy własny kosztorys.
Warsztat nr 3. – tutaj usłyszałem to samo, co w poprzednich dwóch. Czyli, literalnie rzecz biorąc, nie jest tak, jak zapewniała mnie firma Allianz. Kosztorys to tzw. kwota bezsporna, żeby nie powiedzieć: „na odczepnego”. Firma daje mi gotówkę do ręki, rabaty są palcem na wodzie pisane, a jak chcę solidnie naprawić auto, to powinienem oddać je do serwisu, który w moim imieniu będzie się kopał z koniem. Ale czy tak to powinno wyglądać?
Likwidacja szkody na papierze: rzeczoznawca bierze sprawy w swoje ręce
Skonfrontowałem kosztorys od Allianz z dwiema niezależnymi opiniami fachowców. Pokazałem kosztorys byłemu dyrektorowi działu likwidacji szkód innej firmy. „Można się przyczepić do tych 20% rabatu. A poza tym nie wygląda to źle”. Poprosiłem też o opinię Łukasza Szaramę, eksperta motoryzacyjnego, biegłego sądowego prokuratury.
„To nie jest najgorsze, co mogło Pana spotkać. Firmy ubezpieczeniowe pomniejszają kwoty odszkodowań nie tylko o rabaty, ale też o koszty amortyzacji i parametr „urealnianiający” ich zdaniem koszty naprawy. Zapominają dodać, że urealnienie jest korektą do poziomu szarej strefy, do której „niby przypadkiem” kierują strumień poszkodowanych. Niektóre z tych korekt występują osobno, niektóre wszystkie razem. Pomniejszania kosztów naprawy sięga nawet 60%”.
Szarama przygotował pro bono własny profesjonalny kosztorys zgodnie ze sztuką rzeczoznawcy. Wynik? Wartość szkody to nie 4500 zł, ale 9500 zł. Uzbrojony w nowy kosztorys zapytałem eksperta – co ja mam teraz z nim zrobić?
„Super, że ma Pan kosztorys. I pewnie liczy Pan na to, że firma wypłaci tyle, ile się należy. Otóż nie. Po pierwsze jakbym Panu wystawił fakturę za usługę rzeczoznawcy, to mimo wyroku Sądu Najwyższego, iż ubezpieczalnia ma ją zapłacić, spotkałby się Pan prawdopodobnie z odmową zapłaty, „bo nie było takiej potrzeby, aby brać rzeczoznawcę”. Po drugie, mimo że Kodeks Cywilny i wyroki sądów mówią jasno – to i tak bez sądu nie dostanie Pan kwoty z kosztorysu bez pokazania faktury, a jeśli nawet fakturę serwis pokaże – ubezpieczalnia fakturę skoryguje do uznanego przez siebie poziomu, bo oni mają „warsztat w sieci naprawczej, co taniej naprawi”.
Czyli dla świętego spokoju powinienem (i tak pewnie zrobię) oddać auto do serwisu, który przedstawi swój kosztorys i swoje faktury firmie ubezpieczeniowej. I będzie tak: firma go albo zaakceptuje, albo nie, ale zazwyczaj będą to negocjacje – warsztat chce ciągnąć linę w swoją stronę i zarobić jak najwięcej, firma ubezpieczeniowa chce, by koszty naprawy były realne, a nie służyły do wyciągania dodatkowej marży serwisantom.
Nauka likwidacji szkody: czemu kierowcy biorą gotówkę do ręki?
Pytanie brzmi, dlaczego kierowcy w ogóle decydują się kwestionować kosztorys gotówkowy. Jeśli ktoś chce naprawić auto, to odstawia go do serwisu i serwis „procesuje” się z firmą ubezpieczeniową o należną kwotę odszkodowania. Prawo jednak tak nie działa, a właściciel jest na uprzywilejowanej pozycji.
„Właściciel pojazdu doznał uszczerbku majątku, a firma ubezpieczeniowa powinna mu ten uszczerbek w pełni zrekompensować – również w wypłacie pieniędzy do ręki. Jeśli kogoś interesuje jednak uczciwe naprawienie pojazdu, oddaje auto do serwisu, który drze koty z ubezpieczalnią za niego, ale co bardzo istotne – zazwyczaj o to, co mu należne i określone w technologii producenta. Paraliżuje to jednak rozwój serwisu i jego konkurencyjność. Niestety, szara strefa warsztatów skutecznie karmiona poszkodowanymi z zaniżonymi kosztorysami w medalowy sposób zakrzywia obraz realnych kosztów dobrze wykonanych napraw, kształtując obraz uczciwych serwisów i poszkodowanych jako naciągaczy opływających w luksusie”
– mówi Łukasz Szarama. Generalnie pewnie nawet nie zainteresowałbym się szczegółami kosztorysu, gdyby firma nie potrąciła 20%, a warsztaty nie przyznały, że to ściema. Allianz powiadomiony, co mówią jego warsztaty partnerskie, do samego końca utrzymuje, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
„Klient ma oczywiście możliwość wyboru sposobu likwidacji szkody i może też wybrać metodę kosztorysową. Wówczas ma zapewnioną możliwość naprawienia pojazdu w naszej sieci naprawczej po cenie, która widnieje na kosztorysie (wraz z rabatem). Rabat w kosztorysie został wynegocjowany przez ubezpieczyciela, a jego wysokość odpowiada rabatowi stosowanemu przez warsztaty współpracujące na terenie miejsca zamieszkania poszkodowanego”.
W ubiegłym roku do sądów trafiło niemal 180 000 nowych spraw z tytułu sporów na tle odszkodowań. To kilka razy więcej niż pozwów frankowiczów. Ale to opcja dla tych, którzy mają czas, pieniądze i duże roszczenie na stole, o które opłaca się „bić” na wokandzie.
Większość spraw kończy się w ten sposób, że kierowca naprawia auto nawet za mniejszą cenę – włoży nieoryginalną część, zrezygnuje z lakierowania jednego elementu, który i tak nie był bardzo zniszczony. Ale gdy w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze i skomplikowana naprawa, sprawy kończą się w sądzie.
źródło zdjęcia: PixaBay