Ewentualne ujemne oprocentowanie pieniędzy w Polsce jest coraz częściej tematem dyskusji. Od zeszłego roku główna stopa procentowa NBP wynosi 0,1% i raczej nic nie zapowiada jej podwyższenia. W niektórych krajach w Europie klienci już płacą za przechowywanie depozytów. Jak to tam wygląda? Sprawdziliśmy! Warto to wiedzieć, bo jeśli w Polsce będzie tak samo, to raczej polskie banki nie będą wymyślały prochu, tylko pójdą utartą ścieżką, którą podążyły banki na Zachodzie
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ostatnio sporo uwagi poświęcamy potencjalnym opłatom dla banków za przechowywanie naszych pieniędzy. Maciej Samcik zastanawiał się na ile takie ujemne oprocentowanie depozytów byłoby legalne. Maciej Bednarek z kolei policzył ile banki mogą zarobić na ujemnym oprocentowaniu. Okazało się, że całkiem sporo, a więc gra jest warta świeczki. Czy ujemne oprocentowanie pieniędzy w Polsce to tylko kwestia czasu?
Wydawanie pieniędzy jest dobre dla wszystkich?
Kryzys spowodowany pandemią Covid-19 solidnie zakołysał światową gospodarką. Kraje obniżały stopy procentowe, emitowały obligacje, wdrażały różnego rodzaju tarcze pomocowe i wypłacały subwencje. Ostatnio pojawiła się nawet informacja, że Chińczycy testują pieniądz z datą ważności. Wszystko po to, żeby zmusić ludzi do wydawania tych pieniędzy, bo to stymuluje gospodarkę.
Nie są to nowe pomysły. Podobne postulaty (niskich stóp procentowych, wlewania pieniędzy w rynek, bezcelowej pracy, czy terminu przydatności do użycia dla pieniądza) głosił chociażby John Maynard Keynes w pierwszej połowie XX wieku. Nowe jest natomiast to, że powoli decydujemy się je wdrażać na taką skalę.
Ujemne oprocentowanie depozytów to byłby swego rodzaju powrót do korzeni. W końcu – czy nie zaczęło się od „skarbców”, w których trzymaliśmy pieniądze i płaciliśmy za to, aby były bezpieczne? To znaczy nie my, ale nasi przodkowie.
Ujemne oprocentowanie pieniędzy w Polsce – jeżeli będzie wprowadzone – to pewnie na podobnych zasadach, jak wcześniej w innych krajach. W końcu lepiej uczyć się na czyichś błędach oraz doświadczeniach. W których państwach w Europie wprowadzono już tak zwany „deposit fee”, ile on wynosi i jakie przyniósł efekty?
Niemcy płacą za umiejętność oszczędzania?
Niemieckie banki najgłośniej i najchętniej w Europie wzięły się za wprowadzanie ujemnych stóp procentowych. Prawdopodobnie ma to związek z tym, że Niemcy to prawdziwy maniacy oszczędności. Średnio w zasadzie nie schodzą poniżej progu oszczędzania 10% dochodów.
Europejski Bank Centralny podaje, że około 30% wszystkich depozytów gospodarstw domowych strefy euro znajduje się… w Niemczech. W poprzednim roku ich wartość urosła o 6% do rekordowej kwoty 2,55 bln euro. Jak podaje The Wall Street Journal liczba niemieckich banków, które obarczają klientów opłatą deposit fee wzrosła z 57 (przed pandemią) do 237 (obecnie). Oprocentowanie wynosi od 0,4% do 0,6% za nadwyżkę ponad kwotę 25.000-100.000 euro.
Na przykład Commerzbank nalicza opłatę -0,5% rocznie od kwoty oszczędności przewyższającej 100.000 euro. W ING takie deposit fee wynosi tyle samo: 0,5% rocznie za kwoty przekraczające 100.000 euro. Identyczne opłaty wprowadził też Deutsche Bank, 0,5% od nadwyżki nad 100.000 euro.
Podobnie jest w opisywanych przeze mnie bankowych fintechach: Vivid, Bitwala i N26. To może trochę dziwić, bo najczęściej to właśnie takie internetowe banki są tańsze. Faktycznie – jeżeli chodzi o dodatkowe opłaty i prowizje to się zgadza, ale deposit fee i tak występuje. Bitwala pobiera opłatę od depozytów przekraczających 50.000 euro w wysokości aktualnych stóp Europejskiego Banku Centralnego (obecnie -0,5%). Podobnie limit ustalił bank N26. Natomiast Vivid ustalił ten próg dużo wyżej – na kwocie 250.00 euro.
Czekają nas darmowe kredyty?
Drugim krajem, w którym tendencja ujemnego oprocentowania jest wyraźnie widoczna, jest Dania. Tam stopy procentowe zostały obniżone poniżej zera dwa lata przed tym, gdy zrobiła to strefa euro (a właściwie Europejski Bank Centralny). Banki w Danii obciążają już ujemnym oprocentowaniem nie tylko zamożnych klientów, ale także tych trochę biedniejszych.
I tak na przykład w banku Nykredit depozyty przekraczające 250.000 koron duńskich są oprocentowane stawką -0,6%. Takie same stawki obowiązują klientów Danskebank z zastrzeżeniem, że jeżeli nie mają NemKonto, to bank będzie pobierał odsetki od oszczędności przewyższających 50.000 koron. To niewiele ponad 30.000 zł!
Natomiast Nordea pobiera opłatę w wysokości 0,75% i ostatnio obniżyła próg poboru tych odsetek. Zmniejszył się on z 750.000 aż do 250.00 koron duńskich. W przeliczeniu to trochę ponad 150.000 zł. Duński bank centralny szacuje, że obecnie ujemne oprocentowanie depozytów dotyka nawet jednej czwartej wszystkich deponentów w tym kraju.
Podobnych opłat mogą się spodziewać klienci niektórych banków w Szwajcarii. Bank UBS ogłosił, że od 1 lipca próg opłat za wyższe depozyty zostanie obniżony do 250.000 franków. Klienci, którzy mają na kontach wyższe kwoty będą teraz obciążani opłatą w wysokości 0,75% rocznie za franka lub 0,6% za euro.
Interesującym efektem takiej sytuacji jest to, że nie musimy za dużo płacić, jeżeli to my potrzebujemy pieniędzy. Na przykład bank Nordea w styczniu zaczął oferować 20-letnie kredyty hipoteczne z oprocentowaniem 0%.
To oczywiście nie wygląda tak, że gdy zaciągniemy kredyt na ujemny procent, to otrzymujemy comiesięczny przelew z banku za wzięcie kredytu. Najczęściej dochodzą dodatkowe prowizje, które skutkują tym, że jednak trzeba coś zapłacić. A jeżeli nie, to bank nam po prostu obniża wartość zadłużenia.
Czy to nas czeka w Polsce? Najpierw ujemne oprocentowanie pieniędzy w Polsce, a potem niemal darmowe kredyty? O tym, że nie jest to utopijna wizja niech świadczy niedawna promocja banku Credit Agricole, który oferował pożyczkę w wysokości 3.000 zł oprocentowaną na 0% i do tego spłacał za nas ostatnią ratę.
Nie było haczyków – jeżeli tylko wywiązaliśmy się z naszej części umowy, to za pożyczenie trzech tysięcy musieliśmy zapłacić 2.750 zł. To oczywiście była sztywna kwota, ale kto wie, czy w przyszłości i oprocentowanie kredytów hipotecznych w Polsce nie spadnie.
Jeszcze nie wszędzie jest źle!
Sprawdziłem też sytuację w innych krajach Europy i na razie wygląda na to, że banki tylko sondują sytuację (nieliczne decydują się na wprowadzenie opłat i to dla zamożnych klientów lub dla firm).
We Francji banki niemal nie płaciły za depozyty w czasach dodatnich stóp procentowych, ale na razie nie decydują się na masowe pobieranie opłaty za większe oszczędności. W 2019 r. bank Lombard Odier stał się pierwszym bankiem, który we Francji opodatkował gotówkę swoich klientów. Próg był ogromny – płaciło się za oszczędności przekraczające 1 mln euro.
W niektórych krajach – na przykład we Włoszech – największe banki na razie testują „opłatę za płynność” na rachunkach firmowych. W końcu firmy jest trudniej zniechęcić do ucieczki do konkurencji (chociażby długotrwały proces informowania odbiorców o nowym numerze konta albo wyposażenie swoich FSSC w nowe czytniki do logowania do banku).
Banki w całej Europie uciekają się też do innych sposobów przerzucania kosztów ujemnych stóp procentowych na klientów – na przykład naliczając wyższe opłaty i prowizje. W ten sposób ujemne oprocentowanie pieniędzy w Polsce też istnieje już od wielu miesięcy.
A skąd w ogóle pomysł ujemnego oprocentowania? W największym skrócie (bo było to już u nas wielokrotnie omawiane): stopa depozytowa Europejskiego Banku Centralnego, którą obciąża on banki w strefie euro, wynosi minus 0,5%. Ponadto nie ma żadnych sygnałów, aby w najbliższym czasie ten poziom się zmienił.
Czyli bank, który umieszcza przykładowe 100 euro w EBC, odzyskuje z nich tylko 99,5 euro. Gotówka zdeponowana przez klientów na swoich rachunkach jest zatem kosztowna dla banków. A – w związku z kryzysem i niepewnością – stopa oszczędności w Europie jest na rekordowo wysokich poziomach (nie tylko w Niemczech, chociaż tam szczególnie).
Podpytałem też zwykłych mieszkańców kilku krajów w Europie – moich znajomych z Włoch, Grecji, Finlandii i Hiszpanii. Bo – wbrew pozorom – w niektórych krajach takie informacje bardzo trudno wydobyć z banku (w Niemczech jest wszystko przejrzyste, ale już w Szwajcarii zapisano w tabeli opłat enigmatyczne: „opłata za depozyt dla wyższych kwot. Szczegóły na żądanie”).
To oczywiście nie była żadna reprezentatywna próbka (w końcu gdybym spytał losowych Polaków o oprocentowanie w ich banku, to sądzę, że nie wszyscy by znali odpowiedź). Generalnie stwierdzili oni, że oprocentowanie jest bliskie zeru (najczęściej wynosi 0%) i nie sądzą, aby banki odważyły się na taki ruch. Szczególnie, że najgłośniej będzie o pierwszym banku, który to wprowadzi.
Najpierw zapłacą najbogatsi
Osoby z małą sumą oszczędności raczej nie mają się czego obawiać. Przynajmniej na razie. W Niemczech banki wprowadziły deposit fee od kwoty 25.000-100.000 euro. To w przeliczeniu jakieś 110.000–450.000 zł. W Danii nawet obniżone stawki odpowiadają jakimś 150.000 zł. Większość Polaków ma jednak niższe oszczędności. Czyżby ujemne oprocentowanie pieniędzy w Polsce było niegroźne?
I trzeba dodać, że dotyczy to nadwyżki ponad te kwoty i w konkretnym banku. Czyli jeżeli deposit fee wynosi 0,5% od kwoty 50.000 euro, a ktoś ma na koncie w tym banku 60.000 euro, to rocznie zapłaci opłatę w wysokości 50 euro (0,5% od 10.000 euro). To niecałe 5 euro miesięcznie. Przeciętnego Niemca taka opłata za przechowywanie oszczędności raczej nie szokuje.
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby taki Niemiec otworzył konto też w konkurencyjnym banku i uniknął opłaty rozkładając oszczędności na dwa razy po 30.000 euro. Fakt – zajmie to więcej czasu, ale pozwoli uniknąć opłaty za trzymanie oszczędności w banku. Naprawdę bolesne jest to dla najbogatszych jednostek. Jeżeli ktoś ma na koncie oszczędnościowym zgromadzony 1 mln euro, a deposit fee wynosi 0,5% od kwoty 100.000 euro, to rocznie ponosi opłatę w wysokości 4.500 euro!
Pewnym problemem może być natomiast dostosowanie tych limitów do polskich warunków. Skoro w Niemczech średnia pensja jest mniej więcej trzy razy wyższa niż w Polsce, to można tym uzasadnić trzykrotnie niższe progi. Jeszcze gorzej wypadamy w porównaniu z Danią (zarabiają ok. czterokrotnie więcej). A wprowadzenie opłaty od depozytów w kwocie przewyższającej 40.000 zł będzie już bardziej odczuwalne dla ogółu.
Na to jednak banki muszą się odważyć. I to większość z nich, bo jak uczyni tak tylko jeden bank, to klienci się zbuntują i uciekną do konkurencji.
W krajach, w których występują już opłaty za trzymanie oszczędności w banku, daje się zauważyć, że bankowcy promują różnorakie inwestycje. Starają się zapewnić klientom dodatni zwrot z inwestycji pomimo ujemnych stóp procentowych. Nawet nie przewyższający inflację, ale po prostu dodatni.
W teorii to oczywiście bardzo dobrze. Oby tylko to nie zaowocowało w Polsce jakąś masą szemranych inwestycji w stylu Amber Gold, czy Getback. W końcu lepiej zapłacić za depozyt, niż wszystko stracić.
Zdjęcie główne: Unsplash / bruno neurath-wilson