Ile kosztuje drogowa brawura? Czy Polska jest krajem wariatów drogowych? Zapewne nie, a bezpieczeństwo na polskich drogach – także dzięki poprawie ich jakości oraz nowym przepisom – się poprawia. Ale jednak co i rusz słyszymy w mediach o bandycie drogowym, który pędził przez miasto ponad 200 km/h. Każdego dnia (!) na drogach statystycznie ginie pięć osób, zaś polska gospodarka z powodu wypadków drogowych rocznie traci ponad 50 mld zł. Jak zmniejszyć te liczby?
W ubiegłym roku na polskich drogach zginęło blisko 1 900 osób. Policja odnotowała ponad 21 000 wypadków (czyli średnio prawie 60 dziennie), w których było niemal 25 000 rannych. To tyle, ile mieszka w małym mieście. Każda śmierć to tragedia, a część osób rannych nigdy nie wraca do zdrowia, ich życie zmienia się na gorsze. Choć żyją. W ciągu ostatniej dekady życie straciło na drogach blisko 25 000 osób.
- Jak zacząć inwestować? Jak kupić swój pierwszy ETF? Gdzie go znaleźć i na co uważać? Przewodnik krok po kroku dla debiutantów [POWERED BY XTB]
- Prawdziwym królestwem gotówki nie są Niemcy. Jest nim dalekowschodni gigant znany z nowych technologii. Ludzie wolą tam banknoty. Dlaczego? [POWERED BY EURONET]
- Ile kosztuje nas drogowa brawura? Podliczyli koszty zbyt szybkiej jazdy w skali kraju. Jak „zaoszczędzić” życie i pieniądze? Technologia na pomoc [POWERED BY PZU]
Te liczby mają też wymiar finansowy. W „Subiektywnie o Finansach” na ten aspekt zwracamy zawsze największą uwagę. Ile tak naprawdę kosztuje nas brawura na drogach? Czy są jakieś sprawdzone sposoby, by mniej ludzi ginęło i odnosiło rany w wypadkach? Czego potrzebujemy? Więcej technologii? Więcej policji? Kolejnych zmian w przepisach? Jeszcze wyższych mandatów? Przebudowy dróg? Zakazu wjeżdżania samochodów w niektóre miejsca i nakazu przesiadania się do komunikacji miejskiej? A może zdrowego rozsądku? Jak ochronić prawie 2000 ludzkich (polskich) istnień i zaoszczędzić 50 mld zł rocznie?
Ile kosztuje nas brawura na drogach?
W czasie tegorocznych wakacji było 4 666 wypadków, czyli więcej o 3% niż w zeszłym roku. Wzrosła liczba rannych, ale spadła o 10% liczba ofiar śmiertelnych (było ich 347, czyli o 34 mniej). Zapewne miało na to wpływ, że nowe samochody są nie tylko coraz droższe, ale też i bezpieczniejsze. A zaostrzone przepisy i wyższe mandaty działają. Ale mimo wszystko prawie 2000 osób podróżujących w tym roku samochodem nie dojedzie nigdy do celu.
Wraz z tragedią rodzin i bliskich ofiar wypadków drogowych idą także policzalne koszty, które obliczyła Krajowa Rada Bezpieczeństwa Drogowego. Wycenę kosztów zdarzeń drogowych przeprowadzono metodą PANDORA, która opiera się na wycenie kosztów „kapitału ludzkiego” (czyli utraty dochodu narodowego z pracy zmarłej osoby i jej popytu konsumpcyjnego) i strat materialnych generowanych przez zdarzenia drogowe oraz oczywiście koszty leczenia, hospitalizacji, niezdolności do pracy, odszkodowań.
Metoda ta obejmuje wycenę kosztów czterech kategorii konsekwencji wypadku: ofiary śmiertelnej, ofiary ciężko rannej, ofiary lekko rannej i kosztach materialnych. Rozliczenie obejmuje także utracony produkt krajowy brutto oraz niezrealizowaną konsumpcję w wyniku przedwczesnej śmierci i niezdolności do pracy ofiary wypadku drogowego. Uwzględniając te wszystkie czynniki, wyliczono, że koszty wszystkich wypadków i kolizji w Polsce opiewają na 52 mld zł, co jest odpowiednikiem ok. 2% całego polskiego PKB.
Jakie są orientacyjne koszty pojedynczego wypadku? To oczywiście zależy od tego, jak duże były jego konsekwencje. W przypadku śmierci jest to 2,6 mln zł na osobę, a w przypadku osoby ciężko rannej – aż 4,2 mln zł. Osoby lekko ranne „kosztują” (czyli generują dla państwa rachunek) w okolicach 55 000 zł. Wyliczono także, ile średnio kosztuje wypadek i kolizja na drodze – wypadek to niemal 2 mln zł straty, a kolizja – 40 000 zł.
Gdyby udało się wyeliminować wszystkie poważne wypadki, to gospodarka zaoszczędziłaby ponad 5 mld zł (o tyle byłby wyższy PKB w skali roku). Natomiast gdyby udało się uniknąć nie tylko wszystkich wypadków, ale też kolizji – co w oczywisty sposób jest niemożliwe – „uzysk” byłby dziesięciokrotnie wyższy. Nie wszystkich wypadków da się uniknąć, ale wolniejsza jazda – która w wielu przypadkach „kosztuje” tylko o kilka minut późniejsze dotarcie do celu – pozwoliłaby uniknąć dużej części wypadków (albo przynajmniej zmniejszyć ich skutki).
Brawura na drodze kosztuje. „Mistrzu, zwolnij”
Mniej ofiar śmiertelnych i rannych to mniej dramatów ludzkich i mniej kosztów dla systemu zdrowia, ZUS i całej gospodarki (absencje, renty, rehabilitacja). Wśród „wygranych” byłyby też oczywiście firmy ubezpieczeniowe, które muszą wypłacać odszkodowania i świadczenia ofiarom wypadków i kolizji. Gdyby udało się wypracować spadek „wypadkowości”, to być może konsekwencją byłoby nie tylko dodatkowe kilka miliardów złotych napędzające gospodarkę, ale też bardziej przystępne ceny polis OC i auto-casco.
Ale na razie jest jak jest. Policja podkreśla, że mimo długofalowego spadku liczby wypadków, wciąż zbyt wielu kierowców, jadąc samochodem, przekracza rozsądną prędkość i ignoruje podstawowe zasady bezpieczeństwa na drodze. „Kluczowe jest, aby wszyscy uczestnicy ruchu respektowali przepisy i okazywali sobie szacunek” – mówi nadinspektor Roman Kuster, zastępca Komendanta Głównego Policji.
Największy polski ubezpieczyciel, PZU (ma ponad 30% polskiego rynku) likwiduje rocznie pół miliona szkód komunikacyjnych. PZU mówi wprost: „Ponad 180 000 szkód rocznie można byłoby potencjalnie ograniczyć dzięki skutecznej prewencji”. Mniej szkód to wolniej rosnące składki w dłuższym horyzoncie oraz lepsza dostępność ochrony ubezpieczeniowej dla grup wysokiego ryzyka (bo to właśnie im ubezpieczyciele podnoszą ceny składek w pierwszej kolejności).
Być może zobaczyliście na drogach wielkie plakaty o treści: „Mistrzu, zwolnij”. To część realizowanej we współpracy z Policją kampanii edukacyjnej PZU – ma wywołać u kierowców prosty nawyk: nie spiesz się. Dojedziesz pięć minut później, ale ograniczysz do minimum ryzyko śmierci lub kalectwa. Akcja wystartowała 2 września i potrwa do końca miesiąca. W telewizji i internecie (a także w kinach) zobaczycie też trzy wersje spotów w reżyserii Jana Komasy, które pokazują typowe niebezpieczne zachowania i ich konsekwencje. A więc to, co najczęściej kończy się kolizjami i wypadkami.
W PZU wychodzą z założenia, że czasem złe rzeczy dzieją się przez brak koncentracji, brak świadomości dotyczącej skali ryzyka – pewnie gdyby kierowcy zdawali sobie sprawę, że każde zmniejszenie średniej prędkości na drogach tylko o 1 km/h przekłada się na 3% spadku liczby wypadków i 5% spadku liczby ofiar śmiertelnych – mniej by się spieszyli.
W ramach akcji organizowanej przez PZU do kierowców trafi milion naklejek z hasłem „Mistrzu, zwolnij” – z założenia nie ma być to gadżet, tylko deklaracja typu „jeżdżę ostrożnie” oraz zachęta, by zwracać uwagę na ryzykowną jazdę. Wzdłuż najważniejszych tras ustawiono ponad sto wielkoformatowych nośników przypominających, że najbardziej zdradliwe bywa ostatnie kilka kilometrów podróży, gdy zmęczenie i pośpiech usypiają czujność. To też pomysł, by uczulić kierowców, że jeśli cel jest już blisko, to trzeba się skupić, jechać nie dać się ponieść pośpiechowi, bo rośnie ryzyko, że coś pójdzie nie tak.
PZU pokusiło się też o „prowokację”: wypuszcza na ulice Warszawy specjalnie oznaczone auto jadące zawsze dokładnie z dozwoloną prędkością – ani szybciej, ani wolniej niż to, co wynika z przepisów. Może niektórzy z czytelników „Subiektywnie o Finansach” ten samochód już widzieli. Proszę nie trąbić, to auto ma Was skłonić do refleksji czym różni się zbyt szybka jazda od bezpiecznej. Całość spina prosta obietnica: mniej brawury to mniej stresu, mniej formalności i mniej szkód – dla nas, dla ubezpieczycieli, dla państwa.
Jak jeszcze można walczyć z brawurą na drogach
Pytanie brzmi, jak daleko warto się posunąć w walce o bezpieczeństwo na drodze. Wysokie mandaty, możliwość konfiskaty samochodu (gdy kierowca prowadzi po pijanemu i spowoduje wypadek), coraz wyższe odszkodowania (niestety wliczane w ceny polis płacone przez wszystkich), pierwszeństwo pieszego jeszcze zanim wejdzie na przejście – to wszystko już mamy. Czy trzeba iść dalej, czyli uzależnić wysokość mandatów od dochodu kierowcy (tak jest np. w Finlandii), ograniczyć prędkość w mieście do 30-40 km/h i spróbować zaoszczędzić choćby część z pieniędzy, które „giną” razem z ofiarami śmiertelnymi i ciężko rannymi w wypadkach drogowych?
A może uznamy, że samochód jest narzędziem na tyle niebezpiecznym, że należy usunąć go z miast? Ile byśmy zaoszczędzili? Cóż, z niemal 2000 osób, które giną w skali roku na polskich drogach, mniej więcej 450 osób to piesi. Finansowe konsekwencje tych śmierci to 1,2 mld zł (większość śmiertelnych ofiar wypadków to jednak kierowcy, którzy zabijają się poza miastami).
Każde dalsze zaostrzenie zasad poruszania się samochodami prawdopodobnie oznaczałoby konieczność zainwestowania w rozwój infrastruktury dodatkowej, czyli transportu publicznego, tramwajów, autobusów i parkingów „park and ride”. W dużych miastach to i tak się dzieje, ale w niektórych miejscach komunikacja miejska jest wciąż mocno nieperfekcyjna, więc wprowadzenie ograniczeń prędkości poruszania się samochodów zapewne wywołałoby żądania, by tę komunikację poprawić.
Najprostsza prawda o bezpieczeństwie na drogach jest niewygodna: wypadki nie „się” dzieją. Powstają z mieszanki prędkości, nieuwagi, zmęczenia, źle zaprojektowanej infrastruktury i zbyt optymistycznej wiary w własne umiejętności. Człowiek zawsze będzie popełniał błędy, ale droga (jej jakość i oświetlenie oraz sprofilowanie), pojazd (poziom bezpieczeństwa i technologie wspomagające kierowcę), prawo (ryzyko bardzo wysokiej lub przynajmniej nieuchronnej kary za złamanie zasad) i kultura jazdy mają sprawić, że skutkiem błędu nie będzie niczyja śmierć ani kalectwo.
Jeśli jesteśmy przy drogach: one – zdaniem policjantów i specjalistów od bezpiecznej jazdy – powinny wybaczać błędy. To cały katalog detali, które ratują życie: od odsunięcia twardych przeszkód od jezdni, przez bariery, które „prowadzą” auto, po ronda zamiast skrzyżowań tam, gdzie najczęściej dochodzi do groźnych zderzeń czołowych i bocznych. Gdy projektant drogi weźmie pod uwagę, że kierowca może się zagapić, a pieszy może przechodzić przez drogę z głową w ekranie smartfonu, rośnie margines bezpieczeństwa dla wszystkich. To są inwestycje, które zwracają się szybciej, niż się intuicyjnie wydaje, bo „wycinają” z naszej rzeczywistości najcięższe wypadki, te kosztujące ponad 4 mln zł. Czasem modernizacja drogi kosztuje niewiele więcej.
Samochody też potrafią dziś bardzo dużo — zwłaszcza te najnowsze, najdroższe. Płacimy m.in. za bezpieczeństwo. Układy stabilizacji toru, automatyczne hamowanie przed przeszkodą, asystent utrzymywania samochodu na pasie ruchu, monitorowanie martwego pola przy zmianie pasa, rozpoznawanie znaków i ograniczeń prędkości i ostrzeganie o ich przekroczeniu, światła automatycznie doświetlające pieszych — to wszystko ogranicza skutki ludzkich błędów. Równie ważna jest podstawa: sprawne opony (z odpowiednią głębokością bieżnika), poprawne ciśnienie, dobre wycieraczki i czyste szyby. Zimą — opony zimowe wtedy, kiedy temperatura naprawdę spada, a nie „jak spadnie śnieg”, bo przyczepność kończy się wcześniej, niż widać.
Nowoczesne technologie na drogach. To może być gamechanger
Jeśli chcemy mieć mniej wypadków, musimy lepiej mierzyć i szybciej poprawiać. Otwarte, aktualne dane o zdarzeniach pozwalają samorządom i zarządcom dróg uderzać w „czarne punkty” chirurgicznie: doświetlić konkretne przejście, zamienić skrzyżowanie w rondo, dobudować azyl, postawić odcinkowy pomiar tam, gdzie kierowcy naprawdę rozpędzają się za mocno. Bez danych będziemy „czuć”, a nie wiedzieć. Z danymi — możemy liczyć zwrot z każdej złotówki wydanej na bezpieczeństwo i stale poprawiać priorytety. Technologia może nam pomóc.
Równie ważne jest to, co dzieje się po wypadku. Szybkie powiadomienie służb (eCall w nowych autach jest game-changerem), umiejętność zabezpieczenia miejsca zdarzenia i udzielenia pierwszej pomocy, jasno oznaczone numery służb w telefonie, dobrze wyposażona apteczka — to czynniki, które decydują o życiu jeszcze zanim zapracuje świetna infrastruktura i mądre prawo.
Walka z wypadkami to mniej efektowna odsłona nowoczesności niż nowe autostrady, ale właśnie ona najszybciej przekłada się na życie, zdrowie i pieniądze. Gdy ograniczamy prędkość tam, gdzie najczęściej boli, uczymy się trzeźwości i skupienia za kierownicą, poprawiamy detal po detalu w infrastrukturze, kupujemy i serwisujemy auta pod kątem bezpieczeństwa, nagradzamy dobre nawyki i szybko pomagamy po zdarzeniu — statystyka zaczyna pracować dla nas. A to oznacza mniej tragedii, mniej stresu, mniej kosztów i… więcej spokoju, którego nie da się przeliczyć na złotówki, ale który codziennie odczuwamy wszyscy.
——————————–
CZYTAJ WIĘCEJ O BEZPIECZEŃSTWIE NA DROGACH:
——————————-
CZYTAJ TEŻ W CYKLU „BEZPIECZNY PORTFEL”:
Przeczytaj też: Sezon rowerowy w pełni. Każdy już wie, że nie wsiadamy na rower bez kasku, ale trzeba mieć też dobre ubezpieczenie. Dobre, czyli jakie?
Nie przegap tego: Musi Cię być stać na bezpieczeństwo. Ubezpieczyć można wszystko, ale jakie ubezpieczenia powinny być bezwarunkowo elementem domowego budżetu?
Zobacz też poradnik: Ubezpieczenie życia, zdrowia i przyszłości: kiedy warto zapłacić, żeby je mieć? I za co warto zapłacić? O co zapytać agenta lub brokera?
Przeczytaj też ważny poradnik: Jakie usługi warto dorzucić do ubezpieczenia turystycznego, żeby w podróży wakacyjnej zapewnić sobie święty spokój? Prześwietlam opcje
Czytaj również: Z czego powinno się składać ubezpieczenie na zimowy wyjazd? Jaką ochronę zapewniają opcje „sportowe” i „narciarskie”?
————
Artykuł jest częścią cyklu edukacyjnego „Bezpieczny Portfel”, którego Partnerem merytorycznym i komercyjnym jest PZU

Źródło zdjęcia tytułowego: Andrew Petrishev, Unsplash





