Wybory parlamentarne za nami i już wiadomo, że głosami ok. 8 mln Polaków władzę w kraju przez kolejnych kilka lat będzie sprawowało Prawo i Sprawiedliwość. Co to może oznaczać dla naszych portfeli?
Dwie dodatkowe emerytury w roku, kontynuacja programu 500+ na pierwsze dziecko, obniżka podatku PIT do 17%, 3000 zł brutto pensji minimalnej (ale to dopiero na koniec 2020 r.) – zapewne te obietnice wyborcze w największym stopniu zmobilizowały Polaków do poparcia Prawa i Sprawiedliwości.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy wszystkie zostaną dotrzymane? Zobaczymy. Jak policzyliśmy w jednym z poprzednich tekstów, w poprzedniej kadencji PiS zrealizował mniej więcej 35% swoich obietnic.
Tym razem poprzeczkę partia Jarosława Kaczyńskiego ma ustawioną wyżej, bo nowe obietnice pociągają za sobą nowe koszty, a przecież mafie VAT-owskie już pokonane, podatki (bankowy, od wody, paliwa…) już podniesione, a z Niemiec nadciąga gospodarcze ochłodzenie (co może uderzyć we wpływy z VAT i podatku CIT od firm).
Siedem powyborczych trendów w twoim portfelu
Obietnice obietnicami, ale co czeka nasze portfele podczas kolejnej czterolatki rządów Prawa i Sprawiedliwości? Obstawiam, że w naszych portfelach pojawią się następujące trendy:
Wzrost opłat i podatków nakładanych na towary. Rządy, które opierają swoje poparcie społeczne na bezpośrednich transferach gotówki do wybranych grup społecznych, zwykle starają się ukryć źródło pozyskiwania pieniędzy na te dobrodziejstwa. Te źródła to najczęściej podatki i opłaty nakładane na produkty i usługi świadczone konsumentom. To oznacza wzrost cen określonych rzeczy lub naszych comiesięcznych rachunków. Ludzie często nie wiążą tego z polityką rządu i to jest piękne z jego punktu widzenia. Czytaj tutaj o konsekwencjach wprowadzenia podatku bankowego.
Możliwe nowe podatki od dużych majątków i wartości nieruchomości. W zeszłej kadencji milionerzy zostali obłożeni „daniną solidarnościową”, już wiadomo, że od rocznych dochodów przekraczających 30-krotność średniej krajowej trzeba będzie płacić składki ZUS (dziś nie trzeba). Ludzie z najwyższymi dochodami najpewniej będą płacili więcej podatków, składek i danin. Nie wykluczałbym pojawienia się podatku od największych majątków. Może też pojawić się podatek katastralny (od wartości nieruchomości). Dziś to czysta spekulacja, ale gdy gospodarka zwolni…
Wyższe płace dla najmniej zarabiających (być może kosztem wynagrodzeń osób ze średnimi pensjami). Rządzący stawiają na szybki wzrost płacy minimalnej, co – abstrahując od słusznego zamysłu – musi mieć jakieś konsekwencje dla płac wszystkich pozostałych pracowników. Być może tym skutkiem będzie szybkie unowocześnianie przedsiębiorstw, a być może niższe tempo wzrostu płac dla średnio zarabiających pracowników lub zmniejszenie zatrudnienia. Który z tych efektów będzie ważył najwięcej – zobaczymy.
Wysoki wzrost emerytur. O ile nie wiadomo jak będzie z pensjami nauczycieli i pielęgniarek, o tyle jest pewne, że rząd PiS w drugiej kadencji zatroszczy się o rosnący elektorat emerytów. Jedna dodatkowa emerytura w przyszłym roku i „czternastka” w kolejnym – to oznacza dla emerytów podwyżki świadczeń (i to niezależnie od waloryzacji) o jedną szóstą. Sporo. Wydaje się, że program wspierania finansowego emerytów może stać się sztandardowym projektem w drugiej kadencji PiS. To rosnąca z roku na rok grupa wyborców (zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę obniżenie wieku emerytalnego).
Częściowa „zwrotność” transferów socjalnych. Rząd Prawa i Sprawiedliwości pompuje do kieszeni Polaków dziesiątki miliardów złotych, co powoduje, że brakuje pieniędzy na poprawianie jakości usług publicznych (szkolnictwo, służba zdrowia, transport publiczny). Ponieważ stan tych usług stale się pogarsza, niezbędne będzie wprowadzenie mechanizmów pozwalających rządowi „odzyskać” pieniądze z transferów. Pojawią się więc zapewne pomysły na współpłacenie przez Polaków za usługi publiczne. Co – nota bene – nie byłoby złym pomysłem. Tutaj przeczytaj więcej o tym.
Tanie kredyty, ale też (jeszcze bardziej) nieopłacalne oszczędzanie. Rządzący do tej pory – mimo szybkiego wzrostu gospodarczego – utrzymywali niskie stopy procentowe, dzięki czemu ludzie mieli dostęp do tanich kredytów, ale za to oszczędności trzymane w bankach coraz szybciej traciły na wartości. Ta strategia zapewne będzie kontynuowana. Rządy PiS nie były i nie będą dobre dla tych, którzy mają oszczędności w bankach, natomiast nie powinni na nie narzekać ci, którzy chcieliby pójść do banku po kredyt, bo ten pozostanie względnie tani. Tutaj więcej na ten temat.
Wyższe obciążenia finansowe przedsiębiorców (nie dotyczy mikroprzedsiębiorców i osób prowadzących działalność gospodarczą). Rząd w kampanii wyborczej zapowiedział podwyższenie progu obrotów, do którego przedsiębiorcy mogą stosować preferencyjny podatek liniowy oraz mechanizm obniżonego ZUS-u dla najmniejszych firm, ale moim zdaniem przedsiębiorcy mimo tego powinni się spodziewać w drugiej kandecji rządów PiS wzrostu obciążeń.
Jarosławowi Kaczyńskiemu kilka razy wyrwały się zdania demaskujące jego niechęć do przedsiębiorczości i przedsiębiorców. W poprzedniej kadencji były „podejścia” do tzw. testu przedsiębiorcy (sprawdzanie czy przedsiębiorca to nie „ukryty etatowiec”), były pomysły ZUS-u liczonego jako procent od dochodów (a nie ryczałtowego), były ograniczenia w zaliczaniu różnych rzeczy w koszty działalności firmy (np. leasing, używanie samochodu), jest ostre „trzepanie” przedsiębiorców zwracających się do „skarbówki” o zwrot VAT, jest split payment… Przedsiębiorcy nie są pupilkami PiS i może to mieć dla nich wymierny skutek finansowy w najbliższych latach.
Przy tym wydaje mi się, że pod „parasolem ochronnym” znajdą się najmniejsi przedsiębiorcy, osoby prowadzące działalność gospodarczą i osiągające nie więcej, niż 5000 zł miesięcznie. Takie mikrofirmy mogą liczyć na ulgi i wsparcie. Uderzenie gorąca poczują ci, którym zdarzy się wyskoczyć ponad poziom mikrozysków.
Cztery zagadki drugiej kadencji
Poza tymi trendami są cztery ważne pytania, na które trudno dziś jeszcze znaleźć odpowiedź, ale też mogą zdecydować o zawartości naszych portfeli w dłuższej perspektywie, niż tylko czteroletnia.
O ile wzrośnie zadłużenie Polski? Polska jest dziś zadłużona przez polityków różnej maści na okrągły bilion złotych. Policzyliśmy jakiś czas temu, że w miarę bezkarnie można nas zadłużać jeszcze przez jakieś siedem lat – po prostu jeszcze jesteśmy krajem ze stosunkowo niskim poziomem zadłużenia w stosunku do naszego „potencjału gospodarczego”. Pytanie brzmi: w jakim stopniu obietnice socjalne partii rządzącej (podchodzące do 70 mld zł rocznie) pozostaną niespełnione, w jakim stopniu będą finansowane wzrostem różnego rodzaju podatków, a w jakim stopniu rząd zapożyczy nas w celu ich spełnienia za granicą.
Czy nastąpi dalsza repolonizacja gospodarki? W poprzednich latach PiS mocno ograniczył konkurencję w branży energetycznej, wykupił dwa banki (Alior i Pekao), zaś w planach jest fuzja Orlenu z Lotosem i być może przejmowanie przez państwo kolejnych banków. Wydaje się, że w kolejnej kadencji partia Prawo i Sprawiedliwość nie zrezygnuje z rozszerzania imperium wpływów sektora państwowego. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak potencjalne ograniczenie konkurencji na rynku i tym samym wyższe ceny dla konsumentów. Pytanie brzmi: jaka będzie skala tego zjawiska.
Jaka będzie polityka wspierania (u)rodzin? Nie wiadomo, czy PiS zdoła kontynuować wszystkie transfery socjalne przez całą drugą kadencję, ale jego priorytetem na pewno pozostaną rodziny z dziećmi. Poza możliwością wspólnego rozliczania się małżonków z podatków oraz coroczną ulgą w PIT na dziecko (ok. 1120 zł odpisu podatkowego rocznie) w pakiecie mamy na razie 6000 zł rocznego świadczenia na każde dziecko i 300 zł zasiłku „tornistrowego”. Jest jeszcze Karta Dużej Rodziny i darmowe podręczniki w szkołach.
Łącznie państwo – z pieniędzy wszystkich podatników – finansuje mniej więcej 25% tego, co kosztuje rodziców przeciętne dziecko. Tutaj przeczytaj więcej na ten temat. Kłopot w tym, że koszty tego wspierania są gigantyczne, a jedyne skutki uboczne dotyczą nakręcania gospodarki, natomiast nie widać, by Polacy chcieli mieć więcej dzieci. Niewykluczone, że w drugiej kadencji PiS zechce wprowadzić jakieś korekty, żeby mimo wszystko gigantyczna kasa wrzucana do kieszeni rodziców dała też wzrost urodzeń. Np. taki progam, jaki ma dla rodzin Victor Orban?
Co z Mieszkaniem plus… służbą zdrowia? Dla Prawa i Sprawiedliwości do tej pory największą porażką był program budowy mieszkań (to polityka rządów PiS przyczyniła się do najszybszego od 10 lat wzrostu cen nieruchomości) oraz całkowite „odpuszczenie” naprawy służby zdrowia. Pytanie brzmi: czy obok wspierania pensją minimalną najmniej zarabiających, a żywą gotówką emerytów i rodzin z dziećmi, pojawią się jakieś skuteczne działania mające na celu potanienie dostępu Polaków do mieszkań i skrócenie kolejek w służbie zdrowia. Do tej pory PiS dawał ludziom do ręki pieniądze i mówił: „jeśli nie możecie dostać się do lekarza, to kupcie sobie prywatną wizytę”. Tyle, że potencjał tej rady drastycznie się zmniejsza wraz z liczbą ludzi uśmierconych na SOR-ach. Tutaj czytaj jak naprawić służbę zdrowia.
zdjęcie tytułowe: pis.org.pl