Zapłacili czy nie zapłacili? Walka Rosji o to, by uregulować 117 mln dolarów odsetek od wyemitowanych przez siebie euroobligacji świadczy o tym, że Putin bardzo nie chce zostać bankrutem w oczach świata. Dlaczego mu tak na tym zależy? Bo doskonale wie, że techniczne bankructwo państwa grozi mu falą finansowego tsunami, która nadejdzie z… zupełnie innej strony
Rosja nie zapłaciła w terminie odsetek od wyemitowanych przez rząd obligacji denominowanych w rublach (choć nie wiemy czy nie wypłaciła ich z niewielkim opóźnieniem). 16 marca przyszedł czas płacenia odsetek za euroobligacje o wartości 117 mln dolarów. Kwota niewielka, ale prestiżowo ważna sprawa. Rosyjskie Ministerstwo Finansów wysłało polecenie zapłaty do amerykańskiego banku pośredniczącego, ale tam konto dolarowe jest zablokowane. Z kolei wierzyciele odmówili przyjęcia płatności w rublach po obecnym kursie (rubel jest na międzynarodowych rynkach bezwartościowy).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy to oznacza, że Rosja nie zapłaciła? Niekoniecznie. 17 marca rosyjskie Ministerstwo Finansów poinformowało, że „nakaz zapłaty odsetek z dwóch emisji rosyjskich euroobligacji został spełniony”. Ministerstwo poinformowało, że płatność została dokonana w walucie obcej, czyli zgodnie z warunkami emisji. „Nie ma obecnie problemów z obsługą rosyjskiego długu publicznego” – napisał z kolei rosyjski odpowiednik naszego KPRM.
Rosjanie nie podają żadnych szczegółów płatności. Nie wiemy też czy pieniądze znalazły się na kontach wierzycieli i ewentualnie w jaki sposób tego dokonano. Nie ma też potwierdzenia wierzycieli, że Rosja jednak nie jest technicznym bankrutem.
Jak widać pogróżki Rosjan, że odsetki od obligacji dolarowych i w euro – jak również kwoty główne – będą płacili w rublach po obecnym kursie (zniszczonym przez sankcje Zachodu), to gra. Rosjanie z jakichś przyczyn chcą utrzymać się na rynku, choć agencje ratingowe przyznały już rosyjskiemu długowi ocenę „C” (czyli największego śmiecia, nieunikniony brak możliwości odzyskania pieniędzy przez wierzycieli).
Na razie stawką jest „mikroratka”, kolejne dolarowe płatności z tytułu wyemitowanych obligacji planowane są na koniec marca i początek kwietnia – w sumie w odstępie kilku dni do uregulowania jest 2,4 mld dolarów. I to już nie będą żarty.
Rosyjskie obligacje i techniczne bankructwo. Komu zaszkodzi?
Brak płatności odsetek lub kwot głównych oznaczałoby oczywiście techniczne bankructwo kraju, ale nie oznacza bankructwa faktycznego, bo Rosja pieniądze jeszcze ma. Przypomnę pokrótce, że jej roczny budżet to mniej więcej 250 mld dolarów, z czego jedna trzecia pochodzi z wydobycia i eksportu surowców – więcej szczegółów w tym tekście).
Jeśli Rosja nie zapłaci odsetek – formalnie ma na to 30 dni po terminie w ramach „karencji”, potem wierzyciele mogą podjąć kroki prawne – oznaczać to będzie, że utraciła zdolność do pożyczania pieniędzy na rynkach międzynarodowych. Jest to przykre, ale nie dewastujące. Zadłużenie Rosji wynosi równowartość jakichś 250 mld dolarów (niewiele, to nieco mniej niż roczny budżet tego państwa, Polska ma zadłużenie w wysokości trzech rocznych budżetów), ale z tego tylko 15-20% jest w rękach inwestorów zagranicznych.
Cała reszta to dług wewnętrzny, będący w rękach rosyjskich banków, tamtejszych firm oraz zwykłych ciułaczy (dla porównania – Polska ma ok. 35% zadłużenia za granicą). Gdyby Rosja przestała go regulować, to wszystkim tym podmiotom będzie oczywiście przykro, ale nie będzie z tego międzynarodowej afery. Co najwyżej rząd utraci również możliwość zadłużania się na rynku wewnętrznym (ale to mniej kłopotliwe, niż default międzynarodowy).
Rosja nie musi jednak tego robić, dług rublowy można przecież spłacić dodrukowując pusty pieniądz. Kupujący będą się cieszyli, a gotówka i tak zostanie „zjedzona” przez inflację.
Putin musi żyć bez długów. Na ile starczy mu kasy?
Jeśli chodzi o Rosję, to sytuacja jest jasna – i tak żaden inwestor mający wszystkie klepki w głowie pieniędzy jej w najbliższym czasie nie pożyczy. Więc w sumie nie ma większego znaczenia czy Rosja swoje długi reguluje czy też nie. W jej sytuacji nic to nie zmienia. Z punktu widzenia Zachodu te 20-30 mld dolarów to i tak są fistaszki.
Nota bene już wyemitowane i notowane na giełdzie rosyjskie obligacje można kupić za 20% ich wartości. To ciekawa inwestycja dla ryzykantów, którzy obstawiają wariant pokojowy – jeśli Rosja wróci na salony, Putin przeprosi za cały ten smród i obieca, że już więcej nie będzie, kanclerz Niemiec go przytuli, a prezydent Francji pohuśta się z nim na placu zabaw, to obligacje staną się znów „spłacalne” i można kilkukrotnie pomnożyć kapitał.
Rosja będzie musiała żyć bez zadłużania się (przynajmniej za granicą), do czego jest jednak przygotowana. Problemem są oczywiście koszty wojny, które – w tym, co dziś można policzyć – wynoszą mniej więcej 1 mld dolarów dziennie (niektórzy mówią, że 2,5-3 mld dolarów). Zaznaczam, że mówimy o kosztach bezpośrednich – sprzęt, amunicja, koszty działań. Ogólnie to będzie kwota wielokrotnie wyższa, podsumował ją Marcin Kuchciak w swojej analizie.
Jeśli państwowy budżet Rosji jest wart 250 mld dolarów, to – biorąc pod uwagę brak możliwości zadłużania się oraz sztywne wydatki, takie jak utrzymanie administracji, sektora publicznego oraz wypłacanie świadczeń socjalnych – za kilka tygodni może się skończyć kasa na prowadzenie działań wojennych. Tyle, że ich i tak Putin nie finansuje z zadłużenia zagranicznego.
Putin może chcieć po raz kolejny okraść swoich obywateli, zakazując im wypłacenia pieniędzy z kont bankowych, nacjonalizując tę kasę i przeznaczając ją do budżetu państwa. Ale zapewne tego nie zrobi, bo po czymś takim do końca życia musiałby już siedzieć w bunkrze przeciwatomowym. Sam tylko największy na rynku Sberbank (odpowiednik naszego PKO BP) przechowuje pieniądze ludzi warto 200 mld dolarów).
Putin w sytuacji kryzysowej mógłby też użyć rezerw banku centralnego. Z kwoty 640 mld dolarów połowa jest zamrożona (rezerwy w euro i dolarach), ale reszta to ruble (mało), juany i złoto. Trudno powiedzieć czy i z jakim dyskontem Putin mógłby się ich pozbyć. I czy np. partner pierwszego wyboru, czyli Chińczycy by w ogóle chcieli dobić targu, biorąc pod uwagę, że mogliby się nadziać na sankcje Zachodu.
Czytaj też: Słynna aplikacja ma problem? Pytania o rosyjskie pochodzenie Revoluta (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Tak Rosja kradnie pieniądze swoim obywatelom (subiektywnieofinansach.pl)
A jeśli Gazprom, Lukoil, czy Rosnieft nie oddadzą ćwierć biliona dolarów?
Jak widzicie, ewentualny brak spłaty zadłużenia państwowego – a na razie mówimy tylko o niewielkich odsetkach – nie zrobi krzywdy ani Rosji, ani tym bardziej światu (mówimy o 20-30 mld dolarów). Problem jest gdzie indziej. Otóż obligacje na rynkach światowych emitowały również największe rosyjskie firmy, takie jak Lukoil, Rosnieft, czy Gazprom. To zadłużenie, według „Financial Times”, wynosi 150 mld dolarów, ale w Bloombergu widziałem informację, że ok. 250 mld dolarów (z tego połowa jest w rublu, którego wartość drastycznie spadła).
Te firmy, nawet gdyby chciały, nie będą w stanie refinansować tego zadłużenia, bo ze względu na „narodowość” utraciły wiarygodność kredytową. Nie wyemitują też akcji, bo nikt ich nie kupi. Oznacza to, że zabudżetowane na inwestycje pieniądze (częściowo miały pochodzić z długu) nie przyjadą, co spowoduje wymierne komplikacje – albo firmy będą musiały zwinąć część działalności (i zwolnić ludzi), albo wziąć pieniądze od państwa. A ono ma na głowie wydatki wojenne i wszystkie inne.
I to właśnie w związku z zerwaniem finansowych połączeń rosyjskich firm z Zachodem pojawi się syndrom krótkiej kołdry. Ograniczanie działalności firm – spowodowane brakiem możliwości zaciągania długów – spowoduje wzrost bezrobocia, a ono z kolei zmniejszy dochody rosyjskiego budżetu. Trzeba będzie albo ściąć ludziom pensje i emerytury (i tak wypłacane w śmieciowym pieniądzu) albo dodrukować pustych rubli – co przerobi inflację w hiperinflację. Wtedy dopiero będzie klasyczne bankructwo a la Wenezuela.
„Nasza gospodarka będzie potrzebowała głębokich zmian strukturalnych i nie będę tego ukrywał – nie będą łatwe, doprowadzą do tymczasowego wzrostu inflacji i bezrobocia”
– powiedział Putin w środę w wystąpieniu telewizyjnym przed spotkaniem wideo z rosyjskimi urzędnikami rządowymi. Zobowiązał się do podwyżek dla emerytów i pracowników państwowych, podwyżek płacy minimalnej i pomocy finansowej dla przedsiębiorstw. Powiedział, że nie będzie zamrożenia cen, a rosyjski bank centralny nie będzie drukował pustego pieniądza.
Inflacja oficjalnie od początku roku wynosi 5% (prognozy na cały rok mówią o 50-100%), produkcja zaczyna drastycznie spadać (np. producent samochodów Kamaz zmniejsza produkcję o połowę, a zatrudnia kilkadziesiąt tysięcy ludzi), oficjalny kurs rubla spadł z 70 do 100 rubli za dolara (w kantorach: 150-200 rubli). Nie wiadomo jaka jest sytuacja w bankach – odgórnie została ograniczona możliwość wypłacania dolarów, a w niektórych bankach – także rubli.
W zasadzie jedynym stabilnym źródłem pieniędzy dla rosyjskiego budżetu – i ostatnim zabezpieczeniem przed takim scenariuszem – są dochody z ropy naftowej i gazu. To 30-40% wpływów do budżetu państwa. Dopóki Europa będzie kupowała rosyjskie surowce – Rosja jakieś pieniądze będzie miała. Dlatego Putin straszy zakręceniem kurków, ale grzecznie surowce przesyła (same Niemcy płacą za surowiec 250 mln dolarów dziennie). I gorliwie informuje dzień w dzień, że gaz płynie nawet przez Ukrainę (a tu bez problemu mógłby mieć wymówkę, żeby gaz odciąć).
Czytaj też: Polska i Europa bez rosyjskiego gazu: co się musi stać, żeby się udało? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Czy wojna Putina zmieni sojusze Orlenu? „MOL to kawałek Gazpromu…” (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Visa i Mastercard wycofują się z Rosji. Opcja atomowa czy kapiszon? (subiektywnieofinansach.pl)
Techniczne bankructwo Rosji i rosyjskich firm: „drugie Lehman Brothers”?
Techniczne bankructwo Rosji nie byłoby kłopotem ani dla Putina, ani dla świata. A jednak z jakichś przyczyn Putin nie chce zerwać tej nici. Prawdopodobnie przyczyną jest to, że ostateczne zniszczenie wiarygodności rosyjskich firm przyniosłoby falę finansowego tsunami, której budżet państwa rosyjskiego by nie wytrzymał. Emerytom można wypłacić nic nie warte ruble i dziwić się razem z nimi, że nic nie można za to kupić. Ale do realizacji inwestycji przez wielkie koncerny potrzebne są prawdziwe pieniądze. W twardej walucie.
Załamanie się rosyjskiego rynku długu korporacyjnego bolałoby także Zachód. Mówimy o 150-250 mld dolarów, które ktoś zainwestował i najprawdopodobniej „umoczył”. To fundusze inwestycyjne, banki (najwięcej jest francuskich, niemieckich i austriackich), fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe. Choć bez paniki: rosyjskie obligacje od dawna były traktowane jako dość ryzykowne, więc inwestowały w nie przede wszystkim fundusze wysokiego ryzyka.
Tym niemniej mówimy o kwocie sięgającej być może ćwierć biliona dolarów. Czy to może wywołać efekt tsunami? Czy jakiś bank może upaść? Raczej nie. Czy jakiś fundusz inwestycyjny może upaść? Raczej tak. Wartość całego rynku amerykańskich obligacji korporacyjnych to jakieś 10 bilionów dolarów. Europejskiego – pewnie z 5-6 bilionów euro. W 2020 r. firmy w Europie wyemitowały obligacje warte 850 mld euro. Na tym tle Rosja to pikuś.
Przypomnę, że amerykański bank Lehman Brothers kończył żywot z zadłużeniem na poziomie 620 mld dolarów i o mało nie wykończył światowego systemu finansowego. Chiński deweloper Evergrande w zeszłym roku przewracał się z garbem 300 mld dolarów długu. Wtedy pomógł chiński rząd i wstrzyknął do banków 20 mld dolarów, żeby kryzys nie zachwiał branżą i całą gospodarką (o takiej kwocie wiemy, być może łącznie trzeba było wpompować więcej).
Wydaje się, że w przypadku rosyjskiego długu korporacyjnego koszty będą po pierwsze skoncentrowane w podmiotach o bardzo ryzykownym profilu działalności (a więc lepiej przygotowanych na takie „przygody”), po drugie rozłożone w czasie, a po trzecie… nie wiemy co się wydarzy na froncie.
Jedno jest pewne – techniczne bankructwo rosyjskiego rządu byłoby oczywiście kolejnym bolesnym efektem życiowego błędu Putina, jakim było rozpętanie wojny w Europie. Ale na ten skutek akurat był przygotowany. Większym problemem jest niemożność skorzystania z rezerw walutowych, solidarna reakcja Zachodu (krępująca ruchy Chinom, które mogłyby pomóc Putinowi finansowo, ale się boją), a także odcięcie rosyjskich firm od finansowania inwestycji, co wkrótce przełoży się na krach rosyjskiego budżetu państwa.
————————————-
Posłuchaj podcastu: jak wojna zmieni rynek nieruchomości?
Jak wojna przeora rynek nieruchomości? Naszymgościem w podkaście „Finansowe sensacje tygodnia” jest Marek Wielgo, długoletni dziennikarz „Gazety Wyborczej” piszący o nieruchomościach, a od niedawna autor portalu z ogłoszeniami GetHome. Rozważamy wpływ wojny na rynek nieruchomości w Polsce. Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem. Podcast jest też na Spotify, Google Podcast, Apple Podcast i pięciu innych, popularnych platformach podcastowych. Macie na temat „wojna a nieruchomości” swoją opinię, doświadczenia albo już widzicie jak zmienia się rynek? Piszcie na kontakt@subiektywnieofinansach.pl!