Para naszych czytelników postanowiła pożyczyć w banku ok. 145.000 zł. Policzyli – na podstawie comiesięcznych dochodów – że stać ich na spłatę takiego kredytu, a nawet mogliby wziąć znacznie większy. Ale bank miał inne zdanie – odprawił ich z kwitkiem, tłumacząc, że czytelniczka, choć ma bardzo dobrze płatną pracę, w ogóle nie ma zdolności kredytowej. Bank tłumaczy się… zaleceniami nadzoru bankowego. O co tu chodzi?
Moi czytelnicy, pani Anna i pan Piotr, od lat związani są z bankiem PKO BP. Mają w nim status tzw. złotych klientów. Prestiżowy rachunek Aurum, karty kredytowe we wszystkich kolorach platyny i kilka innych produktów finansowych dostępnych tylko dla VIP-ów. I czerwony dywan rozwijany przez pracowników, gdy czytelnicy wchodzą do oddziału.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Atrakcyjna działka przejdzie koło nosa?
Pani Anna jest informatyczką i od kilku lat ma intratny kontrakt z duńską firmą. Jej zarobki wielokrotnie przekraczają średnią krajową. Ale nie znaczy to, że nie ma potrzeb finansowych. Wszak wiadomo, że większe inwestycje – niezależnie od posiadanego kapitału – często finansuje się przynajmniej częściowo kapitałem obcym.
Pan Piotr też nieźle zarabia (w administracji publicznej), ale nie tak dobrze jak jego żona. Niedawno naszym czytelnikom nadarzyła im się okazja zakupu sąsiedniej działki po atrakcyjnej cenie. Pan Piotr jest przekonany, że za kilkanaście lat będzie ona znacznie więcej warta niż obecnie. W PKO BP chcieli pożyczyć na ten zakup ok. 145.000 zł licząc na to, że wzrost wartości działki częściowo „spłaci” kredyt, a już na pewno odsetki.
Sprawdzili w dostępnych kalkulatorach i wyszło im, że mają zdolność kredytową kilkukrotnie przewyższającą wartość kredytu, o jaki wnioskowali. I to nawet przy bardzo ostrożnych szacunkach. Niestety, okazało się, że bank ma problem ze zdolnością kredytową pani Anny. Duży problem. Na tyle duży, że jej zdolność kredytową bankowy program do scoringu wyliczył na okrągłe zero złotych.
Co gorsza, bank policzył, że same dochody pana Piotra nie wystarczą na udzielenie kredytu na atrakcyjnych warunkach i z okresem kredytowania, jaki założyli sobie nasi czytelnicy. Plany „ziemskie” są więc zagrożone. Co się stało, że bank tak surowo ocenił klientkę, która pracuje w najbardziej wziętym zawodzie w Polsce i ma dochody pozwalające na status klienta Aurum, lecz nie pozwalające na pożyczenie z banku ani złotówki?
Otóż pani Anna, choć pracuje w Polsce, to swojemu kontrahentowi wystawia faktury w euro. I właśnie w tej walucie otrzymuje płatności. Na każdej fakturze jest przeliczenie na złotówki, podatek PIT jest płacony w Polsce, podobnie jak obowiązkowe składki na ZUS.
Przeczytaj też: Bezpieczny kredyt hipoteczny? Kasa szybciej, bardziej uczciwie i bez kajdanek? Jest nowe prawo!
Zarabiasz w euro? Dla banku to tak, jakbyś mieszkał pod mostem
Bank PKO BP tłumaczy, że długi okres kredytowania zobowiązuje go do uwzględnienia w ocenie zdolności kredytowej pani Anny różnych zjawisk, np. ryzyka zmiany kursów walutowych oraz ich wpływu na obciążenia z tytułu spłaty kredytu, gdy waluta dochodu jest inna niż waluta kredytu. Dlatego nie może udzielić kredytu „pod” wyrażone w obcej walucie dochody pani Anny, choć nie ma przeszkód, by cieszyła się w banku VIP-owską obsługą Aurum.
„Przyjęta polityka kredytowa banku jest w pełni zgodna z praktykami określonymi w Rekomendacji S Komisji Nadzoru Finansowego oraz z postanowieniami Ustawy o kredycie hipotecznym. Postanowienia przytoczonej ustawy wskazują na możliwość finansowania wyłącznie w walucie, w której konsument uzyskuje większość swoich dochodów”
– wyjaśnia Agnieszka Szczepaniak z centrum ryzyka kredytowego klienta detalicznego banku PKO BP. Dodaje, że bank nie stosuje odstępstw w zakresie możliwości finansowania, gdy dochodem dominującym w gospodarstwie domowym jest waluta inna niż złoty.
„Niestety, z uwagi na fakt, że moja żona dostaje przelew w euro, jej zdolność kredytowa wynosi zero! Doradczyni w banku policzyła zdolność tylko dla mnie, ale przyjmując zobowiązania całej rodziny jako bazę wyliczenia. Czyli tak, jakby moja żona nic nie dokładała do budżetu domowego, co oczywiście jest nieprawdą, bo przecież do wspólnego kosza wrzuca sporo więcej niż ja. W takim układzie zdolności kredytowej nie uzyskałem”
– pisze pan Piotr. Nasz czytelnik – choć nie ma pretensji do banku – uważa, że w przypadku takich klientów jak jego żona, regulator rynku mógłby pomyśleć o wyjątkach. I proponuje:
„Można zacieśnić oczka sieci i utrudnić otrzymanie kredytu w innej walucie niż ta, w której się zarabia, ale pozostawić ścieżynkę, która umożliwi to w wyjątkowych wypadkach. My sobie poradzimy i zapewne kupimy tę działkę w ten czy inny sposób, ale mamy wrażenie, że obecna legislacja i wytyczne idą za bardzo w kierunku przejmowania odpowiedzialności za własne czyny i podpisy osób podejmujących decyzje finansowe.”
Jego zdaniem, Rekomendacja S wylała dziecko z kąpielą. Bo ktoś, kto mieszka np. w Wielkiej Brytanii czy Niemczech i tam zarabia w lokalnej walucie, musi zadłużać się w tamtejszych bankach. Mój czytelnik uważa, że sytuacja jest absurdalna, bo wynika z niej, że to on utrzymuje żonę, ze swojej pensji płaci zobowiązania i utrzymuje dom.
Rekomendacja S. Miała „pilnować” banków, ale pachnie absurdem
Dekadę temu Polacy masowo „rzucili” się na kredyty walutowe, głównie denominowane we frankach szwajcarskich. Kusiła ich wyraźnie niższa miesięczna rata niż w przypadku kredytu złotowego. Komisja Nadzoru Finansowego dostrzegała ryzyko związane ze zmianą kursu waluty, ale zakaz udzielania kredytów w obcych walutach wcielała w życie na raty, wydając kolejne rekomendacje.
Najpierw (w Rekomendacji S) zobowiązała je do tego, by zdolność kredytową klienta zainteresowanego kredytem walutowym badały tak, jakby ubiegał się on o kredyt złotowy. Ponadto banki miały sztucznie powiększać wnioskowaną kwotę kredytu o 20%. Jeśli klient przy tak podpompowanym kredycie nadal miał zdolność kredytową, wówczas mógł otrzymać finansowanie we frankach czy euro. Potem przyszła Rekomendacja T, która mówiła, jaką maksymalnie część pensji mogą pochłonąć raty kredytów, w tym hipotecznych.
Przeczytaj też: Kredyt hipoteczny o stałym oprocentowaniu obowiązkowy w każdym banku? Mieszkanie jedynym zabezpieczeniem? Recenzuję plan KNF
Przeczytaj też: Dwa miesiące czeka klient na wydanie decyzji kredytowej. Czy banki łamią ustawę o kredycie hipotecznym?
Kryzys finansowy, gwałtowny wzrost kursu frankach dopełnił dzieła przykręcania kredytowej śruby. W 2013 r. KNF powiedziała: kredyty walutowe „ok”, ale tylko dla osób, które zarabiają w danej walucie. Czyli statystycznie rzecz biorąc – prawie dla nikogo. Zresztą banki z czasem zaczęły wycinać z ofert kredytowych franki, euro czy dolary. Nie mogły ich zaciągnąć nawet osoby, które zarabiały w walucie innej niż złoty.
Rynek się ucywilizował, ale patrząc na pojedyncze przypadki, można powiedzieć, że Rekomendacja S pachnie absurdem, bo odcina od kredytów hipotecznych ludzi nieźle zarabiających.
Przeczytaj też: Pośrednicy kredytowi mają problem? Morizon „odpalił” automat porównujący kredyty na mieszkanie. Online zawnioskujesz o pieniądze
Źródło zdjęcia: brenkee / Pixabay.com