Jazda polskimi płatnymi autostradami wymaga coraz grubszego portfela. Po ostatnich podwyżkach każdy kilometr przejechany autostradą A2 kosztuje aż 44 gr.! Czy nasze autostrady są zbyt drogie? Dlaczego ich właściciele mogą dyktować nam takie ceny? I kiedy to się skończy?
Od poniedziałku 2 marca obowiązują nowe stawki za przejazd wielkopolskim odcinkiem autostrady A2. Kierowcy „osobówek” za przejazd trzema odcinkami autostrady – między Nowym Tomyślem a Koninem – zapłacą 66 zł. A więc w przeliczeniu po 44 grosze za każdy przejechany kilometr. Jeszcze trochę i ceny kilometra jazdy „Autostradą Wolności” zrównają się z „kilometrówką” za jazdę samochodem w car-sharingu ;-).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Skąd te podwyżki? Firma tłumaczy je wzrostem kosztów utrzymania autostrady, a także inwestycjami: poszerzeniem drogi do trzech pasów pod Poznaniem, budowę elektronicznego systemu poboru opłat i kosztami instalacji ładowarek do samochodów elektrycznych. Ale żarty na bok, bo kierowcom nie jest do śmiechu. Czy autostrady w Polsce są za drogie? Kiedy będą tańsze?
Autostrady w Polsce: państwowe i prywatne
Polska ma już 1700 km autostrad. Do tego dochodzi sieć dróg ekspresowych, które – z punktu widzenia przeciętnego kierowcy – niewiele się od autostrady różnią. Tu też są dwa pasy, bezkolizyjne przejazdy i punkty obsługi podróżnych. To prawdziwy skok cywilizacyjny, że z Warszawy do Białegostoku, Wrocławia, czy wkrótce do Lublina można jechać ekspresówką nie utknąwszy w słynnych korkach w Wieluniu, Kołbieli, czy Zambrowie.
W sumie mamy 4146 km dróg szybkiego ruchu, czyli autostrad i dróg ekspresowych. Jest się czym chwalić, bo to więcej, niż ma Wielka Brytania, Holandia, czy Portugalia. No, ale np. Włosi mają prawie 7.000 km takich dróg. Do nich dobijemy nieprędko, ale docelowo system szybkich dróg ma w Polsce wyglądać tak:
Nie zawsze tak było, a budowa dróg ruszyła z kopyta dopiero gdy weszliśmy do Unii Europejskiej. Wcześniej zastanawiano się wówczas jak sfinansować tak drogie inwestycje. W sukurs państwu przyszli „prywaciarze”, którzy powiedzieli, że w zamian za udzielone koncesje (gwarancję możliwości bycia operatorem przez wiele lat i pobierania opłat), wybudują drogi. Podobne rozterki przeżywały też inne kraje z obozu socjalistycznego. Budowę autostrad prywatnym koncesjonariuszom oddała m.in. Słowenia. W innych krajach postawiono na system winiet.
Prywatnych koncesji jest w Polsce kilka. Obowiązują na odcinkach Kraków-Katowice (operatorem jest Stalexport Autostrada Małopolska, należąca do włoskiego holdingu Atlanti), Toruń-Trójmiasto (tu rządzi firma GTC, a za nią holenderskie i południowoafrykańskie fundusze), Konin-Świecko (to Autostrada Wielkopolska, należąca do funduszu Meridiam i rodziny Kulczyków).
Z punktu widzenia kierowcy ceny jazdy tymi odcinkami są wyższe, niż na „państwowych” odcinkach autostrad. Np. przejazd odcinkiem płatnym autostrady Konin-Stryków (zarządzanym przez Główną Dyrekcję Dróg i Autostrad) kosztuje 10 gr., a nie 44 gr., jak na Autostradzie Wielkopolskiej. Taka była „cena”, którą w latach 90 zdecydowano się zapłacić za to, by te drogi w ogóle powstały. Ale trzeba pamiętać – że te 10 groszy to opłata drogowa, w której nie ma 23-procentowego VAT-u, a na odcinku Konin-Stryków VAT jest. Poza tym odcinek GDDKiA miał kosztować, po uzgodnienie z Komisją Europejską po 5 letnim okresie przejściowym 20 groszy, ale w 2017 r. zapadła decyzja p o utrzymaniu preferencyjnej stawki 10 groszy. Trudno żeby kierowcy na taki obrót spraw narzekali, choć z drugiej strony oznacza to, że na utrzymanie A2 idą pieniądze z opłaty paliwowej choć mogłyby zostać przeznaczone na inne drogi.
Przeciętnego polskiego kierowcę może wkurzać, że wyjeżdża z Warszawy do Poznania darmową autostradą i nagle dojeżdża do bramek w Koninie, gdzie każe mu się płacić za jazdę po takim samym asfalcie. A potem dojeżdża do jeszcze droższych odcinków „Autostrady Wolności”. Jedna droga i trzy poziomy opłat.
Innym razem jedzie się wypasioną, darmową trasą S8 z Warszawy do Wrocławia, a potem dojeżdża się do autostrady A4, która miejscami z nazwą „autostrada” nie ma nic wspólnego. Jadąc nią do Katowic znów trzeba płacić. A na finał jeszcze dwie dychy za dojazd do Krakowa kolejnym kawałkiem płatnej drogi, ale już zarządzanej przez kogoś innego. I jak tu zachować spokój?
Czytaj też: Jest sposób na korki na autostradach. Zadziała nawet jeśli zostawimy system z bramkami
Z Warszawy do niemieckiej granicy: już prawie 100 zł opłat! I rośnie.
Ile kosztuje przejazd z Warszawy do zachodniej granicy Polski i z powrotem? Od Warszawy do Strykowa jedziemy za darmo. Potem jest odcinek pod władaniem GDDKiA ze Strykowa do Konina za 9,90 zł – czyli symboliczne 10 groszy za kilometr (bez VAT, bo to opłata drogowa). Po 2 marca przejazd autostradą A2 z Konina do Nowego Tomyśla kosztuje 66 zł, czyli po 44 grosze za kilometr (czyli o 4 grosze więcej, niż poprzednio).
No i jest jeszcze 116 km do Świecka (w tym 86 km drogą koncesjonowaną). To względnie nowy odcinek A2 oddany do użytku w 2012 r. Ceny są niższe, bo i koncesja była wydawana już na innych warunkach – opłaty przekazywane są do Krajowego Funduszu Drogowego, a operator drogi dostaje zwrot kosztów utrzymania. Stawka za odcinek Nowy Tomyśl-Świecko to 20 groszy za kilometr.
Czyli podróż samochodem z Warszawy lub Łodzi do niemieckiej granicy kosztuje 93,9 zł (nie licząc kosztów paliwa, czyli kolejnych 200 zł). Dla porównania: do Berlina można pojechać pociągiem za 151 zł – i to pierwszą klasą, jeśli trafimy na promocję. Taniej na autostradzie nie będzie. Spółka Autostrada Wielkopolska na mocy koncesji udzielonej w 1997 r. będzie zarządzać trasą do 2037 r. A koncesjonariusz ma swobodę w kształtowaniu cen.
Kraków-Katowice: jeszcze 7 lat i będzie taniej? A Amber One nad morze?
Druga budząca zainteresowanie koncesja to odcinek A4 Kraków-Katowice, która jest w posiadaniu notowanej na giełdzie spółki Stalexport należące z kolei do grupy Atlantia. Przejechanie 60 km między aglomeracją Śląską, a podkrakowskimi Balicami kosztuje okrągłe 20 zł, czyli 33 grosze za kilometr. Dla tych, którzy płacą systemem Autopay jest zniżka – opłata wynosi 14 zł.
Stalexport chwali się, że „w odróżnieniu od innych koncesji autostradowych, nie obciąża użytkowników poręczeniami, ani innymi zobowiązaniami Skarbu Państwa”. Koncesja obowiązuje jeszcze tylko przez 7 lat. Po tym czasie zarządzanie drogą przechodzi w ręce Skarbu Państwa. Co wtedy? Czy ceny spadną? Oj, coś nie chce mi się w to wierzyć.
Jest jeszcze Autostrada A1, Amber One – czyli bursztynowy szlak prosto nad morze, który i tak w sezonie jest zakorkowany, a kierowcy stoją godzinami w kolejce do bramek. Tutaj sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Przejazd 152-km odcinkiem między węzłami Rusocin, a Nowa Wieś pod Toruniem kosztuje 29,90 zł, czyli niecałe 20 groszy za kilometr. Podobnie jak w przypadku lubuskiego odcinka A2 stawkę ustala rząd, a opłaty trafiają do FRD. A kasa z FRD finansuje działalność koncesjonariusza, który wybudował drogę. Koncesja wygasa w 2039 r.
Czy po wygaśnięciu koncesji będzie taniej? To dobre pytanie, ale nikt w tej chwili nie zna na nie odpowiedzi. Stawki, które już teraz dostają koncesjonariusze A1 i A2, w lubuskiem nie wystarczają na pokrycie wszystkich kosztów działalności. Umowy koncesyjne są tajne, ale – jak informowało w 2018 r. Ministerstwo Infrastruktury w 2017 r. fundusz przekazał tym dwóm operatorom 1,56 mld zł. Gwoli ścisłości, nie jest jednak tak, że firmy dostają te pieniądze rok w rok. Wtedy kwota była skumulowana, bo przeznaczona na remonty i dobudowanie trzeciego pasa.
Koniec koncesji może oznaczać, że albo opłaty zaczniemy ponosić w kosztach paliwa, albo zostaną na tym samym poziomie, czyli część kosztów sfinansują kierowcy, a część FRD. Albo – żeby odciążyć fundusz – całość zostanie przerzucona na kierowców.
Czy autostrady są w Polsce (za) drogie?
To zależy jakie. Wiele odcinków jest darmowych i jeśli weźmiemy kierowcę, który jeździ z Rzeszowa do Krakowa, albo z Warszawy do Łodzi, to dla niego autostrady są darmowe. Ale jeśli ktoś podróżuje z Warszawy do Poznania, to płaci za drogi jak za zboże. A z kolei jeśli ktoś podróżuje z Wrocławia do Katowic, czy z Warszawy do Konina, to płaci, ale nie płacze, bo opłaty nie zabijają.
Ceny autostrad w Europie są zróżnicowane. Niemcy mają darmowe autostrady, w Grecji jest wielu prywatnych operatorów, w Wielkiej Brytanii płatny jest tylko jeden odcinek, bywają też winiety (jak u Austriaków, czy Czechów), są osobne płatności za tunele.
Aby móc porównywać ceny polskich autostrad z tymi zagranicznymi, trzeba opierać się na płatnych odcinkach, a nie na systemie winiet. Komisja Europejska sprawdziła te stawki, w dodatku wyrównała je do siły nabywczej obywateli. Raport jest z 2019 r. ale ceny dotyczą 2016 r. Wychodzi, że ceny autostrad w przeliczeniu na „siłę” naszych portfeli mamy najwyższe w Europie – zaraz po Norwegii – tam płacą 0,14 eurocentów za kilometr, a my – 0,11 eurocentów za kilometr!
Podobne stawki są we Francji i na Węgrzech. Taniej jest w Hiszpanii, Portugalii, Grecji czy we Włoszech. Na wykresie znalazła się także Japonia.
Autorzy raportu podjęli się wyzwania, by porównać stawki kilometrowe z opłatami za winiety. To tylko szacunki, bo są różne metody takiej wyliczanki (dzielenie wpływów z winiet przez liczbę samochodów, albo dzielenie opłat za winiety przez liczbę kilometrów jaką pokonuje samochód w ciągu roku), ale efekt końcowy wydaje się być miarodajny.
Okazuje się, że w tym modelu drożej za podróżowanie autostradami płacą Węgrzy – prawie 13 eurocentów za kilometr. Czesi i Austriacy płacą tylko 0,04 eurocentów, a Belgowie 0,06 eurocentów.
Opłaty za autostrady (jeśli weźmiemy wyłącznie płatne odcinki) są u nas wysokie – zwłaszcza w porównaniu do naszych zarobków. Widać, też że w krajach, gdzie obowiązują winiety, koszt podróży rozkłada się między większą liczbę uczestników ruchu, a więc jest mniejszy. Ale od winien się na świecie odchodzi (są mało sprawiedliwe), zaś pojawiają się elektroniczne systemy opłat, oparte o identyfikację pojazdu po numerach rejestracyjnych.
Mimo to wszystko wskazuje, że z powodu podpisanych przed laty umów i koncesji jeszcze przez dobrych kilkanaście – jadąc do Poznania czy Berlina – będziemy płacić dość sporo. Za to „już” w 2027 r. przekonamy się, czy zmienią się (spadną?) stawki A4 Katowice-Kraków.
źródło zdjęcia: PixaBay