Pani Kasia mimo posiadania ubezpieczenia musiała sama zapłacić za naprawę samochodu. Powód? Jej leasingodawca nie chciał wystawić ważnego dokumentu. Musieliśmy go do tego przekonać
Pani Kasia jest jedną z półtora miliona osób, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą. Korzysta z dobrodziejstw własnej mikrofirmy i do przemieszczania się po mieście używa samochodu w leasingu. Wydawało się, że to dobry wybór do momentu stłuczki. Co się stało?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Niedługo przed wygaśnięciem umowy leasingowej zdarzyła się niewielka kraksa z jej winy. Samochody w leasingu muszą mieć ubezpieczenie AC, więc pani Katarzyna nie miała najmniejszego powodu sądzić, że to jej przyjdzie zapłacić za naprawę. Tym bardziej, że nie było żadnej okoliczności, która by wyłączała działanie ubezpieczenia.
Faktura na 4400 zł. Czytelniczka płaci w całości i czeka na zwrot, ale doczekać się nie może
Dlatego z czystym sumieniem i spokojnym sercem pani Kasia poinformowała pracownika firmy leasingowej Getin Fleet, że w pojeździe jest szkoda. Firma odpowiedziała: „prosimy, żeby Pani zgłosiła szkodę do ubezpieczyciela”. Co było potem?
„11 grudnia 2017 r. pojazd został zaprowadzony na parking Getin Fleet we Wrocławiu, a 19 grudnia odbyły się oględziny eksperta z ubezpieczalni. Na bazie oględzin został sporządzony raport i tytułem odszkodowania została przyznana kwota w wysokości 2007,81 zł brutto. 11 stycznia 2018 r. Idea Getin Leasing wystawił mi fakturę na kwotę 4.369,53 zł brutto, którą opłaciłam. Faktura obejmowała ponadnormatywne uszkodzenia pojazdu, w których zawierały się te, które zostały zgłoszone i uznane przez PZU oraz dodatkowe, dostrzeżone przez Getin Fleet po zdaniu przeze mnie pojazdu”
Do tego momentu pani Kasia nie miała żadnych uwag. Ci z czytelników, którzy zdawali leasingowane pojazdy wiedzą, że niektóre firmy dokonują niezwykle szczegółowej inspekcji samochodu w poszukiwaniu jakiś uszczerbków, wytartych materiałów, niewielkich uszkodzeń, dzięki którym mogą skasować klienta na dodatkowe kilka stówek, albo i kilka tysięcy złotych – wszystko jest zgodne z umową. Ale…
Do wypłaty brakuje jednego papierka. Ale firma mówi: No pasarán!
… ku zdumieniu naszej czytelniczki Getin Fleet odmówił wydania ubezpieczycielowi dyspozycji, na bazie której pani Kasia mogłaby dostać zwrot 2007,81 zł z zapłaconej przez nią kwoty za naprawę auta. Mimo, że pani Kasia w dobrej wierze zapłaciła całą kwotę z faktury, czyli prawie 4400 zł licząc, że ubezpieczyciel wypłaci jej przynajmniej 2007,81 zł. Ale leasingodawca powiedział – No pasarán! Na jakiej podstawie?
„W odpowiedzi na reklamację Getin Fleet powołuje się na fakt, jakoby spółka nie została poinformowana o zaistniałej szkodzie na pojeździe. Jest to twierdzenie nieprawdziwe – zgłoszenie takie nastąpiło drogą telefoniczną. Gdyby takowego zgłoszenia nie było to na jakiej podstawie likwidator szkody stawiłby się do oględzin pojazdu?
– pyta retorycznie pani Katarzyna. Dodatkowo – relacjonuje czytelniczka – firma argumentuje, iż nie dokonała naprawy pojazdu, a tym samym nie poniosła z tego tytułu kosztów. Ale czytelniczka ma przecież dowód w postaci opłaconej faktury. Czy to jakaś równoległa rzeczywistość?
Kiedy firma da zielone światło do wypłaty?
Czytelniczka podsumowuje, że za zgłoszoną do ubezpieczyciela szkodę zapłaciła podwójnie: raz opłacając wymaganą składkę ubezpieczeniową, a drugi raz regulując w całości fakturę na kwotę 4.369,53 zł.
„Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego, pomimo otrzymania ode mnie pieniędzy za ponadnormatywne zużycie pojazdu (którego nie kwestionuję), Getin Fleet blokuje mi dostęp do zwrotu pieniędzy przez ubezpieczyciela, który szkodę uznał. Jaki ma w tym interes i przede wszystkim jaka jest prawna podstawa takiego stanowiska?”
– punktuje pani Katarzyna. Pyta nas, bo – jak twierdzi – z Getin Fleet trudno cokolwiek wycisnąć. Niestety wygląda na to, że czytelniczka dostała po uszach za to, że chciała być fair i po dobroci uregulowała fakturę licząc na to, że firma odda kwotę odszkodowania. Poprosiliśmy Getin Fleet o sprawdzenie o co tu chodzi.
Czy czytelniczka nie powiedziała nam całej prawdy? Jeśli firma twierdzi, że cała naprawa to pic – może ta naprawa była zrobiona „po znajomości”, a faktura zawyżona? Ale wtedy poszkodowaną byłaby firma ubezpieczeniowa, a nie leasingodawca. Może papiery dotyczące naprawy nie dotarły do Getin Fleet? Ale przecież mamy XXI wiek i takie rzeczy można przesłać jeszcze raz, e-mailem.
Po głowie chodzi mi też scenariusz, w którym Getin Fleet szuka byle pretekstu, by nie wypłacić pieniędzy klientce i zwiększyć możliwie jak najbardziej rentowność leasingu. Ale to byłaby jazda po bandzie, wyjątkowo krótkowzroczna. A może – to czwarty scenariusz – pracownicy Getin Fleet żyją w matriksie i mają problem, by skontaktować się z rzeczywistością?
„Nasze ustalenia wykazały, że zaistniała sytuacja była efektem błędu w procesie przekazywania informacji, co spowodowało, że zgłoszenie szkody przez klientkę nie dotarło do spółki Getin Fleet. Poprosiliśmy już towarzystwo ubezpieczeniowe o wypłatę odszkodowania. O wpływie odszkodowania klientka zostanie niezwłocznie poinformowana, a za zaistniałą sytuację i wszelkie niedogodności przepraszamy. Sprawę tę traktujemy jako wyjątkowy incydent, który na pewno uwzględnimy przy doskonaleniu naszych procedur wewnętrznych, aby podobnych sytuacji w przyszłości uniknąć”
Cieszymy się, że problem udało się rozplątać, choć niedobrze, że była do tego potrzebna interwencja „subiektywnej” ekipy. Czytelniczka zgłosiła się do nas nie z czystego kaprysu, lecz dlatego, że została potraktowana przez firmę leasingową w sposób, który nie dawał nadziei na zmianę dziwnej decyzji. Dostała komunikat w rodzaju „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”. Ani krztyny wrażliwości , nikt nie spróbował nawet wyjaśnić co się stało, że klientka chce jakichś 2000 zł, a w firmie nie ma temat tej kasy żadnego śladu.
W „cywilizowanych” instytucjach finansowych taka sprawa trafiłaby do Rzecznika Klienta, czyli pracownika zajmującego się rozstrzyganiem sporów i wyjaśnianiem tego typu nieprozumień. Cieszy nas deklaracja, że firma zamierza wyciągnąć wnioski. Oby.
źródło zdjęcia: PixaBay