Premier Mateusz Morawiecki w exposé sporo miejsca poświęcił bezpieczeństwu na drogach. Zapowiedział, że jego rząd wprowadzi rozwiązania, które sprawią, że to piraci drogowi poniosą finansowe konsekwencje łamania przepisów. Jak można walczyć z drogowym piractwem nie tylko finansowo? I jak z tym problem radzą sobie za granicą?
Kilka dni temu rozmawiałem z Karoliną Gałecką, rzeczniczką prasową Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. ZDM z wielką nadzieją przyjął zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego dotyczące zmian w przepisach drogowych, głównie w kwestii wysokości mandatów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Za jazdę w Warszawie bez ważnego biletu komunikacji miejskiej otrzymamy mandat w wysokości 260 zł. Natomiast kierowca, który wyprzedza na przejściu dla pieszych innego kierowcę, może otrzymać mandat w wysokości 200 zł. Te mandaty nie były zmieniane od 1997 r. W tamtym czasie 200-złotowy mandat kierowca odczuwał inaczej niż dziś. Część kierowców łamie przepisy o ruchu drogowym, bo mandat w takiej wysokości nie jest dla nich dotkliwą karą”
– mówi rzeczniczka ZDM. Premier, odpowiadając niedawno na czacie na pytania słuchaczy Radia Zet, doprecyzował, że planowane zmiany będą szły w takim kierunku, aby kierowców jeżdżących na „podwójnym gazie” i lepiej uposażonych kary za łamanie przepisów „zabolały bardziej”.
Dziś dotkliwą karą za przekroczenie prędkości o 50 km/h na terenie zabudowanym wydaje się być odebranie prawa jazdy na trzy miesiące. Ale czy to jest skuteczne? Teoretycznie na trzy miesiące powinniśmy pożegnać się z prowadzeniem samochodu, ale w praktyce wielu kierowców nadal wsiada z kółko, licząc na to, że nikt ich nie przyłapie.
Jak wysoki powinien być „sprawiedliwy” mandat? W jaki inny sposób można walczyć z piratami drogowymi? Oto kilka pomysłów nie tylko z polskiego podwórka.
Przeczytaj też: Premier zapowiada: dociśniemy finansowo piratów drogowych. Będzie nowy parapodatek dla kierowców? Zapłacą piraci, czy wszyscy?
Przeczytaj też: Planują drakońskie podwyżki opłat za parkowanie w centrum Warszawy. Ale strategia kija to za mało. Mam pomysł na marchewkę
Dużo zarabiasz? Płacisz więcej
Maksymalna wysokość mandatu – 500 zł – została ustalona w 1995 r. Od tamtej pory właściwie nic się nie zmieniło. W 1995 r. średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wynosiło 703 zł, czyli maksymalna kwota mandatu stanowiła blisko 70% średniego wynagrodzenia. Dziś średnia płaca wynosi 5143 zł (dane za II kwartał 2019 r.), czyli 500-złotowy mandat stanowi niespełna 10% średniej pensji.
Zatem, gdybyśmy trzymali się wskaźnika – maksymalny mandat jako 70% średniego wynagrodzenia publikowanego przez GUS – i waloryzowali wysokość kar, dziś policjant mógłby wlepić nam aż 3600 zł za najpoważniejsze wykroczenia. Przyznacie, że kierowcy w obawie przed takim wymiarem kary spuściliby nieco nogę z gazu, nie wyprzedzaliby na pasach itd.
Ale takie powiązanie mandatu ze średnią pensją to i tak niewiele w porównaniu z tym, jak karani są kierowcy w Skandynawii. Tam przy wyliczeniu mandatu nie bierze się średniej, a zarobki konkretnego kierowcy.
Np. w Finlandii mandat za przekroczenie prędkości o nie więcej niż 20 km/h może wynieść od 70 do 155 euro. Jeśli pojedziemy szybciej, mandat obliczany jest proporcjonalnie do dochodów kierowcy. Podobnie jest w Norwegii. Jak donosiły media, kilka lat temu najbogatsza wówczas Norweżka została przyłapana za jazdę pod wpływem alkoholu. Mandat, jakim została ukarana, w przeliczeniu na złotówki wyniósł 110.000 zł.
Czy to dobry sposób na to, by bogatsi ogarnęli się na drogach? To oni z reguły jeżdżą droższymi, a co za tym idzie szybszymi autami. I statystycznie częściej dostają mandaty. Natrafiłem na badania serwisu rankomat.pl. Wynika z nich, że w 2018 r. co piąty (18%) mandat wlepiono kierowcom zarabiającym powyżej 7.000 zł na rękę.
Przeczytaj też: Hulajnoga elektryczna i wypadki. Sprawdziłem, jaka jest cena bezpieczeństwa. Ile kosztuje polisa dla hulajnogisty?
Przeczytaj też: Klient w klatce niedziałającego systemu. Jak wyłączyć usługę płatnego parkowania w SkyCash, gdy aplikacja ma awarię?
Przekraczasz prędkość? Marsz na ławkę kar!
To pomysł rodem z hokeja, kilka lat temu testowała estońska policja. Nie wiem, czy go ostatecznie wdrożono. Zgodnie z nim, zamiast mandatu kierowca przyłapany np. na przekroczeniu dozwolonej prędkości, zmuszony byłby do przymusowego postoju. Karą za przekroczenie prędkości o 20km/h musieliby odczekać np. na parkingu 45 minut, a jeśli między 20 a 40 km/h – godzinę.
Estończycy tłumaczyli, że rozmowa dyscyplinująca z policjantem i stracony czas bardziej działają na wyobraźnię kierowcy, niż mandat. Pomysł zakładał jednak, że zamiana mandatu na przymusowy postój nie może obejmować cięższych wykroczeń. Jak rozumiem, przy przekroczeniu prędkości o więcej niż 40 km/h, kierowca karany byłby już mandatem w żywej gotówce.
Ale do tego pomysłu mam dwie wątpliwości. Istnieje ryzyko, że kierowca, któremu się spieszy, a już odczeka swoje „na ławce kar”, po ponownym włączeniu się do ruchu będzie miał skłonność do nadrobienia straconego czasu. W efekcie pojedzie jeszcze szybciej.
Druga sprawa to problem odpowiedzialności zbiorowej. Bo co zrobić, jeśli samochodem jadą też inne osoby? Mają płacić (w postaci straconego czasu) za winę kierowcę? Chyba że przyjmiemy, że taki system zrzuca odpowiedzialność za jazdę zgodną z przepisami również na pasażerów. W ich interesie powinno być dyscyplinowanie kierowcy. Jak moja mama. Ilekroć jechałem z rodzicami samochodem, a prowadził mój ojciec, mama powtarzała: „Kochanie, zwolnij, nigdzie się nam nie spieszy”.
Przeczytaj też: Korek przed bramkami na autostradzie? Jeśli masz konto w tym banku, przejedziesz specjalną bramką, bez płacenia
Jedziesz na podwójnym gazie? Pożegnaj się z autem
Dość drastyczny pomysł na walkę z pijanymi kierowcami zgłosili kilka lat temu politycy „Solidarnej Polski”. Pomysł wzorowany był na litewskich rozwiązaniach. Ostatecznie nie wszedł w życie, ale może warto do niego wrócić?
Zakładał, że jeśli kierujący pojazdem będzie miał ponad 1 promil alkoholu we krwi, jego auto zostanie skonfiskowane. Dodatkowo jego wizerunek miałby być podany do publicznej wiadomości.
Ale co w sytuacji, kiedy pożyczamy komuś nasz samochód? Nie mogę przecież odpowiadać utratą samochodu za grzechy kogoś innego? W tamtym projekcie zaproponowano, że jeśli pijany kierowca prowadzi nie swój samochód, będzie musiał wpłacić na rzecz Skarbu Państwa równowartość tego pojazdu.
Taki sposób karania przypomina nieco powiązanie wysokości mandatu z zarobkami. Ale w mojej ocenie, może być „niesprawiedliwy”. Zwykle samochód jest odzwierciedleniem statusu finansowego kierowcy – bogaci jeżdżą droższymi autami, ale to nie musi być regułą. Ale żeby nie stracić samochodu, wystarczy trzymać się fundamentalnej zasady znanej choćby z etykiet na puszkach i butelkach z piwem – „nie jeżdżę po alkoholu”.
Przeczytaj też: „Włosi z Facto nie bawią się w procent składany. Ich 4% to tak naprawdę 3,71%” – pisze czytelnik. Grają nie fair? A może grają tak, jak wszyscy?
Przeczytaj też: Bankowość przenosi się do internetu, ale oni postanowili inwestować w… rozwój placówek. Zwariowali, a może dobrze policzyli?
Przymusowa telemetria i alkomat jak kluczyk do samochodu
Od jakiegoś czas firmy ubezpieczeniowe próbują zarazić nas pomysłem polegającym na tym, by nagradzać kierowców tańszymi polisami komunikacyjnymi za wzorową jazdę. Jak sprawdzić, czy kierowca nie łamie przepisów? W samochodzie montowane są specjalne urządzenia rejestrujące parametry jazdy, trochę tak jak czarne skrzynki w samolotach.
System telemetryczny gromadzi informacje m.in. o prędkości, hamowaniu i płynności jazdy, a specjalne algorytmy są w stanie ocenić, czy kierowca nie ma skłonności do brawury. W takiej odsłonie telemetria jest marchewką, czyli szansą na tańsze ubezpieczenie.
A gdyby tak kierowcy, którzy notorycznie łamią przepisy, obowiązkowo musieli – oczywiście na własny koszt – instalować taki sprzęt? W ten sposób cały czas znajdowaliby się „na radarze” policjantów, a mandaty za złamanie przepisów wystawiane byłby kierowcom–recydywistom z automatu.
Jeśli mówimy o dodatkowym sprzęcie instalowanym w samochodach, sposobem na pijanych kierowców mogłyby być alkomaty połączone z zapłonem auta. Jeśli alkomat wykaże, że jesteśmy pod wpływem alkoholu, samochód nie odpali. Ten pomysł musiałby być jednak powiązany z dotkliwą karą za próbę złamania zabezpieczenia. No bo przecież „dmuchnąć w balonik” może inna, trzeźwa osoba.
Przeczytaj też: Rząd podwyższa „podatek alkoholowy”. Niby dla zdrowia, ale tak naprawdę dla kasy. Liczymy, ile „uczciwie” powinien kosztować alkohol
Masz punkty karne? Zapłacisz więcej za polisę
Jeszcze innym pomysłem na walkę z piratami drogowymi może być uzależnienie ceny polisy komunikacyjnej od liczby punktów karnych. W pewnym sensie to już działa. Kierowca, który spowoduje wypadek czy stłuczkę, musi się liczyć z wyższą ceną OC. Ale tylko wtedy, jeśli na miejsce zdarzenia przyjdzie policja. Spowodowanie stłuczki i dogadanie się z poszkodowanym bez obecności policji, może ujść kierowcy bez punktów. Inna sprawa, że ta „kara” w postaci wyższej ceny za OC nie jest zbyt dotkliwa. Zobaczcie jaka jest różnica w cenie OC dla kierowców powodujących wypadki. Żałość:
Poza tym punkty karne dostajemy za inne drogowe wykroczenia, np. nieprawidłowe parkowanie, wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, na przejściu dla pieszych czy za przejechanie na czerwonym świetle. Za takie wykroczenia i zarobione punkty karne, nie ryzykujemy wyższą składką za polisę OC czy AC. A może tak właśnie być powinno?
Oczywiście to tylko niektóre pomysły na piratów drogowych. Które z nich warto w Polsce wdrożyć? A może macie jeszcze inne rozwiązania? Zapraszam do dyskusji.
Źródło zdjęcia: Pixabay.com