Ekonomiści mBanku chyba pozazdrościli Duńczykom z Saxo – którzy za każdym razem przed końcem roku wystawiają swoje „szokujące prognozy” – i też postanowili się wyróżnić. Policzyli, ile polska gospodarka straci jeśli wojna się skończy i Ukraińcy wyjadą. Obstawiają też scenariusz bardzo niskich stóp procentowych i każą… nie przejmować się ogromną dziurą budżetową Polski. Co może oznaczać dla naszych portfeli, jeśli „szokujące prognozy mBanku” się sprawdzą?
- Zbieranie pieniędzy na inwestowanie przy okazji codziennych zakupów? Nietypowy pomysł dużego brokera. Ile można z tego wycisnąć? [POWERED BY XTB]
- Podwyżka pensji: jak jej nie zmarnować? Cztery sposoby, które sprawią, że wreszcie zaczniesz mieć oszczędności dzięki wyższej pensji [POWERED BY RAISIN]
- To była przez ostatnie trzy lata świetna inwestycja. Jaka przyszłość funduszy obligacji skarbowych? Ile zarobią w ostatniej fazie obniżek stóp NBP? [POWERED BY UNIQA TFI]
Koniec roku to czas, w którym ekonomiści przedstawiają swoje prognozy na przyszłość. Z reguły nie są one nadmiernie sensacyjne. Analitycy spodziewają się jeszcze dwóch-trzech obniżek stóp procentowych (do 3,75-3,5%), przyzwoitego wzrostu gospodarki (3,5-4% powyżej inflacji), mizernego wzrostu wynagrodzeń. A więc okoliczności sprzyjających „małej stabilizacji” w naszych portfelach.
Ekonomiści mBanku trochę wyszli poza „rejestr” i w opublikowanym właśnie opracowaniu postawili kilka prognoz, które mogą nieco zaskakiwać, bo odróżniają się od tego, co mówi ekonomiczny mainstream. Jednak zanim do nich przejdę i zastanowię się co mogłyby oznaczać dla naszych portfeli, dwa słowa o bardzo ciekawych szacunkach, jakie mBank przedstawił „w temacie” Ukraińców. Jak wiemy, toczą się rozmowy pokojowe pod auspicjami USA i nie można wykluczyć jakiejś formy zawieszenia wojny. To mogłoby mieć wymierne skutki dla naszych kieszeni. Jakie?
Oczywiście częściowo byłyby to skutki pozytywne: spokój w okolicy to większy popyt na polskie akcje i być może też na obligacje (choć tutaj sytuacja jest stabilna i niezła – płacimy nieco ponad 5,2% za dziesięcioletni dług), być może też większy optymizm konsumentów, a więc większe zakupy (kosztem oszczędzania). Niewykluczone, że polskie firmy zarobiłyby trochę na odbudowie Ukrainy, ale w żadne eldorado ekonomiści mBanku nie wierzą.
„Kolejne próby wymuszenia na Ukrainie traktatu pokojowego przez USA połączone z mocniejszą pozycją negocjacyjną Rosji, oraz coraz większe zainteresowanie procesem przez Turcję (rola „brokera pokojowego”) świadczą w naszej opinii o tym, że zaangażowanie w odbudowę będzie dominujące w przypadku tych trzech państw (tym bardziej, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że w wyniku podpisania traktatu najbardziej zniszczone ziemie przypadną właśnie Rosji)”
mBank policzył co oznacza dla naszych kieszeni pokój na Ukrainie
Natomiast to, co by polskiej gospodarce mocno zaszkodziło, to ewentualny odpływ pracowników ukraińskich z Polski. O ile wzrostu optymizmu konsumenckiego Polaków oraz zysków firm odbudowujących Ukrainę nie da się łatwo oszacować, o tyle potencjalne straty spowodowane powrotem Ukraińców do kraju są – zdaniem autorów analizy – całkiem nieźle kwantyfikowalne.
mBank przyjmuje odważne założenie, że z Polski z dnia na dzień mogłoby w przypadku zakończenia wojny zniknąć ok. 500 000 pracowników z Ukrainy (i przyznaje, że jest to scenariusz w wersji „naprawdę ostrej”). To byłaby prawie połowa wszystkich cudzoziemców pracujących nad Wisłą. Po wrzuceniu tych danych do modelu ekonometrycznego okazało się, że największe straty z odpływu pracowników byłyby w tempie wzrostu PKB, którym tak się chlubimy.
Ekonomiści szacują, że to mogłoby nam „odciąć” 0,8 pkt procentowego PKB w 2026 r., a w dłuższym okresie – w latach 2027-2030 – tempo wzrostu polskiej gospodarki byłoby przeciętnie o 0,2 pkt procentowego niższe. Zatem w przyszłym roku musielibyśmy się pożegnać z szansami na wzrost PKB o ponad 4%, mógłby się zatrzymać na poziomie 3-3,5%. To na pewno nie pomogłoby tym, którzy oczekują podwyżek wynagrodzeń – wolniej kręcąca się gospodarka nie potrzebuje tylu rąk do pracy.

A inflacja? Brak pracowników do wykonywania niektórych prac (tych, których Polacy podejmują się niechętnie) podwyższyłby ceny niektórych usług. Szacunki oparte na przyjętym modelu pokazały, że inflacja w takim przypadku podniesie się o 0,5-0,6 pkt proc. w skali roku.
„Oznacza to, że zamiast fluktuacji w pobliżu celu inflacyjnego NBP (2,5%) przechodzimy do systematycznego przekraczania poziomu 3%. Podwyższona inflacja wymusza lekką korektę polityki NBP – wpływ rosnącej inflacji przeważa nad stratami PKB. Dlatego Rada Polityki Pieniężnej będzie utrzymywać wtedy wyższe stopy procentowe”.
To oznaczałoby kłopot dla tych z Was, którzy trzymają pieniądze głównie w bankach (trudniej byłoby je ochronić przed inflacją) oraz dla tych, którzy mają kredyt hipoteczny. Odpływ Ukraińców z polskiego rynku pracy kosztowałby Was jakieś 100-200 zł wyższej raty (przy założeniu, że Rada Polityki Pieniężnej musiałaby utrzymywać stopy o dwie ćwiartki wyżej).
Jak widać – o czym zresztą było już w „Subiektywnie o Finansach” – na Ukraińcach zarabiamy więcej, niż wynosi wartość świadczeń społecznych, które do nich trafiają (choć zgadzam się z tym, że nie doszacowujemy wpływu dodatkowych, częściowo „bezskładkowych” pacjentów na sytuację zapchanej i chwiejącej się ochrony zdrowia. Warto jednak powiedzieć, że mBank przygotował swoje prognozy dla naprawdę najczarniejszego scenariusza. W realu ani tak wielu Ukraińców nie powinno wyjechać, ani nie stanie się to z dnia na dzień.
Więcej o tym jaki jest bilans pobytu Ukraińców w Polsce:
Wcale nie (po)jedziemy na ścianę? „Szokujące prognozy”? A może nie?
mBank ma też kilka ciekawych prognoz dotyczących polskiej gospodarki. Otóż jego analitycy uważają, że… nie ma co wpadać w depresję z powodu wielkiej dziury budżetowej w tym roku oraz prawie takiej samej zaplanowanej na przyszły rok. Polska będzie krajem, w którym różnica między dochodami, a wydatkami państwowego budżetu i samorządów będzie w przyszłym roku największa w Europie – będzie stanowiła równowartość 6,3% polskiego PKB, czyli wszystkiego, co w skali roku wytwarzamy.
W tym roku ta dziura wyniesie 270 mld zł, czyli mniej więcej 7% PKB. Nasze zadłużenie jest może i niewysokie (właśnie dojeżdża do 60% PKB, gdy np. Francuzi mają 100%, Włosi 130%, Amerykanie też mniej więcej 130%), ale większość ekonomistów uważa, że nie może iść w górę w takim tempie, bo to zwyczajnie niebezpieczne. Więcej o tym pisałem w tym felietonie:
Analitycy mBanku nie uważają, że jedziemy na ścianę i że koniecznie musimy szykować poduszki bezpieczeństwa. Za to mówią dwie rzeczy. Po pierwsze jeśli „odessać” wydatki wojskowe sięgające 5% PKB – które są niezbędne i każde zachodnie dziecko kupujące polskie obligacje o tym wie – to dziura budżetowa wcale nie jest tak wielka, jak to wyglądać może na pierwszy rzut oka. Po drugie wzrost wydatków na transfery społeczne odbył się w latach 2020-2023 i żadnych dodatkowych szaleństw się nie przewiduje. A więc nie można powiedzieć, że przyspieszamy jazdę na ścianę.
Po trzecie, jeśli duża część dziury wynika z wydatków na wojsko, które realizujemy za granicą – to ta część dziury w ogóle nie będzie wpływała na wzrost inflacji w Polsce. A dziura budżetowa „bezinflacyjna” jest mniej niebezpieczna, niż ta, która wywołuje inflację (bo wtedy trzeba podwyższać stopy procentowe, rośnie koszt obsługi długu, osłabia się waluta i kryzys gotowy).
„Polska będzie w przyszłym roku krajem z najwyższym deficytem w Unii Europejskiej, sięgającym 6,3% PKB. Nie jesteśmy tym faktem specjalnie zatroskani. (…) Pomimo dużo wyższych potrzeb pożyczkowych netto w 2026 r. w porównaniu poprzednim rokiem (433 mld zł zamiast 300 mld zł), emisje papierów skarbowych nie wrosną. Zawdzięczać mamy to w dużej mierze funduszom unijnym, które będą istotnym źródłem finansowania”.
Czyli część nowego długu „wrzucimy” sobie w transfery z Unii Europejskiej. W rezultacie – jak uważają ekonomiści mBanku – nie powinniśmy spodziewać się wzrostu tzw. premii za ryzyko jeśli chodzi o oprocentowanie obligacji. To kiepska wiadomość z punktu widzenia oszczędzających. Dziś detaliczne obligacje skarbowe dają znacznie wyższe zyski, niż przeciętny depozyt. Ale Ministerstwo Finansów systematycznie tnie oprocentowanie obligacji metodą salami.
Jeśli ekonomiści mBanku mają rację – to rentowność polskich obligacji na rynku nie wzrośnie, a więc w dalszym ciągu będzie można ciąć oprocentowanie detalicznych obligacji „równo z trawą”. Przy okazji zapraszam do obejrzenia rozmowy z Arkadiuszem Balcerowskim, jednym z członków zespołu ekonomistów mBanku (głównym ekonomistą banku jest Marcin Mazurek), którą niedawno w ramach podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” przeprowadził Maciek Danielewicz:
„Szokujące prognozy” mBanku: ciąg dalszy. Stopy spadną aż tak nisko?
Ostatnia z „szokujących prognoz” (pisząc pół-żartem, bo jednak słynne prognozy Saxo są bardziej kontrowersyjne) dotyczy docelowego poziomu stóp procentowych. Według ekonomistów mBanku inflacja ustabilizuje się w drugiej połowie przyszłego roku na jeszcze niższym poziomie, niż uważają inwestorzy (wyceniając „zakłady” o przyszły poziom stóp procentowych) i niż obstawia większość analityków. Czyli będzie to być może tylko 2,3%. Żywność ma podrożeć tylko o 1%, dobra trwałe o 4%, a usługi o 4,5%. Czyli „prywatna inflacja” tych z Was, którzy mają wyższe dochody (większy udział usług w konsumpcji) będzie wyższa, niż ta „oficjalna”.
To poziom, który – jak sądzą ekonomiści banku – pozwoli Radzie Polityki Pieniężnej obniżyć stopy procentowe do 3%, a więc znacznie poniżej tego, co dziś jest uważane za docelową stopę (3,5-3,75%). Powtórzmy: mówilibyśmy o obniżeniu stóp procentowych (dziś główna wynosi 4,25%) jeszcze aż o pięć ćwiartek. Przypomnę: w 2023 r. stopa spadła o punkt (z 6,75% do 5,75%). W 2025 r. o półtora punktu (z 5,75% do 4,25%). Czyżbyśmy byli jeszcze aż tak daleko od końca spadkowego cyklu?
Ekonomiści mBanku wyliczają argumenty: inflacji nie spowoduje ani dziura budżetowa (o tym było wyżej), ani sytuacja na rynku energii (nic nie wskazuje, by przestało być tanio), ani kurs złotego (skoro nie będzie wyższej premii za ryzyko inwestowania w Polsce to nie ma powodu, żeby złoty spadał), ani wzrost wynagrodzeń.
Czytaj więcej o zaskakującym (?) zakończeniu spirali cenowo-płacowej:
A co ze spodziewanym boomem kredytowym? Skoro gospodarka ma rosnąć o 4-4,5%, to może i płace powinny znów przyspieszyć? Ekonomiści uważają, że ożywienie inwestycji spowodowane pieniędzmi z Unii Europejskiej to będzie zbyt krótkotrwały impuls, by przywrócić spiralę cenowo-płacową.
Inflacja 2,3% w 2026 r. oznacza, że nawet depozyt oprocentowany na 2,8% powinien dać ochronę realnej wartości pieniądza. A takich dzisiaj nie brakuje w ofertach banków. Znajdziesz je w samcikowym rankingu najlepszych obecnie depozytów – zapraszam. Po „odjęciu” promocji wyłącznie dla nowych klientów i na krótki termin widzę aż cztery lokaty roczne z oprocentowaniem co najmniej 4,5% (kliknij żeby sprawdzić):
Również topniejące w oczach oprocentowanie rządowych obligacji detalicznych w tym scenariuszu jest re-we-la-cyj-ne. Trzyletnie obligacje o stałym oprocentowaniu mają „płacić” 4,65%, a jeszcze przez kilka dni można je kupić z oprocentowaniem 4,9%. Chyba warto się spieszyć (o ile wierzycie w prognozy mBanku).
Więcej o nadchodzących zmianach w oprocentowaniu obligacji:
Gdyby stopy miały spaść do 3% rocznie, to kredyty hipoteczne miałyby oprocentowanie z „czwórką” z przodu, przynajmniej dla najlepszych klientów. Jeszcze więcej byłoby do ugrania przy refinansowaniu kredytu stałoprocentowego (warto ostro negocjować, bo nawet dzisiejsze „atrakcje” na poziomie 5% nie będą takimi, gdyby sprawdziły się prognozy mBanku).
A co by to oznaczało dla rynku nieruchomości? Cóż, lepsze byłyby też widoki dla rynku najmu (nawet niezbyt wysoka rentowność najmu prawdopodobnie przebiłaby zyski z lokaty bankowej), a może nawet wróciłby złoty czas „kawalerek inwestycyjnych”? A czy wróciłyby dwucyfrowe w skali roku wzrosty cen nieruchomości? Wierzycie w takie cuda? Więcej o obecnej sytuacji na rynku nieruchomości i o sytuacji finansowej deweloperów poczytajcie tutaj:
A może to jest tak, że wpływ na „szokujące prognozy” mBanku ma fakt, że to… bądź co bądź odnoga niemieckiego banku? Akcjonariuszem strategicznym jest tu Commerzbank. Czyżby ekonomiści mBanku spędzili ostatnio trochę czasu we Frankfurcie i nasłuchali się o problemach niemieckiej gospodarki? Na tym tle rzeczywiście Polska nie ma prawie żadnych trosk i jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Wszystko jest kwestią punktu odniesienia. Jak uważacie, te „szokujące prognozy” mBanku mogą się sprawdzić?
——————————-
ZAPISZ SIĘ NA NASZE NEWSLETTERY:
>>> W każdy weekend sam Samcik podsumowuje tydzień wokół Twojego portfela. Co wydarzenia ostatnich dni oznaczają dla Twoich pieniędzy? Jakie powinieneś wyciągnąć wnioski dla oszczędności? Kliknij i się zapisz.
>>> Newsletter „Subiektywnie o Świ(e)cie i Technologiach” będziesz dostawać na swoją skrzynkę e-mail w każdy czwartek bladym świtem. Będzie to podsumowanie najważniejszych rzeczy, o których musisz wiedzieć ze świata wielkich finansów, banków centralnych, najpotężniejszych korporacji oraz nowych technologii. Kliknij i się zapisz.
———————————
ZOBACZ EXPRESS FINANSOWY I ROZMOWY O PIENIĄDZACH:
„Subiektywnie o Finansach” jest też na Youtubie. Raz w tygodniu duża rozmowa, a poza tym komentarze i wideofelietony poświęcone Twoim pieniądzom oraz poradniki i zapisy edukacyjnych webinarów. Koniecznie subskrybuj kanał „Subiektywnie o Finansach” na platformie Youtube
zdjęcie tytułowe: schlappohr/pixabay/canva








