Na scenie politycznej objawiła się nowa partia – „Wiosna” Roberta Biedronia. W jej programie pojawiło się kilka postulatów ekonomicznych, w tym jeden, który musiał ująć za serca wszystkich. Jedną z pierwszych ustaw „Wiosny” będzie ta, która ograniczy czas oczekiwania na wizytę u lekarza do 30 dni. Jeśli NFZ nie da rady zorganizować obywatelowi wizyty w tym terminie, pacjent będzie mógł iść do dowolnej prywatnej kliniki, a państwo pokryje koszty. Lubicie to? Ja chyba nie. Bo to głupie
Należę do tej grupy obywateli, która nie pasjonuje się na co dzień życiem partii politycznych, ale szumu wokół debiutu partii „Wiosna” Roberta Biedronia było tak dużo, że nie sposób było nie usłyszeć o jej propozycjach. Jest ich wiele, w większości natury społecznej i ustrojowej, ale znalazło się i kilka ekonomicznych. Przebiegłem się po tym, co Robert Biedroń proponuje w sferze gospodarki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
A tutaj: Podsumowanie najważniejszych punktów programu partii Biedronia
Wiosna w portfelu, czyli wyższe pensje i emerytury
Wzrost minimalnego wynagrodzenia do 60% średniej krajowej. Oznaczałoby to, że zamiast obecnych 2250 zł brutto pensja minimalna w 2020 r. wyniosłaby już 2700 zł brutto, a w 2022 r. – 3265 zł. Co myślę o administracyjnym podwyższaniu płac – pisałem całkiem niedawno. Jeśli chcemy zarabiać więcej, musimy docelowo „produkować” więcej PKB, czyli wytwarzać rzeczy bardziej innowacyjne, niż dziś. Oczywiście, można próbować manewrować podziałem dotychczasowego PKB między pracowników, właścicieli firm i finansistów, ale to nie wystarczy. Nawet jeśli Robert Biedroń mówi, że nie ma rzeczy niemożliwych (przed nim mówił to prezydent Duda i premier Szydło, lecz wiedzą już, że byli w błędzie).
Tutaj: Tabelka pokazująca co musimy zrobić, by wzrosły w Polsce pensje
Czytaj też: Pieniądze szczęścia nie dają? Sprawdzili to na konkretnych liczbach. Co im wyszło?
Gwarantowana emerytura minimalna 1600 zł dla każdego. Postulat zacny, lecz prawdopodobnie trzeba byłoby go powiązać ze wzrostem podatków. W 2019 r. państwo wyda 415 mld zł, z czego jedną trzecią – jakieś 140 mld zł – pochłoną renty i emerytury. Wśród 5,5 mln emerytów mniej więcej 30% nie osiąga tej wysokości świadczenia (choć przeciętna emerytura to aż 2600 zł brutto dla mężczyzny i 1550 zł brutto dla kobiety). Co dziesiątemu emerytowi trzeba by dopłacić 100-200 zł miesięcznie, co dziesiątemu – 300-400 zł, co dwudziestemu – 500-600 zł, zaś co dwudziestemu – więcej. W sumie trzeba by zdobyć na to jakieś 7-8 mld zł rocznie. Na razie, bo z roku na rok średnie wysokości emerytury („nowi” emeryci są coraz częściej „niskokosztowi”) będą spadały i kwota wyrównania będzie rosła.
Tutaj: Ile wynoszą emerytury w Polsce, a tutaj – struktura ich wysokości
Skończenie z elektrowniami na węgiel do 2035 r., by Polska miała najczystsze powietrze w Europie Środkowej. Dobry pomysł, ale trochę od czapy. Po pierwsze każdy rząd i tak będzie musiał do niego dążyć, bo w 2035-2040 r. skończą nam się możliwości wydobywania tanio rodzimego węgla. Po drugie energetyka jest dzisiaj tylko w 10% „winowajcą” smogu. W 50% smog powstaje z powodu spalania badziewia w domowych kotłach. W Polsce jest ok. 3 mln kopciuchów (niektórzy mówią o 3,5 mln), zaś koszt wymiany na nowoczesny kocioł to jakieś 5.000-6.000 zł. Kosztem 20-25 mld zł można by więc problem smogu załatwić nie czekając ani do 2035 r., ani nie rezygnując z elektrowni na węgiel.
Tutaj: O tym ile kosztowałoby skasowanie połowy smogu w Polsce
Tutaj: Szwedzi testują miejscowości energetycznie samowystarczalne
W propozycjach Biedronia jest też dodatek 500+ dla każdego dziecka (dziś jest od drugiego, projekt rozszerzenia rzucił już m.in. Grzegorz Schetyna i Jarosław Kaczyński, koszt dla budżetu państwa jest szacowany na 17 mld zł rocznie) i gwarantowane miejsce w żłobku i przedszkolu, ale tych propozycji nie będę teraz recenzował.
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
Nie możesz się dostać do państwowego lekarza? Idź do prywatnego, państwo zapłaci
Ale największy szał wywołuje inna bliska ciału propozycja partii „Wiosna” – gwarantowany dostęp do lekarza w ciągu 30 dni. Chodzi o to, że dziś Polacy muszą czekać całymi miesiącami w kolejce do NFZ-owskiego lekarza i często umierają w tych kolejkach, nie doczekawszy pomocy. Robert Biedroń ma pomysł. Jeśli pacjent w ciągu 30 dni nie doczeka się na wizytę u lekarza z NFZ, to ma prawo pójść do dowolnego prywatnego lekarza, a NFZ zrefunduje mu koszty tej wizyty.
Na pierwszy rzut oka – bomba. Genialny w swej prostocie pomysł na to, by państwo zapewniło każdemu szybki dostęp do lekarza na zasadzie outsourcingu. Wreszcie będzie konkurencja – jeśli państwowa służba zdrowia nie zdoła obsłużyć pacjenta, niech ten pójdzie do prywatnej i przedstawi państwu fakturę. A państwo za pacjenta zapłaci.
Mnie też bardzo się to spodobało. Ale im dłużej o tej propozycji myślałem, tym bardziej zmieniałem zdanie. No bo tak: polska publiczna służba zdrowia jest niewydolna i jest to fakt niezaprzeczalny. Przeznaczamy na nią 80 mld zł rocznie z państwowego budżetu (płacimy średnio 270-300 zł miesięcznie w składkach zdrowotnych) i kolejne 40 mld zł z prywatnych kieszeni Polaków. Z tej „prywatnej” części ponad połowę wydajemy na leki bezreceptowe i witaminki, jakieś 10 mld zł na prywatnych lekarzy, a 5 mld zł na abonamenty medyczne.
Tutaj: Więcej o tegorocznym budżecie państwa
Błąd tkwi w tym, że aby służba zdrowia działała na światowym poziomie musielibyśmy wydawać na nią nie 80 mld zł z budżetu państwa, lecz 140-160 mld zł. Bo sprzęt, infrastruktura, wykształcenie i utrzymanie lekarzy oraz leki po prostu coraz więcej kosztują. Z drugiej strony mniej więcej połowa prywatnych wydatków Polaków na zdrowie to płacenie dwa razy za to samo. Bo lekarz bierze kasę lecząc w państwowym gabinecie poza kolejnością, bo bada za kasę, ale na państwowym sprzęcie albo po prostu płacimy za wizytę prywatną, a jednocześnie wnosimy do systemu składki, nie korzystając z usług.
Sposobem na uleczenie służby zdrowia powinno być uszczelnienie systemu (dziś składki płacą głównie etatowcy i emeryci) oraz wpuszczenie do niego nowych pieniędzy – kto może, niech płaci dodatkowe składki na prywatne ubezpieczenie zdrowotne i w zamian niech ma nieco wyższy standard w ramach publicznego systemu. Skoro wydajemy już 20 mld zł na prywatnych lekarzy, to wydawajmy dalej, ale już w ramach publicznego systemu ochrony zdrowia, a nie po to, by go ominąć. Więcej pieniędzy w systemie to więcej usług do podziału także dla tych, którzy nie są w stanie dopłacać dodatkowych składek.
Czytaj więcej o tym: Pięć rzeczy, które trzeba zrobić, by uzdrowić służbę zdrowia. Już dziś nie jest z nią dobrze, a zbliża się prawdziwe tsunami
To, co proponuje partia „Wiosna” Roberta Biedronia, brzmi atrakcyjnie, ale jest de facto drogą w przeciwnym kierunku – to recepta jak najszybciej i w niekontrolowany sposób wyprowadzić nieustaloną kwotę miliardów złotych z publicznego systemu ochrony zdrowia do prywatnych kieszeni właścicieli sieci klinik medycznych.
Czytaj też: Czy źle wydajemy pieniądze na zdrowie? A może jest ich za mało? Liczę!
Robert Biedroń i „zdrowotne OFE”?
Żeby było jasne: w leczeniu się w prywatnych klinikach nie ma nic złego. Chodzi mi o to, że kontraktorem tych usług powinien być ten, kto zarządza naszymi składkami, ewentualnie firmy ubezpieczeniowe, do których skierujemy dobrowolne, dodatkowe składki w zamian za lepszy standard usług. Jeśli państwo będzie po prostu refundować wydatki pacjentów, to szybko się skończy tak, jak ze składkami do OFE – prywatne fundusz narzuciły złodziejskie prowizje na składki. Skoro państwo kieruje strumień, to trzeba się nachapać.
Państwo lub prywatny ubezpieczyciel do którego wnosimy dodatkową składkę na zdrowie z jednej strony mógłby kupić dla swoich klientów usługę medyczną taniej (bo ma większą siłę przetargową w negocjacjach z sieciami placówek medycznych), a z drugiej strony miałby interes w profilaktyce. Im mniejsza „szkodowość”, czyli liczba pacjentów, którzy zachorują, tym mniejsze koszty firmy ubezpieczeniowej przy danym poziomie składki. Ubezpieczyciel ma interes w tym, by premiować niższymi składkami (albo np. zwrotem kosztów) klienta, który dba o swoje zdrowie.
Krótko pisząc: wydaje mi się, że pomysł partii Roberta Biedronia na skasowanie kolejek do lekarzy jest wyjątkowo nieudany. Chyba, że czegoś w nim nie rozumiem. Partia „Wiosna” twierdzi, że dzięki efektywnemu zarządzaniu służbą zdrowia zaoszczędzi 10 mld zł. Na moje oko ten pomysł nic nie zaoszczędzi, raczej będzie wielką przepompownią, na końcu której jest likwidacja publicznej opieki zdrowotnej. Owszem, publiczne przychodnie musiałyby zacząć rywalizować z prywatnymi, ale te ostatnie zapewne „odessałyby” dość szybko tylu lekarzy, ilu potrzebują.
Elektorat pewnie jest zadowolony, że będzie mógł chodzić do lekarza bez kolejek, ale radziłbym mu, by zapytał Roberta Biedronia czy ma symulacje w jakim tempie – po realizacji jego pomysłu – mogą zacząć rosnąć składki na ubezpieczenie zdrowotne, które odciągają nam z pensji.
Czytaj też: Robert Biedroń deklaruje, że koszt jego programu wynosi 35 mld zł. I że ma wszystko policzone
Czytaj więcej o nierównościach: Globalne zabójstwo klasy średniej dokonuje się na naszych oczach. Oto scenariusz ostatecznej zagłady. Skończy się wojną lub rewolucją?
Czytaj też: Oto lista krajów, w których najłatwiej być szczęśliwym. Jedziemy?