Jednym z topowych tematów w mediach w ostatnich dniach był wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów franków. Kto wie, być może wyrok, który otwiera frankowiczom drogę do unieważnienia umowy, będzie początkiem końca najbardziej toksycznego produktu oferowanego przez banki, czyli kredytów walutowych. Ale toksycznych produktów w bankach można znaleźć więcej
Pisząc toksyczne, mam na myśli produkty ryzykowne, niedopasowane do profilu klienta, które nie powinny być mu nigdy sprzedane. Słowem – kasyno. Określenie nie jest moje, tak kredyty frankowe określił kiedyś ówczesny prezes Banku Pekao i były premier Jan Krzysztof Bielecki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W przypadku kredytów walutowych (denominowanych, indeksowanych) wysokość raty „wisiała” na kursie franka czy euro, w dodatku ustalanego przez banki według wewnętrznych i niejasnych reguł banków. Pamiętam banki, które tuż przed terminem spłaty rat przez większość kredytobiorców, „na chwilę” windowały walutowe spready.
Jak się skończy problem „frankowy” w Polsce? Czy kredytobiorcy masowo pójdą do sądów, a może banki jednak zaproponują „hurtowo” jakąś ugodę? Czas pokaże.
Wyrok TSUE w sprawie frankowiczów skłonił mnie do tego, by poszukać w ofercie banków innych – większych lub mniejszych – „kasyn”, czyli niebezpiecznych produktów.
Przeczytaj też: Kredyt frankowy i klauzula abuzywna: jak żyć po orzeczeniu TSUE? Sześć rzeczy, które powinien zrobić teraz każdy frankowicz
Przeczytaj też: Frankowicze ucieszyli się z wyroku TSUE. Ale czy nie okaże się, że to orzeczenie jest dla nich porażką? Przetarli sobie ścieżkę, a teraz…
Kasyno z opcjami walutowymi
Niewiele dziś mówi się o innym toksycznym produkcie z przeszłości, którym mniej więcej dekadę temu banki „uszczęśliwiały” przedsiębiorców. Chodzi o tzw. opcje walutowe. Dla eksporterów i importerów to chleb powszedni. Płacąc wystawcy opcji, czyli bankowi, tzw. premię opcyjną, firma może zabezpieczyć się przed ryzykiem walutowym, czyli wymienić waluty po z góry określonym kursie.
Firma umawiała się z bankiem, że ten odsprzeda mu euro np. po 3,50 zł. Nawet gdyby kurs na rynku spadł do 3,30 zł, to bank musiał zapłacić za euro 3,50 zł. W sytuacji, gdy kurs rynkowy byłby wyższy niż 3,50 zł, firma mogła o opcji zapomnieć, bo umowa dawała jej prawo, a nie obowiązek realizacji opcji.
Problem w tym, że banki zaczęły oferować tę usługę również jako instrument spekulacyjny, namawiając przedsiębiorców do wystawiania przeciwstawnych opcji. Firma nie płaciła bankowi za możliwość wymiany euro np. po 3,50 zł, ale sama stawała się wystawcą opcji, a więc dawała bankowi prawo do wymiany walut po umówionym kursie. Co więcej, przedsiębiorcy skuszeni łatwym zyskiem, zawierali podobne umowy z kilkoma bankami. A gdy euro wybiło grubo ponad 4 zł, bank przychodził do przedsiębiorcy „z prośbą” o dostarczenie mu euro po 3,50 zł. Bankructwo murowane.
Szacuje się, że w tych instrumentach setki, jeśli nie tysiące firm, umoczyło nawet 10 mld zł. Są firmy, które nadal sądzą się w tej sprawie z bankami.
Przeczytaj też: Najpierw padli ofiarą toksycznych kredytów, a teraz chciwych prawników? Frankowiczu, planujesz iść do sądu? Komu (i za ile) powierzyć sprawę?
Kasyno z UFK-ami
Do toksycznych produktów niewątpliwie zaliczyłbym polisy inwestycyjne, potoczne „UFK-i”, czyli ubezpieczenia z funduszem kapitałowym. Trzeba zaznaczyć, że oferowały je nie tylko banki, ale też firmy ubezpieczeniowe czy pośrednicy finansowi.
Taki produkt to połączenie ryzykownego funduszu inwestycyjnego z polisą na życie. Produkt stary jak świat. Pamiętam jak moja koleżanka po fachu jeszcze pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku ostrzegała przed tymi produktami. Niewielu jej posłuchało. W UFK-i Polacy zainwestowali blisko 60 mld zł.
Dlaczego były toksyczne? Abstrahuję już od wyników inwestycyjnych, jakie te produkty wypracowały. Toksyczne były w nich opłaty za wyjście z inwestycji. Na rynku były umowy, które za ich zerwanie w pierwszych latach przewidywały tzw. opłatą likwidacyjną, która sięgała blisko 100% zainwestowanych środków. Czyli klient, który np. nie był zadowolony z wyników, stawał się niewolnikiem polisy albo zrywając ją tracił prawie wszystko, co do tej pory wpłacił.
Dopiero kilka lat temu zaczęto robić z tym porządek. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wymusił na firmach obniżenie kar za wyjście. A w nowych umowach prowizja za wyjście (opłata likwidacyjna) nie może przekroczyć 4%.
Przeczytaj też: Jacek Jastrzębski na kongresie PIU: „KNF znów przyjrzy się UFK-om”. O co chodzi tym razem? O „przepakowywanie” i zachęcanie
Przeczytaj też: Co zmieniają ostatnie wyroki sądów dla tysięcy posiadaczy polisolokat? Czy po odzyskaniu opłat likwidacyjnych można walczyć o więcej?
Kasyno z funduszami inwestycyjnymi zamkniętymi
Zarówno w przeszłości, jak i dziś za pośrednictwem banków można inwestować. W ofercie są m.in. fundusze inwestycyjne. Ale fundusz funduszowi nierówny. W każdy wpisane jest ryzyko straty. Ale tzw. fundusze otwarte przynajmniej gwarantują płynność. Jeśli postanowimy wycofać się z inwestycji – z zyskiem, na zero czy ze stratą – pieniądze odzyskamy w ciągu kilku dni. Inną grupą są fundusze inwestycyjne zamknięte, tzw. FIZ-y. Z założenia powinny być sprzedawane tylko wybranej grupie inwestorów, świadomych ryzyka oraz gotowych zamrozić pieniądze na dłuższy czas.
Problem pojawia się wtedy, kiedy sprzedawca przedstawi je jako alternatywę lokaty bankowej. A tak było np. w przypadku opisywanych przeze mnie w „Subiektywnie…” grupy funduszy inwestujących m.in. w działki leśne i rolne. Blisko 2000 osób zainwestowało w nie blisko 2 mld zł. Ostatecznie fundusze postawiono w stan likwidacji. Inwestorzy muszą teraz czekać aż likwidator sprzeda ich majątek. Ile i kiedy odzyskają pieniądze, jest znakiem zapytania.
Ze sprzedażą tych FIZ-ów wiąże się pojęcie missellingu (toksyczne działania pracowników), czyli sprzedaży produktów niedopasowanych do profilu ryzyka klienta. To zjawisko powinna tępić tzw. ankieta MIFiD, którą musi wypełnić każdy inwestor. Bywa jednak – co wielokrotnie pokazaliśmy – że mimo ankiety, bankowcom udaje się ubrać klientów w ryzykowne produkty.
Do manipulacji ankietą MIFiD miało też dochodzić przy sprzedaży przez banki obligacji GetBack, co wykazał UOKiK.
Przeczytaj też: UOKiK o sprzedaży obligacji GetBack: zakazane klauzule w umowach, misselling, wprowadzanie klientów w błąd
Kasyno z wysokimi prowizjami kredytowymi
Do toksycznych produktów zaliczam też kredyty gotówkowe. Na szczęście problem nie dotyczy wszystkich banków. Przy rekordowo niskich stopach procentowych (utrzymują się od marca 2015 r.), banki nie zarabiają dużo na odsetkach. Dziś odsetkowy sufit to 10% w skali roku.
Banki postanowiły więc rekompensować sobie to uszczuplenie przychodów w polu „prowizja”. I na nią kiedyś był kaganiec – nie więcej niż 5% kwoty kredytu. Też uwierał banki, więc dorzucały do kosztów kredytu różnego rodzaju ubezpieczenia czy opłaty za rozpatrzenie wniosku. W końcu UOKiK „uwolnił” prowizje w zamian za – jego zdaniem – lepsze informowanie klientów np. o kosztach kredytu. To wtedy pojawił się tzw. formularz informacyjny obowiązkowo dołączany do umowy kredytowej. Efekt tego uwolnienia? Prowizje sięgające nawet 20-30% kwoty kredytu. Tak, kredyt z taką prowizją jest według mnie toksyczny.
Skupiłem się tylko na produktach dostępnych w bankach i sprzedawanych „systemowo”. Jeśli Waszym zdaniem należy coś dopisać do listy toksycznych produktów bankowych, piszcie w komentarzach.
Źródło zdjęcia: Pixabay