To, co dzieje się z gospodarką Turcji, powinno być przestrogą dla polityków znad Wisły. Sztuczne „pompowanie” koniunktury w gospodarce, zadłużanie się za granicą bez pamięci i lekceważenie znaczenia wiarygodności międzynarodowej – niewykluczone, że z powodu tych grzechów Turcja stoi właśnie u progu kłopotów nie mniejszych niż kilka lat temu Grecja. I że jej kłopoty uderzą także w polskich konsumentów
W ostatnich dniach świat finansów oszalał na punkcie wydarzeń w Turcji. Krach tamtejszej waluty – kurs dolara zbliżył się w poniedziałek rano do 7 lir (tuż pod granicą niewypłacalności Turków) – obawy Europejskiego Banku Centralnego, że banki nie dostaną z powrotem setek miliardów euro i dolarów pieniędzy pożyczonych tureckim firmom, a także kolejki po „zielone” w oddziałach tureckich banków oraz apele Naczelnika Państwa o patriotyczne sprzedawanie złota i kupowanie liry… Zaczyna być nieciekawie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Zobaczcie: turecka waluta, która jeszcze pięć lat temu była notowana po kursie 2 liry za dolara, teraz jest notowana przy cenie prawie 7 lir. Wyobrażacie sobie, co by się działo w Polsce, gdyby dolar albo euro tak podrożały? Na szczęście nam chwilowo nie grozi ten scenariusz. Poniżej wykres dolara do liry i złotego – porównanie:
Czy nas to powinno obchodzić? Tak, i to z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że błędy, które popełnił turecki prezydent-dyktator, są charakterystyczne dla polityków-populistów pragnących ręcznie sterować gospodarką (a takich nad Wisłą nie brakuje) i sztucznie ją stymulować.
Ale też dlatego, że klienci polskich funduszy inwestycyjnych zainwestowali w Turcji niemało pieniędzy. Nie mówiąc już o tym, że całej Europie bankructwo Turcji może się odbić ciężką czkawką. A to i nas może dotknąć. Ale nie tylko dlatego warto wiedzieć, o co chodzi, zamiast siedzieć jak na tureckim kazaniu.
Turcja, czyli wschodzący gigant
Turcja to jedna z największych tzw. gospodarek wschodzących na świecie. Pod względem PKB znacznie większa od naszej – wytwarza co roku produkty i usługi warte 900 mld dolarów (Polska – 550 mld). Oni mieszczą się w G-20, my tułamy się wciąż w trzeciej dziesiątce największych gospodarek. Ich gospodarka – wartość wytworzonych dóbr – wzrosła w zeszłym roku o 7,2%, nasza szła w górę prawie dwa razy wolniej.
Turcja, w odróżnieniu od Polski, dorobiła się jednej z najpotężniejszych w Europie i w NATO armii (choć my za to mamy super obronę terytorialną pana Antoniego ;-))) oraz kilku globalnych marek: linii lotniczych Turkish Airlines czy producenta sprzętu AGD Beko. Największe tureckie banki – Garanti Bank, Turkiye Bankasi czy AK Bank należą do najbardziej innowacyjnych, są też większe od naszego PKO BP.
W czym problem? Z Turcji szybko odpływa kapitał międzynarodowy, co powoduje realne ryzyko bankructwa tego kraju. Ewakuacja kapitału oznacza bowiem skokowy spadek wartości lokalnej waluty – liry. W zeszłym roku (i przez kilka pierwszych miesięcy tego roku) za dolara płacono 3,5-4 liry. Od początku sierpnia tego roku kurs osunął się z 4,6 do 6,6 liry. To tak, jakby w ciągu dwóch tygodni euro poszło w górę z 4 zł do 6 zł. Gęsto.
Erdogan chciał za wszelką cenę rozkręcać gospodarkę. I rozkręcił. Tylko teraz nie umie znaleźć śrubek
Kapitał odjeżdża znad Bosforu, bo robotę schrzanił po frajersku wyłączny zarządca kraju, Recep Erdogan. To typowy dyktator, któremu wydaje się – jak to zwykle dyktatorom – że jest mocniejszy niż prawa ekonomii. Erdogan lubi jak mu gospodarka rośnie, więc naciskał na bank centralny, by ten trzymał niskie stopy procentowe (do lata wynosiły 8% i prezydent zabraniał ich podwyższać) i drukował pieniądze. Dzięki temu ludzie zarabiali nominalnie więcej, gospodarka rosła szybko, a wraz z nią… inflacja. Obecnie w Turcji wynosi ona 16% w skali roku.
Takie cwaniaki, jak Erdogan, zawsze myślą, że wszyscy dadzą się nabrać na szachrajstwo, ale prędzej czy później odbija mu się to czkawką. Tam gdzie „licznik jest przekręcony”, a inflacja jest za wysoka – wyższa niż oficjalna cena pieniądza – dzieją się dwie rzeczy: po pierwsze ludzie nie chcą trzymać oszczędności w lokalnej walucie, a po drugie instytucje finansowe nie chcą w niej pożyczać firmom pieniędzy. I to właśnie stało się w Turcji.
W czasie trwającego boomu gospodarczego tureckie przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe na potęgę zadłużały się w walutach obcych. Na koniec 2017 r. firmy miały 330 mld dolarów długu denominowanego w walutach obcych – przede wszystkim w dolarze. Zadłużenie zagraniczne Turcji łącznie sięgnęło 460 mld dol.
Dla porównania – zadłużenie zagraniczne polskiego rządu wynosi niecałe 300 mld dolarów, z czego tylko 100 mld do dług w walutach obcych, a długi polskich firm to równowartość jakichś 50 mld dolarów, w przygniatającej większości również zaciągnięty w polskiej walucie.
Tutaj więcej: o zadłużeniu tureckich firm
Czytaj też: o rosnącym zadłużeniu Polski
Turcy jak frankowicze, czyli krach liry
Psucie pieniądza przez rządzących – by nakręcać za wszelką cenę gospodarkę – kończy się też mniej więcej tak samo: spadkiem wartości tego pieniądza. Im większy ów spadek, tym bardziej grozi wpadnięcie w korkociąg. W przypadku gospodarki tureckiej jesteśmy właśnie na tym etapie: pojawiły się wątpliwości, czy spadek kursu liry nie spowoduje kłopotów z obsługą kredytów zaciągniętych w obcych walutach. I nastąpił krach tureckiej waluty.
Krach macie na czerwono, a na zielono beztroska podaż pieniądza w tureckiej gospodarce (to ten tani kredycik emitowany przez banki). A że ten pieniądz był coraz bardziej pusty i zepsuty? Kto by się tym przejmował?
Od 2010 r. do dziś nominalnie (licząc w lirach) wielkość gospodarki tureckiej się podwoiła – o tyle wzrósł w tym okresie PKB, napędzany drukowaniem pieniądza i trzymaniem niskiej jego ceny. A naprawdę? Naprawdę, czyli przeliczając PKB na dolara albo euro, gospodarka Turcji się… w tym czasie skurczyła. I to realnie w takim stopniu, jak gdyby przez tych osiem ostatnich lat miała spadek PKB rzędu 3% rocznie.
Kto ma w Turcji „dolarowy” kredyt – czuje się jak frankowicz w 2008 r. – z tygodnia na tydzień ma bardziej przerąbane. Kto ma oszczędności w banku – z tygodnia na tydzień ma realnie mniej pieniędzy. Zadowolony jest tylko dyktator, bo „pobudził gospodarkę”.
Nie pomaga w tym wszystkim prezydent USA Donald Trump, który jak na złość ogłosił podwyższenie ceł na tureckie surowce (głównie stal). Zadłużone po uszy firmy będą miały jeszcze większy problem w zarabianiu pieniędzy na rosnące odsetki.
Czytaj też: Kiedy dług staje się toksyczny? Musi spełniać te warunki
Jak odzyskać kontrolę nad sytuacją? Może być już za późno
Czy z korkociągu da się wyjść? Może być już za późno. Bank centralny Turcji podwyższył stopy procentowe do 17,5%, ale zostało to odebrane jako kapitulacja, a nie próba zarządzenia sytuacją. Erdogan na specjalnie zwołanej konferencji oddał się w ręce Boga oraz zachęcał rodaków do sprzedaży dewiz oraz złota i patriotycznego wzmacniania liry. Wariat, nieprawdaż?
Poniżej na wykresie potrzeby kapitałowe Turcji, jeśli chodzi o zewnętrzne finansowanie. Wygląda na to, że oni sami sobie z tym nie poradzą.
Gdy kurs waluty wyrywa się spod kontroli, władze kraju mogą próbować interwencji, rzucając na rynek swoje rezerwy walutowe. Tyle że Turcja ma ich za mało w porównaniu ze skalą zadłużenia w zagranicznych pieniądzach. Bank centralny dysponuje ok. 80 mld dolarów rezerw walutowych, z tego tylko połowa to „prawdziwe” pieniądze, a reszta to „papierowe” gwarancje. Erdogan zniszczył wartość liry i jest bezbronny.
Co może zrobić dyktator po tym jak schrzanił robotę? Cóż, trzeba będzie poprosić o pomoc Międzynarodowy Fundusz Walutowy, ładnie przeprosić i robić to, co każą więksi. W piątek liczba osób, które przyszły do tureckich banków po zamianę swoich depozytów na dolary była większa, niż banki były w stanie obsłużyć. Banki nie miały wystarczającej ilości dolarów na składzie.
Na poniższym wykresie cztery ćwiartki sytuacji gospodarczej. W górnym lewym rogu państwa, które co prawda mają dużo zewnętrznych długów, ale też mają nadwyżkę w handlu zagranicznym (czyli eksportują tyle towarów, że mają z tego dużo „zielonych” i innych zagranicznych walut), a w górnym prawym rogu państwa, które mają dużo zagranicznych długów, ale jednocześnie do ich gospodarki nie wpływają obce waluty (to przykład Turcji).
Co nas to wszystko obchodzi? Oj, obchodzi. W trzech punktach
Po pierwsze trochę pieniędzy w tym bajzlu zainwestowali Polacy za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. Uwaga, wymieniam: Investor Turcja, UniAkcje Turcja, Quercus Turcja oraz klony tych funduszy przeznaczone dla klientów firm ubezpieczeniowych Aviva, Europa, Open Life, PZU, Vienna Life i Allianz – to fundusze mające w Turcji prawie wszystkie pieniądze. Dwa lata temu w Turcji było prawie pół miliarda złotych „polskich” oszczędności. Teraz pewnie już trochę mniej.
Czytaj też: Tak komentowałem sytuację w Turcji dwa lata temu, w czasie poprzedniej zawieruchy
Po drugie: to ostrzeżenie dla polskich polityków-populistów, którym też wydaje się, że mogą „stymulować gospodarkę” trzymając bez końca niskie stopy procentowe (tani kredyt) i wyższą od nich inflację (niszczenie oszczędności obywateli).
Jasne: w Polsce nie mamy ani dużego udziału długu denominowanego w obcych walutach (nie licząc franków), ani tak niskich jak Turcy rezerw walutowych (nasze wynoszą ok. 110 mld dolarów), ani (jeszcze) tak wysokiej inflacji. Ani tak przegrzanej gospodarki jak Turcy.
Tutaj więcej: o zadłużeniu polskich firm z tytułu obligacji i nie tylko
Mamy wciąż niezależny bank centralny, którego prezes jednak wygląda czasem, jakby był przedstawicielem rządu do spraw „stymulowania gospodarki”. I mamy prowadzone z premedytacją niszczenie realnej wartości oszczędności obywateli (realne oprocentowanie pieniędzy w bankach jest niższe od inflacji z powodu niskich stóp procentowych, które mają pomóc w rozkręcaniu gospodarki).
Po trzecie: jeśli Turcja się na poważnie wykrzaczy, to efekt tsunami może uderzyć w południową Europę, potem w Niemcy, a na koniec w nas. W piątek Financial Times napisał, że Europejski Bank Centralny jest zaniepokojony ekspozycją niektórych banków strefy euro na Turcję. BBVA, UniCredit i BNP Paribas są szczególnie narażone na ewentualną niewypłacalność tureckich kredytobiorców. Ich zaangażowanie w Turcji sięga 15-20% łącznych aktywów.
Łącznie banki zagraniczne pożyczyły w Turcji 220 mld dolarów. Liczyły na osłabienie dolara i niskie stopy. A dostały drożejącego dolara, wyższe oprocentowanie w USA i dramatycznie słabnącą lirę.
Tutaj: Dziesięć wykresów, dzięki którym lepiej zrozumiesz kryzys w Turcji
Według Goldman Sachsa, jeśli lira spadnie poniżej 7,2 dolara – będzie rzeź, czyli firmy zadłużone w dolarach będą masowo kredytowo niewypłacalne. Brakuje już naprawdę niewiele. Uderzenie w europejskie banki będzie potężne i może osłabić je w sposób bardzo znaczący, a w ślad za tym europejską gospodarkę. I naszą też.
Gorsza koniunktura natychmiast uderzy w przychody polskiego budżetu państwa (bo m.in. polskie firmy zmniejszą eksport), a napompowane o 60 mld zł wydatki na różne programy socjalne staną się zagrożone. I zacznie być ciekawie. To tylko czarny scenariusz, ale nie taki znowu nierealny.
Czytaj też: W konsekwencji konwencji, czyli szukam pieniędzy, których rozdanie zapowiedział polski rząd
Czytaj też: Rozdawnictwo to nie grzech? Kogoś pogięło? Wchodzenie na wyższy poziom. Absurdu
Czytaj też: Gospodarka rośnie coraz szybciej. Czy to dlatego że rząd dobrze rządzi,czy dlatego, że ma szczęście?
Polska, Turcja – dwa bratanki? Polscy politycy na tureckim kazaniu
Nie wiadomo, czy zniszczenie zaufania do Turcji nie uderzy też w wiarygodność Polski. My również mamy „drobny” problem z demokracją i jeśli inwestorzy wrzucą nas do tego samego koszyka, co Turków… Złoty będzie miał przerąbane. Zapłaczą frankowicze i (jeszcze bardziej niż dziś) posiadacze oszczędności w bankach, którzy za swoje złotówki będą mogli kupić mniej iPhone’ów, mercedesów i innych rzeczy wycenianych w dolarach.
Może to nie nastąpi. Polska jest mniej uzależniona od kapitału zagranicznego (choć nie jest tak znowu różowo)…
…i stabilniejsza finansowo. W „koszyku” państw, które charakteryzują się podobnymi problemami jak Turcja (są „importerem” kapitału, mają zadłużenie w dolarach i wysoką inflację), są Brazylia, Indie, RPA, Argentyna i Indonezja.
Czytaj też: Na co idą pieniądze z naszych podatków? Ta jedna liczba pokazuje, że staczamy się w przepaść
Na miejscu polityków partii rządzącej trzymałbym kciuki za to, by ktoś „posprzątał” szybciutko tureckie problemy, bo jak nastąpi efekt domina, to z budżetem państwa – totalnie nieprzygotowanym na konieczność zaciskania pasa – będziemy siedzieli jak na tureckim kazaniu.
Zdjęcie tytułowe dzięki uprzejmości: Standardmedia.co.ke