Premier ogłosił czteropunktowy program wsparcia dla kredytobiorców. Problem w tym, że jeśli rozebrać go na czynniki pierwsze, to zanosi się na to, że będzie to „wielkie nic”. Czy możliwość przesunięcia na później spłaty kilku rat to wystarczająca „pieszczota” dla kredytobiorców? A może premier postąpił właściwie, stosując ten marketingowy unik?
Ogłoszony przez premiera program wsparcia dla kredytobiorców w zasadzie jest klasycznym unikiem. Niby są cztery punkty, ale tak naprawdę dla umęczonych ratami kredytobiorców premier ma tylko jedną nową możliwość – odłożenie czterech rat kredytowych w roku 2022 oraz czterech w roku 2023 na później. Ale i tak będzie trzeba je zapłacić (nie będzie tylko odsetek za przesunięcie terminu płatności).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Druga z opcji – Fundusz Wsparcia Kredytobiorców – już istnieje, więc jego włączenie do pakietu ma charakter czysto marketingowy. Z kolei zmiana wskaźnika referencyjnego w umowach na taki, który odzwierciedla oprocentowanie jednodniowych depozytów międzybankowych, to obietnica, która może przynieść korzyści kredytobiorcom tylko w przypadku realizowania w Polsce „wariantu tureckiego” (dlaczego – piszemy tutaj).
Premier w gruncie rzeczy zaproponował wielkie nic, o którym wszyscy teraz dyskutujemy, zamiast o planie opozycji, która proponuje ruch dużo odważniejszy (i bardziej kontrowersyjny, być może też bardziej szkodliwy), czyli zamrożenie WIBOR-u. „Po co zamrażać, skoro zaraz będziemy go likwidować?” – może powiedzieć premier.
Program wsparcia dla kredytobiorców, czyli… jak zrobić coś z niczego
Pomysł premiera, wprowadzający możliwość przesunięcia na później kilku rat, jest tyleż pusty, co sprytny. Dzięki temu unikowi premierowi udało się nie otworzyć Puszki Pandory, która wiązałaby się z zaoferowaniem kredytobiorcom jakiejś bardziej znaczącej pomocy.
Bo zaraz wściekliby się: wynajmujący mieszkania, frankowicze, ci, którzy mają kredyty o stałej stopie procentowej oraz posiadacze oszczędności. A tak nie wścieknie się nikt. Choć mam wrażenie, że wszystkie te grupy wciąż myślą, że premier zaproponował jakąś pomoc kredytobiorcom i narzekają – miałem wczoraj audycję w TOK FM i takie właśnie były nastroje. Ale jak wszyscy policzą, że premier przekazuje kredytobiorcom okrągłe zero, to się uspokoją.
I w zasadzie premier-bankowiec zrobił dobrze, bo ograniczył do minimum zamieszanie dotyczące sprawy, która bardzo antagonizuje społeczeństwo. Owszem, wybuchnie na dobre, ale dopiero za kilka miesięcy, gdy kredytobiorcy dostaną do ręki już „docelowe” harmonogramy i raty do zapłacenia. Martwić się będziemy wtedy, teraz trzeba było „coś” ogłosić, żeby krzykacze się zamknęli.
Pakiet premiera nie zrobi też żadnej krzywdy bankom. Owszem, Mateusz Morawiecki ogłosił dodatkową zrzutkę na różne fundusze, ale nie kazał nic obniżać kredytobiorcom, ani nic im umarzać (np. rat kredytowych) – a to by dopiero bolało.
Zmiana wskaźnika referencyjnego? Nowy – poza okresami destabilizacji – będzie miał zbliżoną wartość do starego (spójrzcie na wskaźnik SARON, „wiszący” na tym samym mechanizmie – jest tylko ciut mniejszy od LIBOR 3M, który zastąpił). A poza tym, jeśli banki będą musiały go stosować i trochę na tym stracą, to po prostu obniżą w rewanżu oprocentowanie depozytów i wprowadzą jakieś nowe prowizje. Normalka. Prawdziwą zmianą byłby WKF. Nie, nie WTF, tylko WKF.
Mamy więc wielki, czteropunktowy plan pomocy kredytobiorcom, który jest klasyczną wydmuszką. Słuchałem wczoraj rozmowy z prezesem Związku Banków Polskich – człowiekiem, który ostatnio ma tak zbolałą twarz i tak smutne oczęta, że prawie mi go żal – i wcale nie krytykował planów rządu. Mówił ogólne słowa o stabilności, przyszłości, wzmacnianiu banków. Prawie nie był nieszczęśliwy. Ciekawe, prawda?
Czy to dobrze, że premier skutecznie przekierował dyskusję w kierunku „nicości”, zamiast dyskutować o propozycjach opozycji? Z jednej strony tak, a z drugiej nie.
Argumenty wspierające premiera znacie: po pierwsze kredytobiorcy nie są najbiedniejszą grupą społeczną, po drugie nie wszyscy znajdą się w tarapatach, po trzecie kredyty trzeba spłacać (więc przełożenie płatności rat na lepsze czasy w zupełności wystarczy), a po czwarte – to nie jest elektorat Zjednoczonej Prawicy. A państwowe (w dużej części) banki nie powinny osłabiać swoich kapitałów, żeby pomagać akurat tej grupie ludzi en bloc. Czyli „sponsorować” akurat kredytobiorców, zapewne znów kosztem deponentów.
Czy premier powinien bardziej pomóc kredytobiorcom?
Są dwa argumenty wspierające tezę, że premier – wykonując ten unik – jednak popełnia błąd i czyni kolejną niesprawiedliwość. Pierwszy polega na tym, że kredytobiorcy niosą dziś ponadprzeciętnie duży koszt walki z inflacją. Emeryci dostają sutą waloryzację, trzynastą i czternastą emeryturą. Rodziny wielodzietne i niezamożne – zasiłek antyinflacyjny. Kierowcy – obniżkę podatków za paliwo. Wszyscy – zerowy VAT na żywność i na energię.
Wszystko to powoduje, że inflacja jest jeszcze wyższa i że płacą za nią głównie trzy grupy społeczne: ci, którzy nie dostali świadczeń od rządu albo podwyżki w pracy, posiadacze oszczędności (apeluję o program ich wsparcia, chociaż przecież on już istnieje w postaci nierynkowo wysoko oprocentowanych obligacji skarbowych) i kredytobiorcy.
Robienie jakichś finansowych gestów – np. zamrożenie WIBOR-u – wobec nich byłoby tyleż ryzykowne (z tych powodów, dla których premier nic nie zrobił), ile sprawiedliwe społecznie. To oni płacą za politykę rządu, który najpierw rozpalił inflację, a teraz ją gasi benzyną, i mogliby coś w zamian dostać. Nawet jeśli to klasa średnia i nie są najbardziej potrzebujący.
Zobacz też wideo (dalszy ciąg artykułu pod klipem):
Drugi argument wspierający tezę, że premier zrobił błąd ogłaszając swoje „wielkie nic”, to fakt, że problem nie jest wydumany. Za kilka miesięcy raty kredytowe wielu ludzi rzeczywiście sięgną 30-40% ich miesięcznych budżetów. Nawet ci, którzy zadłużali się dość rozsądnie, teraz mogą znaleźć się w sytuacji nie do pozazdroszczenia (przeczytajcie tekst o tym, ile powinien wynosić „bezpieczny kredyt” i czy coś takiego w ogóle istnieje).
Rząd – choć zapewne premier się do tego nie przyzna – jest współodpowiedzialny za kłopoty kredytobiorców nie tylko z tego powodu, że pompuje inflację. I nie tylko z tego, że na czele Narodowego Banku Polskiego stoi wciąż człowiek, który za pierwszy cel stawiał sobie pomaganie rządowi. Także dlatego, że „kontrolowany” przez rządzących nadzór bankowy nie zrobił wiele, żeby zmusić banki do oferowania w erze niskich stóp procentowych kredytów o stałej stopie.
Możliwość przesunięcia kilku rat na później nie jest złym pomysłem, ale być może premier powinien zapowiedzieć też pewne zmiany w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, np. obniżyć nieco (ale nie za bardzo, żeby nie było pokusy moralnego hazardu) „próg wejścia” do niego, wynoszący dziś 50% dochodów wydawanych na ratę kredytową. Postuluje to partia „Polska 2050” Szymona Hołowni.
Program wsparcia dla kredytobiorców to wydmuszka. To dobrze czy źle?
Reasumując: premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając program wsparcia dla kredytobiorców, uniknął zarówno wzbudzania konfliktów z innymi grupami (np. wynajmującymi), jak i gniewu banków (w dużej części państwowych) oraz… wydawania pieniędzy na pomoc dla kredytobiorców. Genialne, prawda?
Ale może zrobił dobrze? Kredyt to kredyt, dlaczego ktoś miałby go spłacać za kredytobiorcę (poza wyjątkowymi przypadkami, opisanymi w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców)? Ale postąpił sprawiedliwie społecznie, biorąc pod uwagę, że to w dużej części z jego winy stopy procentowe idą w górę tak szybko? O tym proponuję podyskutować. Jak uważacie?
——————
Posłuchaj podcastu: coraz droższe kredyty. Czy znów grozi nam, że będziemy mieszkać „u Niemca”?
W 99. odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” sprawdzamy, jakie podwyżki powinni dostać urzędnicy budżetówki (lider opozycji obiecuje 20% jeśli wygra wybory, ale minister edukacji przebija i mówi – 30%), a także chłodno myślimy o innych podwyżkach. Rozważamy, do czego doprowadzą nas podwyżki stóp procentowych i wzrost raty kredytu (czy z ich powodu znów grozi nam, że będziemy „mieszkać u Niemca” i czy to aby na pewno jest źle). Zastanawiamy się też nad tym, czy lepszą lokatą kapitału od depozytu w banku może być… używane auto. A na koniec przedstawiamy trzy dobre wiadomości na wyjątkowo złe czasy. Do wysłuchania podcastu – aby to uczynić, należy kliknąć ten link – zapraszają Maciek Bednarek, Irek Sudak, Maciek Samcik oraz nowy członek teamu „Subiektywnie o Finansach” – Maciek Jaszczuk. Bo liczba Maćków na metr kwadratowy subiektywności musi się zgadzać :-).
Posłuchaj 101. odcinka podcastu: czy WIBOR jeszcze bardziej urośnie przez…. rząd?
W tym odcinku finansowych sensacji tygodnia bohaterem jest WIBOR. Sprawdzamy, jak bardzo odbił się od oprocentowania depozytów i referujemy ostrzeżenia członków Rady Polityki Pieniężnej: jak bardzo WIBOR może jeszcze urosnąć? I ile w tym winy polskiego rządu? A na koniec coś pozytywnego: jak zarobić na wysokim WIBOR-ku? Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem.
zdjęcie tytułowe: Jasmin Sessler/Unsplash