Pan Michał właśnie wprowadził się z żoną do nowego mieszkania, a już miesiąc później zalał go sąsiad. Czytelnik straty wycenił na prawie 30.000 zł, co może udokumentować fakturami. Ale firma ubezpieczeniowa – tak samo jak pewien znany polityk – w faktury nie bardzo chce wierzyć. Ekipa Samcika w roli pełnomocnika. Z jakim skutkiem?
Po takich historiach zastanawiam się ile jeszcze wody musi upłynąć w Wiśle i ile musi powstać interwencyjnych artykułów, żeby niektórzy likwidatorzy szkód nauczyli się wreszcie je rzetelnie wyceniać. I nie kwestionować bez uzasadnionej przyczyny tego, co mówią i dokumentują im klienci.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale to się nie dzieje, dostajemy kolejne wiadomości od naszych czytelników, które można by włożyć do segregatora z opisem: „klasyka gatunku”. Bo oto pan Michał zgłosił się z roszczeniem do ubezpieczyciela po zalaniu mieszkania. I napotkał na niesłychany, niezrozumiały opór ubezpieczeniowej materii.
Woda wylewała się przez balkon, czyli powódź w czterech ścianach
W czerwcu ubiegłego roku pan Michał z żoną odebrali pachnące nowością mieszkanie. To było jak drugi miesiąc miodowy: wybór podłóg, mebli, kolorów ścian, kuchni… Wszystko chcieli dopiąć tak, by z końcem wakacji wprowadzić się już na swoje. I wtedy kły pokazała nasza polska, swojska bylejakość.
„Minęło pięć tygodni od wprowadzenia się do nowego mieszkania, gdy nasz sąsiad przez ścianę miał poważną awarię instalacji wodnej związaną z niedbalstwem jego ekipy wykończeniowej. Doszło do zalania mieszkania i to tak solidnego, że woda wylewała się mu z mieszkania przez rozszczelnione drzwi balkonowe! Interweniowała ochrona, która zakręciła główny zawór wody. Po krótkiej rozmowie ze sprawcą otrzymałem od niego numer polisy OC w życiu prywatnym, którą wykupił w Warcie. Szkodę niezwłocznie zgłosiłem”
Pan Michał relacjonuje, że szkody były potężne. To nie jakieś tam purchle na suficie, ale regularna powódź przelewająca się przez jego nowe mieszkanie. Po pomiarach wilgotności wykonanych przez profesjonalną firmę okazało się, że zalana została niemal połowa z 85 metrów kwadratowych mieszkania. Charakter zniszczeń był taki, że woda dostała się pod wylewkę, rozpłynęła się w salonie, korytarzu, toalecie i łazience.
Odszkodowanie: 2000 zł czy 28.000 zł?
Polisa ubezpieczenia OC w życiu prywatnym to taka polisa, która chroni nas, gdy nasz pies pogryzie sąsiada, gdy jadąc hulajnogą urwiemy lusterko w czyimś aucie, gdy wybijemy komuś zęby, albo zalejemy komuś mieszkanie. Generalnie chodzi o konsekwencje finansowe wszelkich naszych działań, w wyniki których ktoś lub coś się uszkodziło.
Po pierwszym spotkaniu z rzeczoznawcą ubezpieczyciel przyznał… 2000 zł tak zwanej kwoty bezspornej. Czy to dużo, czy to mało? Pan Michał budowlańcem nie jest, więc oddał głos fachowcom z firm, które miały zabrać się za osuszanie i remont. I które przygotowały kosztorys.
„Najpierw było 10 dni osuszania, a potem remont, przy którym musieliśmy m.in. zdejmować podłogę, skuwać tynki do wysokości 40 cm, potem wszystko tynkować, szpachlować i malować. Wszystkie prace miały za zadanie przywrócenie stanu pierwotnego. Dodatkowo, na czas ratowania naszego mieszkania musieliśmy wyprowadzić się do lokalu zastępczego opłaconego z własnej kieszeni. Całkowite koszty to ok. 6.000 zł za osuszanie, 19.440 zł za prace remontowe z materiałami oraz 2000 zł za demontaż, montaż i przechowywanie szafy wnękowej z przedpokoju”
Czytaj też: Matrix czy mistyfikacja? Wypełniła wniosek i czekała na kuriera. Tak czekała aż… zniknęła!
W sumie uzbierało się 28.000 zł. Dużo, nawet jak na solidne zalanie. Ale skoro robota ekipy remontowej jest udokumentowana i są na nią faktury, to chyba trzeba płacić (choć w świetle kolejnych opublikowanych taśm ostatnio to wcale nie takie oczywiste, zwłaszcza jeśli chodzi o branżę nieruchomościową i wielką politykę). Czytelnik pisze:
„Warta nie jest skora do zwrotu wszystkich kosztów, jakie ponieśliśmy i które mamy udokumentowane fakturami. Do tej pory zwrócili całe pieniądze za osuszanie, 1200 zł za demontaż i montaż szafy oraz ok. 6000 zł (płacone w trzech turach, po pismach ponaglających) za prace remontowe. Warta zakwestionowała kosztorys po zakończeniu prac, zasłaniając się bliżej nie zdefiniowanymi cenami rynkowymi. Kwoty, o których zwrot poprosiłem, są realnymi pieniędzmi, które zapłaciliśmy za doprowadzenie naszego mieszkania do stanu sprzed zdarzenia. Nie ukrywam, że ta sytuacja doprowadziła nas do utraty płynności finansowej, łącznie z tym, że musieliśmy pożyczyć pieniądze, aby opłacić wszystkich usługodawców”
Czytaj też: Deweloper spaprał garaż, samochód uszkodzony. Rada dla klienta: „może wystarczy auto porządnie umyć?”
Czytaj też: Dom wariatów? Odmówili wypłaty kasy z polisy, bo… czują, że coś jest nie tak. Ale co?
Różne metody naprawy i różne wyceny. Jak to pogodzić?
Pan Michał w korespondencji z nami pyta co ma robić: wystawić Warcie jakiś nakaz zapłaty? Iść po zapłatę do sądu? Słyszał co prawda w telewizji jak premier wołał do pewnego Austriaka: „pokaż, człowieku, faktury!”, ale problem w tym, że już je pokazał. I nic. Przed Ekipą Samcika trudna decyzja: wsiadać na koń i wziąć szablę w dłoń, czy jednak nie?
Na pierwszy rzut oka sprawa jest oczywista – firma ubezpieczeniowa kantuje obywatela – ale nasłuchaliśmy się też trochę o tym jak czasem ubezpieczeni klienci kombinują, by wycisnąć z ubezpieczyciela więcej, niż im się należy. Np. przed szkodą klamki w drzwiach były miedziane, a klient wyciąga pieniądze za zamontowanie złotych.
Z tego co zrozumieliśmy, firma ubezpieczeniowa nie tyle nie chce wypłacić odszkodowania, co zakwestionowała sposób usunięcia szkody, jako zbyt drogi, nieefektywny, taki, który mógł ją narazić na dodatkowe i nieuzasadnione koszty. Pan Michał, żeby uniknąć problemów z wyceną, powinien był sposób usuwania szkody skonsultować z rzeczoznawcą. Ale tego nie zrobił, bo wyszedł z założenia, że skoro firma remontowa wystawiła taki rachunek jaki wystawiła, to pewnie taniej być nie mogło.
Dobrze, że przynajmniej koszty kwaterunku pana Michała i jego żony na czas remontu zgodził się pokryć sąsiad-sprawca, bo – tutaj akurat sporu nie było – jego polisa nie obejmowała już takich „luksusów”.
Pozostaje więc kluczowe pytanie czy rzeczywiście przy remoncie została zastosowana jakaś technologia kosmiczna, której Warta nie mogła sfinansować. Zapytaliśmy o to Wartę. Dlaczego zakwestionowała wycenę szkody? I czy faktycznie nie może uwzględnić kosztorysu firm, które doprowadziły mieszkanie pana Michała do stanu używalności?
Rzeczoznawca się pomylił. Tak po prostu?
Pytania były jątrzące, ale dość często zdarza się, że już samo ich zadanie ubezpieczycielowi przez Ekipę Samcika sprawia, że otwiera się pole do dyskusji. Tym razem też się otworzyło, ale zaraz później – zamknęło. Po zaledwie kilku dniach usłyszeliśmy od przedstawicieli jednej z najstarszych polskich firm ubezpieczeniowych (w przyszłym roku obchodzi 100-lecie działalności!) , że faktycznie rzeczoznawca nie uwzględnił technologii naprawy, którą została wykorzystana w tym przypadku. i że to był błąd.
Ktoś poszedł na łatwiznę i wziął z tabelki kosztorys tańszego sposobu likwidowania takiej szkody, niż faktycznie zastosowany? A może liczono na to, że klient nie będzie się awanturował i weźmie różnicę na klatę? Tego już się nie dowiemy. Grunt, że sprawa zakończyła sie przyznaniem klientowi pieniędzy. Pan Michał napisał do nas tak:
„Jestem w pełni usatysfakcjonowany, ponieważ wreszcie odzyskam całą sumę pieniędzy, które musieliśmy wyłożyć z własnej kieszeni na remont! Chciałbym Panom bardzo podziękować za pomoc!”.
Każdy ma prawo się pomylić, ale najważniejsze to wyciągać wnioski. Mamy nadzieję, że inne firmy zaoszczędzą nam czasu, a swoim klientom nerwów i będą wypłacać roszczenia bez takich ceregieli.
źródło zdjęcia: TheDigitalArtist/Pixabay