Dużo się mówi o tym, że w ubezpieczeniach samochodowych nadejdzie era składek uzależnionych od stylu jazdy klienta. I rzeczywiście, popularność takich polis rośnie, choć wciąż używa ich promil kierowców w Polsce. Dlaczego?
Najwięcej w ubezpieczenia „płać mniej, jeśli jeździsz bezpiecznie” zainwestował Link4, czyli ubezpieczyciel należący od pwnego czasu do grupy PZU. Na kampanię reklamującą promocję „Kasa wraca” firma musiała wydać miliony, bo co kilka miesięcy telewizja jest zalewana przez spoty reklamowe z Katarzyną Moś w roli głównej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Początkowo wyglądało to na obiecanki-cacanki, bo czytelnicy korzystający z telemetrycznej polisy w Link4 donosili mi o kruczkach w regulaminie oraz dziwnych zasadach naliczania premii, które sprawiały, że klienci – nawet jeśli jeździli grzecznie – dostawali z powotem grosze. Po kilku miesiącach Link4 zmienił trochę zasady gry i czytelnicy zaczęli mi donosić, że kasa wraca do nich w nieco bardziej zauważalnych ilościach.
Czytaj też: Link4 i kasa, która (nie) wraca, czyli kierowca prawie idealny, lecz słabo sprofilowany
Link4 i „Kasa wraca”. Teoretycznie do wzięcia 560 zł, ale…
Pan Artur nie tak dawno zakończył roczny okres polisy telemetrycznej w Link4 i przekazał mi screenshoty z aplikacji mobilnej, w której zsumowane są korzyści otrzymane z tytułu grzecznego zachowania na drodze monitorowanego przez firmę ubezpieczeniową. Ile ostatecznie zaoszczędził na tym programie Link4 mój czytelnik? W sensie: jaką część ceny polisy, tak mniej więcej?
Odpowiedź brzmi: 11%. Suma zwrotów, którą dostał z Link4 wyniosła 116 zł, zaś za OC razem z assistance (ale już bez polisy auto-casco) zapłacił 1068 zł. Dużo? Mało? Powiedzmy sobie szczerze, w porównaniu z kwotami padającymi w reklamie (560 zł) nie są to kokosy. Ot, zniżka na jaką może sobie pozwolić ubezpieczyciel nagradzając klienta za bezszkodową jazdę i tytułem zachęty do przedłużenia polisy na kolejny rok.
Tutaj: zasady promocji „Kasa wraca” w Link4
Z informacji widniejącej na stronie internetowej wynika, że do tej pory Link4 zwrócił klientom korzystającym z telemetrii nieco ponad 660.000 zł. Jeśli założymy, że średni zwrot wyniósł właśnie te 100-150 zł na klienta wyjdzie nam, że z telemetrii w Link4 korzystać może nie więcej, niż 5000 osób. Niewiele jak na firmę obsługującą miliony. Choć w Link4 mówią, że jest korzystających jest nieco więcej:
„Na naszej stronie podajemy łączną wartość nagród w programie, generowaną przez użytkowników na bieżąco, ale nie jest to kwota tożsama z wypłaconymi środkami, bo wiele z umów jeszcze trwa, a wypłata następuje po zakończonym okresie ubezpieczenia, o ile nie doszło do szkody. Na jazdę z regularnie włączoną aplikacją w naszym programie zdecydowało się już 24 tys. klientów. I co ważne, 9 na 10 klientów w tej grupie decyduje się na odnowienie polisy komunikacyjnej w Link4”
Zapewne gdyby po rynku poszła fama, że np. z tytułu bezpiecznej jazdy z Link4 można zaoszczędzić 30% ceny polisy i że są ludzie, którzy takie pieniądze dostali z powrotem, popularność telemetrycznej polisy Link4 byłaby znacznie większa. Tyle, że w modelu działania telemetrii w Link4 zwiększenie przeciętnej zniżki dla „grzecznego” klienta jest po prostu niemożliwe.
Powód jest prosty: firma adresuje to rozwiązanie de facto głównie do swoich klientów. Owszem, dzięki kampanii telewizyjnej być może ściąga też trochę klientów „z ulicy”, ale mętna obietnica jakiejś-tam zniżki (nieznanej w momencie zawierania umowy), na którą będzie trzeba zapracować jeżdżąc przez rok bardzo bezpiecznie, to nie jest zachęta z gatunku „nie do odrzucenia”.
Jeśli do telemetrii w Link4 trafiają głównie osoby, które i tak ubezpieczyłyby się w tej firmie, to polisa telemetryczna i program „Kasa Wraca” ma w większym stopniu charakter opcji do lojalizowania dotychczasowych klientów, a nie odbijania konkurencji nowych. W tym modelu trudno liczyć na to, by Link4 chciał sobie odbierać chleb i oferować zwroty przekraczające zwyczajową prowizję lojalnościową (wspomniane wyżej 10%).
Czytaj też: To przegięcie czy genialny pomysł? Ubezpieczyciel sprawdzi czy nie gadasz jak rozmawiasz
Czytaj też: Ujawniam trzy triki Link4 na obniżenie odszkodowania. Nie dajcie się nabrać!
Yu! czyli najpierw się wykaż, a potem… duża zniżka
Większy potencjał widzę w drugim z telemetrycznych pomysłów, który rozkręcają od roku firma ubezpieczeniowa Hestia i producent nawigacji samochodowej Yanosik. Rzecz nazywa się Yu! i działa odwrotnie, niż polisa Link4. Tutaj najpierw się grzecznie jeździ, a potem w ogóle dostaje się propozycję polisy telemetrycznej. Za to jak już się tę propozycję dostanie, to zniżka zwykle wynosi 20-30% w stosunku do najtańszej polisy dla danego klienta dostępnej na rynku.
W zasięgu zainteresowań Yu! jest półtora miliona użytkowników nawigacji Yanosik! Kto zgodzi się na śledzenie swojego stylu jazdy (a 98% użytkowników nie ma nic przeciwko temu), ma szansę na otrzymanie propozycji ubezpieczenia z uwzględnieniem zniżki za bezpieczny styl. Propozycję otrzymuje oczywiście tylko część tych, którzy dali się śledzić (jakieś 60%), a spośród nich tylko niewielka część ją przyjmuje.
Tutaj problemem nie jest skala zniżki, lecz raczej niedopasowanie terminów (bardzo często klient ma jeszcze starą polisę), brak zaufania do zakupu polisy ubezpieczeniowej przez smartfona (bo Yu! to ubezpieczenie mobilne) albo po prostu zwykły brak zainteresowania innymi funkcjami Yanosika, niż nawigacyjne (klient może w ogóle nie zapoznać się z ofertą ubezpieczenia).
W efekcie Yu! też na razie nie ma milionów klientów, choć sprzedaje już po kilkaset polis miesięcznie. I intensywnie myśli co zrobić, by dotrzeć do większej liczby potencjalnych klientów. O ile bowiem Link4 teoretycznie uderza do wszystkich kierowców (za pomocą reklamy), o tyle Yu! jest dostępne tylko dla użytkowników jednej aplikacji nawigacyjnej.
Rozmawiałem kilka dni temu z Witoldem Jaworskim, odpowiedzialnym za rozwój Yu! i wiem, że ma kilka pomysłów na „rozbujanie” polis telemetrycznych. Chce np. dogadać się z właścicelami innych popularnych aplikacji, których często używamy i które mamy w smartfonach. W zasadzie do każdej aplikacji w smartfonie można próbować dorzucić propozycję geolokalizowania jej użytkowników, a potem zapytać wybranych czy są chętni do wykupienia tańszej polisy na podstawie ich bezpiecznego stylu jazdy.
Wśród rozważanych pomysłów jest też zejście „na ziemię”, czyli próba zwiększenia liczby klientów przyjmujących propozycję telemetrycznej polisy poprzez czat, rozmowę telefoniczną bądź spotkanie z „realnym” przedstawicielem ubezpieczyciela. To ma być sposób na dotarcie do użytkowników Yanosika, którzy co prawda zgodzili się na geolokalizację i dostali propozycję tańszej polisy, ale w ogóle na nią nie zareagowali. Część z nich zapewne z braku zaufania do „automatycznych” polis.
Czytaj też: Na jaki samochód tak naprawdę cię stać? Obliczamy samochodową siłę zakupową
Czytaj też: Kupowanie polisy przez smartfona. Wielka wygoda i… dwa wielkie problemy
Czy telemetria w Polsce ma szansę się rozwinąć?
Nie wiem czy te pomysły się sprawdzą, ale chyba nie ma innej drogi, by telemetria w Polsce zaczęła być naprawdę popularna. Jeśli klient ma kupić taką polisę „w ciemno”, bez znanej z góry zniżki (model Link4), to ani liczba zainteresowanych nie będzie szła w miliony, ani zniżki nie będą mogły być oszałamiające. Ale zakup telemetrycznej polisy po zmierzeniu stylu jazdy delikwenta (czyli nie „na kredyt”) ma sens, bo zniżka może być po pierwsze większa, a po drugie zafiksowana – mieć z góry znaną wartość. Pytanie brzmi: jak trafić do milionów klientów, którzy będą chcieli dać się „zmierzyć”?
Jeśli Yu! przebije się przez szklany sufit, to może być pierwszym telemetrycznym sukcesem w naszej części Europy. Ale czasu nie ma wcale tak dużo, bo za czas jakiś wejdą do użytku samochody autonomiczne i firmy ubezpieczeniowe będą musiały znaleźć sobie inne zajęcie, niż ubezpieczanie kierowców od ich własnych błędów za kierownicą.
zdjęcie tytułowe: Jan3933/Pixabay