W hondę pana Rafała wjechał jakiś fajtłapa. Nasz czytelnik na czas naprawy wziął samochód zastępczy w ciężar polisy OC sprawcy zderzenia. Auto naszego czytelnika zostało naprawione, a cała sprawa poszła w niepamięć. Aż tu nagle, po półtora roku, czytelnik dostaje wezwanie od firmy windykacyjnej. W ciągu trzech dni ma wpłacić 1611 zł za samochód zastępczy, z którego korzystał. Niestety, to sie będzie zdarzało coraz częściej. Dlaczego? Już tłumaczę
Nasz czytelnik, pan Rafał, miał pecha. W jego Hondę Accord wjechało inne auto. Klasyczna stłuczka, żadnych wątpliwości kto jest winien. W takim przypadku „stłuczony” kierowca ma prawo do auta zastępczego finansowanego z polisy ubezpieczeniowej sprawcy. Nasz czytelnik skorzystał skwapliwie z samochodu zastępczego, bo był mu on potrzebny do pracy. W tym czasie warsztat wyklepał i polakierował jego samochód. Pan Rafał nie spodziewał się, że sprawa nie tylko nie jest jeszcze zamknięta, ale będzie go słono kosztowała.
- Jak kupować dolary i euro, żeby nie wpaść w pułapkę cenową? Oto system, który chroni przed wahaniami
- Dlaczego tak trudno wykonać pierwszy krok w inwestowaniu? Tracimy lata (czasem dekady!), bo hamują nas te trzy mentalne przeszkody. Jak je pokonać?
- Autozapis do PPK już tu jest! Co robić? Oto trzy powody, dla których nie warto uciekać z PPK. Nawet jeśli nie wierzysz, że ten system dotrwa do Twojej emerytury
Czytaj też: Stłuczka? Odszkodowanie wypłacą ci już w godzinę po wypadku. O ile zgodzisz się na flirt z botem i sztuczną inteligencją. To już działa!
Auto zastępcze z OC sprawcy. Z „polecenia” warsztatu
Szkoda była rozliczona bezgotówkowo, z polisy sprawcy. Ubezpieczycielem finansującym naprawę był Link4. Pan Rafał skorzystał z usług warsztatu blacharskiego polecanego przez tę firmę. Jak to często bywa, warsztat samochodowy, niejako „w pakiecie” udostępnił klientowi auto zastępcze z zaprzyjaźnionej firmy wynajmującej samochody. Nic nadzwyczajnego: za każdym razem, gdy wstawiam auto do jakiegoś większego serwisu usłużnie proponują mi auto zastępcze.
Wynajem trwał niecały tydzień. Pan Rafał odebrał swoje auto i oddał pożyczone. Otrzymał pocztą pismo z informacją o rozliczeniu kosztu pożyczonego samochodu, ale nie zwrócił większej uwagi na jego treść, uznał je za czystą formalność.
„Zapomniałem o sprawie, ale ostatnio otrzymałem list z wezwaniem do zapłaty opiewającym na kwotę 1611 zł w terminie 3 dni, Jeśli nie zapłacę, zostanę wpisany do rejestru dłużników. Przez ponad rok nie otrzymałem żadnej faktury, nikt się ze mną nie kontaktował. Żądana kwota jest różnicą pomiędzy ceną najmu samochodu, a należnością otrzymaną przez firmę wynajmującą samochody od towarzystwa ubezpieczeniowego.
Dlaczego pan Rafał ma w ciągu trzech dni dopłacić aż taką kwotę? Poszukując odpowiedzi na to pytanie wczytałem się w przesłane przez czytelnika dokumenty: wynika z nich, że Link4 ograniczył koszty „sponsoringu” wynajmu auta. Klient mógł wziąć np. Audi A6 za 160 zł netto za dzień albo Toyotę yaris za 75 zł netto. Pan Rafał przekroczył te limity, a Link4 zapłacił firmie wynajmującej tylko część pieniędzy. Ot, cała tajemnica.
1611 zł długu. Bo czytelnik wziął Skodę superb
Pan Rafał nie wnikał w to ile wynosi cena wynajmowanego przez niego samochodu i czy mieści się w limitach. Myślał, że skoro korzysta z usług warsztatu współpracującego z Link4, to warsztat w porozumieniu z ubezpieczycielem i firmą wynajmującą samochód da mu takie auto zastępcze, jakie mu przysługuje. Gdzieś w dokumentacji mignął mu cennik wynajmu przysłany przez Link4, ale nie zwrócił nań uwagi.
Okazało się, że tu nie ma żadnej współpracy na rzecz klienta, tylko każdy sobie rzepkę skrobie. Warsztat, owszem, jest związany umową z Link4, ale nie przeszkadza mu to we wciskaniu klientom aut zastępczych kosztujących znacznie więcej, niż Link4 zwraca (pewnie ma od tego prowizję). Firma wynajmująca samochody jest z kolei zainteresowana, by klient wziął jak największe i jak najdroższe auto. Jeśli ubezpieczyciel nie zwróci pieniędzy w całości – zrobi to windykator obciążając klienta.
Interes się kręci, a pan Rafał – nieuważny i nieroztropny kierowca, który jednakowoż myślał, że czuwa nad nim jakiś „system” – został wykorzystany. Nie bez przyjemności, bo pojeździł sobie przez prawie tydzień Skodą superb za 330 zł netto za dobę.
Klient wzięty w obroty przez obrotny warsztat i firmę wypożyczającą samochody
Nie można powiedzieć, że firma ubezpieczeniowa jest tu winna. Być może powinna bardziej stanowczo ostrzec klienta, że to nie jest tak, że może wziąć w ciężar OC sprawcy każdy samochód od każdego dostawcy. I że nie zrefunduje pełnych kosztów auta zastępczego wciśniętego przez warsztat – autoryzowany, co prawda, ale ubijający kosztem klienta własny interes.
Po zakończeniu najmu ubezpieczyciel przysłał informację o rozliczeniu kosztów korzystania z auta zastępczego (oddzielne pismo niż to dotyczące rozliczenia samej szkody). Link4 stwierdził, że owszem zrefunduje wynajem skody, ale tylko do 922 zł, a nie 2533 zł, czyli kwotę, którą wystawiła niezależna wypożyczalnia samochodów (cena brutto z dopłatami za podstawienie i odbiór auta).
W tym momencie panu Rafałowi powinna zapalić się czerwona lampka ostrzegawcza – jeśli firma mówi, że zapłaci do kwoty X, a nie Y, to znaczy, że ktoś będzie musiał pokryć tę różnicę. I to był ten moment, w którym należy zacząć rozmawiać z firmą ubezpieczeniową. Pan Rafał pomyślał jednak (w ramach filozofii, że „tu działa jakiś system”), że to jakiś element przekomarzania sie firmy wynajmującej samochody i ubezpieczyciela. Tak samo, jak przekonarzają się czasem jeśli chodzi o wycenę napraw ubezpieczyciele i warsztaty.
Czytaj też: Samochód – to będzie kolejne pole bitwy w płatnościach. Będziemy kupowali jadąc
Odszkodowania rosną, a klienci wiedzą, że mogą więcej
Przy tej okazji postanowiliśmy przypomnieć kierowcom jakie prawa, ale i obowiązki wynikają dla nich jeśli zechcą skorzystać z przysługującemu im prawa korzystania z auta zastępczego. Dlaczego ubezpieczyciele nie pokrywają całości kwoty za wynajem? A może wcale nie muszą? Jak wypożyczać żeby nie wpędzić się w długi? Czy firma może limitować kwoty wypożyczenia?
W ostatnich 5 latach rynek odszkodowań OC zmienił się nie do poznania, świadomość konsumentów co do przysługujących im praw wzrosła, a wraz z nią rosły kwoty wypłacanych odszkodowań i ceny polis. Średnia wartość szkody zlikwidowanej przy pomocy obowiązkowego OC posiadaczy pojazdów wzrosła z ok. 5.800 zł w 2014 r. do prawie 7.000 zł w ub. r. Ubezpieczyciele i tak jeszcze nie zarabiają na polisach OC, ale przynajmniej już nie dopłacają do interesu.
Średnia wypłata odszkodowania z OC rośnie, bo klienci są coraz bardziej wymagający – chcą oryginalnych części, a nie tańszych zamienników, protestują (i słusznie!) przeciwko amortyzacji wartości części przy liczeniu odszkodowania i chętnie biorą auto zastępcze z OC sprawcy. Bo skoro ubezpieczenie ma rekompensować wszystkie nasze straty, to również te, które wynikają z pozbawienia przez jakiś czas własnych czterech kółek.
Czytaj też: Link4 obiecuje, że wybaczy pierwszy dzwon. Jak jest naprawdę?
Sądowa rewolucja w wypożyczaniu samochodów…
Pamiętam jak jeszcze 9 lat temu, po stłuczce, w przededniu długiego weekendu musiałem pisać solidnie umocowane uzasadnienie, dlaczego nie mogę wytrzymać parę dni bez auta. Bez takiej podkładki likwidator szkody powiedziałby mi, że przecież mogę się przesiąść na ten tydzień z auta do komunikacji zbiorowej. Stąd brały się takie historie jak ta: Chcesz auto zastępcze? To je sobie weź. Ale lepiej go nie potrzebuj daleko od domu
Teraz takie sytuacje to przeszłość, a to dlatego, że w sukurs klientom przyszły wyroki sądów, które potwierdziły, że takie auto się należy. Przełomowa była uchwała Sądu Najwyższego z listopada 2011 r. (III CZP 05/11) , która otworzyła drogę do swobodnego korzystania z aut zastępczych.
Na takim OC-biznesie wypączkowały firmy, które oferowały samochód z OC sprawcy każdemu i zawsze, a ryzyko, że ubezpieczyciel nie zapłaci, brały na siebie. Czyli: poszkodowany kierowca jeździł autem ile wlezie, a firma od samochodów zastępczych (która miała więcej wspólnego z kancelarią odszkodowawczą) walczyła, również sądownie, o to, by ubezpieczyciel wypłacił im wszystko co do grosza, i to często po zawyżonych stawkach. Za takimi wypożyczalniami stał know-how firm ubezpieczeniowych – pracowali tam często byli likwidatorzy.
Ubezpieczalni szybko zorientowały się, że przegrywają to starcie, więc zrobiły ruch wyprzedzający i same zaczęły proponować kierowcom auto zastępcze, często inwestując we własną flotę czy podpisując umowy z wypożyczalniami – byle tylko klient nie trafił do takiej, co zarabia na strzyżeniu ubezpieczycieli.
Czytaj też: Agent (prawie) niepotrzebny? Teraz wystarczy tablet. I kupisz spokój w comiesięcznym abonamencie
… i sądowa kontrrewolucja. Kierowcy nie wiedzą co się dzieje
Wszystko co dobre, szybko się kończy więc i taka beztroska wykładania sądowa po kilku latach ewoluowała, a właściwie przeżyła kontrrewolucję. O ile na początku sędziowie godzili się przyznać auto zastępcze niemal bezwarunkowo, to teraz jednak ograniczają wolną amerykankę – i już chodzi nie tylko o to, że klasa samochodu musi być taka sama (czyli jak jeździliśmy starym sedanem, to nie dostaniemy pick-upa jak z salonu), ale też o to skąd go brać.
W sierpniu ubiegłego roku Sąd Najwyższy wydał nową uchwałę (III CZP 20/17), tym razem już nie tak korzystną z punktu widzenia kierowców. Sprowadza się ona do stwierdzenia, że jeśli ubezpieczyciel mówi, że zapłaci nam 100 zł za dobę, to nie możemy brać auta za 200 zł za dobę. No chyba, że udowodnimy, że było to celowe i ekonomicznie uzasadnione.
Czyli jeśli komuś naprawdę bardzo zależy na droższym aucie, może próbować takie wziąć i argumentować, że musi sam opłacić wypożyczenie, bo ma na przykład udokumentowane przykre z jego punktu widzenia doświadczenia z ubezpieczycielami i boi się, że firma zarządu zwrotu auta zanim warsztat skończy swoją robotę. Zapewne wielu kierowców żyje jeszcze przeszłością, w której można było wyszarpać więcej.
Czytaj też: Fakty i mity o kupowaniu samochodu. Czy auto może być „inwestycją”? A jeśli tak to gdzie są zyski?
Idzie nowe, czyli bezkonfliktowy car-sharing
Jeśli nie chcemy ryzykować zostania z długami po kilkudniowej jeździe, korzystajmy z tego, co nam daje ubezpieczyciel. I tylko z nim rozmawiajmy o aucie zastępczym. A nie z serwisem, warsztatem, czy firmą wynajmującą samochody. Tym bardziej, że ubezpieczyciele już całkiem nieźle rozpieszczają poszkodowanych kierowców. Kierowcy, w których „stuknie” ktoś ubezpieczony w PZU dostaną prawdopodobnie ekologiczną, hybrydową toyotę z floty ubezpieczyciela.
Z kolei Ergo-Hestia, Aviva i Warta poszły w car-sharing. Na przykład w Hestii dostaje się po 100 zł dziennie przez pierwszych pięć dni czasu likwidacji szkody na wynajem auta w car-sharingu firmy Panek. Aviva i Warta współpracują z konkurencjnym operatorem Traficar. Klient dostaje voucher do wykorzystania, a jeśli nasze auto zostanie naprawione, a my wszystkiego nie wyjeździmy, to te pieniądze nie tracą ważności – zasilenie jest ważne 12 miesięcy od „aktywacji”.
Czytaj też: Duży ubezpieczyciel wprowadza auta zastępcze w car-sharingu! Dostaniesz ponad 100 zł dziennie, na zawsze
To dobra opcja dla mieszkańców miast, gdzie akurat system wypożyczalni aut na minuty działa dobrze. Mieszkańcy przedmieść i miasteczek muszą korzystać z usług tradycyjnych firm.
źródło zdjęcia: Pixabay/Viganhajdari