Koronawirus sparaliżował Chiny, „terroryzuje” Włochy i zbliża się do granic Polski. A to oznacza raj dla producentów maseczek i środków do dezynfekcji. W polskich aptekach trudno szukać masek ochronnych, a ceny tych dostępnych jeszcze w internecie w krótkim czasie wzrosły nawet o blisko 1000%. Ceny środków dezynfekujących też szaleją. „W czasie kompletowania zamówienia poinformowano mnie, że cena wzrosła czterokrotnie!” Czy fakt, że mamy do czynienia z takimi zjawiskami oznacza, że w Polsce obserwujemy już pierwsze oznaki koronawirusowej paniki? I czy warto się jej poddawać?
W polskich mediach o koronawirusie w Wuhan głośno było już w styczniu, gdy się pojawił w Azji. Później temat na chwilę nieco przygasł. Ale po informacjach o tym, że wirus pojawił się we Włoszech i o panice, którą tam wywołał, znowu jest o nim głośno.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To normalne, że mniej przejmujemy się problemami, które są gdzieś daleko. Włochy to nie Chiny, lecz jeden z najbardziej popularnych celów wycieczek Polaków. Choć nie ma jeszcze żadnego potwierdzonego przypadku koronawirusa w Polsce, to Polacy stają się coraz bardziej niespokojni. Czy możemy już mówić o tym, że niektórzy z nas wpadli w panikę?
Przeczytaj też: Jaka jest stawka w wyścigu o szybkie pokonanie 2019-nCoV, czyli koronawirusa z Wuhan? Każdy miesiąc zbliża gospodarkę świata do katastrofy
Wśród zaleceń wydanych przez Główny Inspektorat Sanitarny, których stosowanie może zmniejszyć ryzyko zarażenia koronawirusem, nie ma nic na temat masek ochronnych. Nic w tym dziwnego, bo takich maseczek powinny używać osoby z podejrzeniem infekcji, a nie osoby zdrowe.
Zapewne w GIS zdają sobie sprawę, że maseczki sprawy nie załatwią. Stuprocentową ochronę zapewnia tylko odzież ochronna znana np. z filmów o epidemiach i pandemiach, która całkowicie izoluje człowieka od środowiska zewnętrznego. Tymczasem jako „antywirusowe” sprzedają się nawet maski ochronne, które na co dzień dostępne są w marketach budowlanych! Masek ochronnych zresztą dziś można ze świecą szukać. W aptekach i hurtowaniach zieje pustką.
Przeczytaj też: Koronawirus z Wuhan sieje w świecie grozę i… duże pieniądze. Kto zarobi grube miliardy na naszym strachu? I jak się przyłączyć?
Przeczytaj też: Koronawirus z Wuhan. Kontrole na lotniskach, ostrzeżenia przed podróżowaniem. Czy jest się czego bać? Ile może nas kosztować ten wirus?
Koronowirusowa spekulacja, czyli tak rosły ceny masek
Ciekawych danych na ten temat dostarcza serwis Ceneo.pl, czyli platforma integrująca tysiące sklepów internetowych. Zalogowanym użytkownikom serwis oferuje narzędzie do sprawdzania, jak zmieniały się ceny danego asortymentu. Szukam więc pod hasłem „maski ochronne”. Wyskakuje np. taka oferta: „maska chirurgiczna niejałowa 1 szt”, ale z adnotacją, że towar został już wyprzedany.
Ale są dane archiwalne. Ta maska przez tego konkretnego sprzedawcę kiedyś już była wystawiona. Jej najniższa cena to 1,19 zł. Ponownie w serwisie pojawiła się 11 lutego, ale z ceną 2,5 zł. Taka cena obowiązywała jeszcze 16 lutego, ale 19 lutego sprzedawca podwyższył cenę do 4,99 zł, a więc od 11 lutego wzrosła ona o 319%!
Inny przykład: maska przeciwpyłowa (2 sztuki) z kategorii „artykuły BHP”. Została wystawiona na sprzedaż 11 lutego za 10,98 zł. Taka cena utrzymała się do początków lutego. Ale gdy zaczęły pojawiać się informacje o kolejnych przypadkach zarażenia się koronawirusem w Europie (głównie we Włoszech), cena zaczęła piąć się w górę. 6 lutego maska kosztowała już prawie 40 zł, a 8 lutego… 118 zł. W ciągu zaledwie kilku dni wzrost ceny wyniósł 975%!
Więcej danych o „maseczkowych” trendach przeanalizowali dla mnie ludzie z Ceneo. Z ich analiz wynika, że pierwsze większe zainteresowanie tego typu produktami pojawiło się 24 stycznia, ale wzrosty cen nie były wówczas znaczące. O koronawirusie było już wtedy głośno, ale to właśnie wtedy zapowiedziano akcję sprowadzenia Polaków z Chin do kraju. Kolejna fala rozpoczęła się 23 lutego i trwa do dziś. Tylko od 23 do 25 lutego zainteresowanie maskami ochronnymi było większe niż przez cały rok.
„Aktualnie ponad 50.000 osób dziennie szuka u nas maseczek. W przypadku masek antysmogowych – w okresie wzmożonego smogu – zainteresowanie było dziesięć razy mniejsze. Trend jest podobny we wszystkich województwach. Ceny niektórych maseczek wzrosły nawet 10-krotnie, jednak średnio jest to ok. 100%”
– mówi Tomasz Jankowski z Ceneo.
Czytaj też: Koronawirus straszy inwestorów. Oni mogą stracić wszystkie pieniądze, gdy zostanie ogłoszona pandemia
Przeczytaj też: Bankowe lokaty bez szans w walce z inflacją. A gdyby zrobić skok do konkurencji? Sprawdzam, ile na lokatach płacą największe SKOK-i
Przeczytaj też: Pan Bartek chciał zrezygnować z karty kredytowej. Wtedy bank bardzo się przejął jego… weryfikacją. To prawo czy wymysł banku?
Mydło też drożeje. A płyny do dezynfekcji przeżywają prawdziwą hossę
W związku z zagrożeniem koronawirusem rośnie też popyt na środki bakteriobójcze, zalecane w antywirusowej profilaktyce. A w ślad za popytem również ich ceny.
Przykład? W jednym ze sklepów internetowych antybakteryjne mydło w płynie (5 litrów) „Cleanpro” w ostatnich miesiącach ubiegłego roku kosztowało 8,20 zł. 26 stycznia jego cena wzrosła do 10,30 zł, a od 6 lutego kosztuje 10,85 zł. Mamy więc wzrost o 32%. W innym sklepie cena płynu do dezynfekcji powierzchni (1 litr) w ubiegłym roku utrzymywała się na poziomie ok. 36 zł. Od lutego zaczęła rosnąć. Dziś butelka kosztuje ok. 40 zł, a więc „zaledwie” o 10%.
Wojciech Herra – znany psycholog działający m.in. na styku biznesu i sportu – wrzucił na Linkedin opowiastkę o tym jak cena wcześniej zamówionych płynów do dezynfekcji skoczyła – i to w trakcie realizacji zamówienia – trzy, czterokrotnie!
Oczywiście, nie można jednoznacznie stwierdzić, że jest to „efekt koronawirusa”. Wiele artykułów drożeje, ale moment podwyżek, a więc luty, daje dużo do myślenia. Ciekawym trendem stało się wręcz pozycjonowanie produktów na słowo „koronawirus”. Coraz częściej do nazwy np. „maska ochronna” sprzedawcy dorzucają „koronawirus”, albo „antywirusowa”. Czasem wychodzi komicznie, bo można odnieść wrażenie, że koronawirus to nazwa producenta masek ochronnych.
Przeczytaj też: Bankowcy, przestańcie kombinować w sprawie zwrotu prowizji kredytowych! Przykład tego banku pokazuje, że sprawiedliwość nadejdzie
Przeczytaj też: Czy w tym roku (w końcu) za większe zakupy zapłacimy zbliżeniowo i bez podawania PIN-u? Visa podała nawet dokładną datę
Są też przykłady pierwszych autentycznie panicznych zachowań (a może nie panicznych, tylko zapobiegliwych?). Maciek Samcik opowiedział mi, że jedna z jego znajomych robi w domu regularny magazyn artykułów spożywczych na wypadek, gdyby musiała przez wiele tygodni nie wychodzić z domu (taka prywatna „kwarantanna”) w obawie przed szalejącym wirusem. Kupiła 10 kg cukru, mąki, ryżu i tego typu artykułów. Jak tak dalej pójdzie, to kto wie, czy w sklepach nie pojawią się specjalne spożywcze „zestawy przetrwania”. To by dopiero była historia (we Włoszech tak przecież było).
Wolny rynek ma swoje prawa. Nie można (z pewnymi wyjątkami) narzucić przedsiębiorcy, po ile ma sprzedawać dany towar. Swobodę kreowania cen w gospodarce wolnorynkowej powinien korygować inny mechanizm – konkurencja. Ale jak widać, w sytuacji kryzysowej, czy w atmosferze strachu, te mechanizmy nie działają, jak powinny. A przedsiębiorcy zarabiają na naszym strachu.
Ostrożność jest oczywiście uzasadniona, ale panika – nie. Koronawirus, owszem, jest chorobą, której nie umiemy leczyć i nie mamy na nią szczepionki. Ale po pierwsze trzeba się dość mocno „postarać”, żeby się zarazić (przechodzi z człowieka na człowieka drogą kropelkową), po drugie nie jest bardziej „zjadliwy” niż grypa (80% przypadków przechodzi się lekko, niecałe 20% kończy się hospitalizacją, a 2-3% śmiercią), a po trzecie najlepszą „antykoncepcją” przeciw koronawirusowi jest podstawowa higiena i dbanie o dobrostan własnego organizmu. Koronawirus bywa groźny głównie wtedy, gdy zaatakuje organizm osłabiony, już chory lub wycieńczony.
UOKiK bierze się za hurtownie medyczne
Okazuje się, że nie tylko przeciętny Kowalski może paść ofiarą „podkręcania cen” w związku z zagrożeniem koronawirusem. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów poinformował właśnie o wszczęciu postępowania w sprawie hurtowni zaopatrujących szpitale w środki ochrony indywidualnej.
Urzędnicy dowiedzieli się, że dwie hurtownie (UOKiK nie ujawnił ich nazw) wypowiedziały szpitalom umowy na dostawy środków ochrony indywidualnej. Chodzi m.in. o maski ochronne. Po co to robią właśnie teraz? Urząd jest w posiadaniu informacji, z których wynika, że hurtownie rozwiązują umowy, aby uzyskać znacznie wyższe ceny dostarczanych produktów.
„We wszczętym postępowaniu zweryfikujemy, czy hurtownie wypowiadając umowy szpitalom nie łamią przepisów prawa konkurencji, w tym poprzez nadużywanie pozycji dominującej lub zawieranie zmów cenowych. Zerwanie umowy szpitalom po to, aby podnieść cenę lub sprzedać produkty na rynku zamiast dostarczyć je placówkom medycznym w ramach wcześniej zawartych umów to działanie nie tylko haniebne, ale również sprzeczne z ustawą”
– komentuje Tomasz Chróstny, prezes UOKiK, który zagroził piętnowaniem tych firm (poprzez ujawnianie ich nazw), które będą zrywać umowy ze szpitalami. Nie wyklucza, że na podstawie innych „paragrafów” zawiadomi o tym procederze prokuraturę i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
„Apeluję do sprzedawców i właścicieli hurtowni, aby nie wykorzystywali strachu i dezinformacji do podnoszenia cen środków ochrony indywidualnej, w tym maseczek ochronnych”
– dodaje szef UOKiK. Jak rozumiem, Urząd przyjrzy się również sprzedawcom, którzy pompują ceny również dla przeciętnego Kowalskiego.