„Życie z zielonym kredytem jest łatwiejsze i bardziej trendy niż z kredytem zwykłym” – chyba z takiego założenia wyszli bankowcy ING, BOŚ Banku i Eurobanku, którzy zaczęli promować ofertę ekologicznych kredytów. Czy niosą jakieś inne korzyści, oprócz świadomości, że spłacam dług po to, żeby świat był bardziej zielony?
W Polsce gdzie węgiel uznany jest za dobro narodowe na przekór polityce ministerstwa energii trwa ekologiczny przewrót. Polacy zmieniają żarówki na LED-y, Ikea sprzedaje gotowe zestawy minielektrowni słonecznych, ING rezygnuje z finansowania węgla, McDonald’s przestawia się na energię z wiatru, a na ulicach miast pojawiają się samochody elektryczne.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czyste technologie są droższe, ale mimo to oszczędni Polacy nie mówią ekologicznym rozwiązaniom „nie”, a przynajmniej tak deklarują. Według ubiegłorocznego badania CBOS zainstalowanie urządzeń umożliwiających korzystanie z odnawialnych źródeł energii (OZE) w ciągu najbliższych 2–3 lat rozważa łącznie jedna piąta badanych.
Szczegółowe wyniki badań oraz metodologia dostępne są pod tym linkiem.
ING przeciera ekologiczny szlak
Czyste powietrze, walka ze smogiem – te tematy w końcu trafiły pod strzechy, a popularność tematów z przedrostkiem „eko” dostrzegły banki, które zaczęły oferować różnej maści kredyty na „cele ekologiczne”.
Pod tym pojęciem kryją się moduły fotowoltaiczne, które produkują prąd ze słońca, kolektory słoneczne, czyli montowane na dachach instalacje do podgrzewania wody, ale też pompy ciepła (urządzenia, które wytwarzają ciepło dzięki wykorzystując różnicę temperatur wewnątrz i na zewnątrz pomieszczeń), ale też wszystko to, co prowadzi do eliminacji smogu – nowe piece, czy inwestycje w docieplanie budynków.
Czytaj też: Bank namawia do „przymierzenia” pożyczki. Ale czy taki kredyt jest bezpieczniejszy? Prześwietlam!
Czytaj też: W tym banku czas rozciąga się jak gumka od majtek. To bałagan, nieśmiałość, czy… szantaż?
Część banków finansuje takie kredyty z funduszy własnych np. swoją ofertę od kilku miesięcy mocno promuje ING, część dystrybuuje środki np. z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (Eurobank), a jeszcze inne np. BOŚ pośredniczą w uzyskaniu dotacji z wojewódzkich oddziałów Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska.
Takie inwestycje to wydatek co najmniej kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych – w zależności od tego czy chcemy tylko wymienić okna, docieplić dom, czy też np. zbudować instalację fotowoltaiczną. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego to ciągle sporo, więc raczej nie obędzie się bez finansowania długiem.
Do tej pory według szacunku Instytutu Energetyki Odnawialnej w różnego rodzaju instalacje OZE zainwestowało ćwierć miliona Polaków, a sam rynek ma być wart ponad 4,5 mld zł w 2020 r.
To nie są jakieś zawrotne liczby, w końcu np. na ubrania wydajemy ok. 38 mld zł rocznie, a na AGD 10 mld zł, ale jest to zupełnie nowy kawałek tortu, który z każdym rokiem będzie coraz większy. Sprawdziłem czy ekologia na kredyt idzie w parze z oszczędnością dla portfela.
Kredytowy powrót do przeszłości i wczasy w sanatorium
Uchodzący za najbardziej zielony w Polsce Bank Ochrony Środowiska oferuje kilka różnych kredytów. Niestety, ten najbardziej atrakcyjny finansowo, czyli „Ekokredyt z dopłatami” (oprocentowanie 1 proc. i dotacja do 30 proc. wartości inwestycji) jest w zasadzie prawie jak yeti, czyli wielu o nim słyszało, ale mało kto z niego korzystał.
Uzyskanie dotacji (pieniądze na ten cel pochodzą z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej) uzależnione jest od terminów naborów w poszczególnych województwach. Ostatni taki nabór był na jesieni. To coś dla koneserów – śledzenie terminów, pilnowanie poprawności wniosków… Nie tak powinna wyglądać zielona rewolucja.
W stałej ofercie BOŚ są za to inne kredyty. Uwagę zwraca „Ekopożyczka Zielona Inwestycja”, z której możemy sfinansować zakup 20 wybranych kategorii produktów od kolektorów słonecznych, systemy odzysku wody deszczowej, instalacje fotowoltaiczne, aż po energooszczędne AGD (czyli takie z klasą A+++).
Bank przyjął bardzo ciekawą i atrakcyjną z punktu widzenia klienta definicję wydatków ekologicznych. Otóż zgodnie z regulaminem ekopożyczkę możemy przeznaczyć na tak nieoczywiste ekozachcianki jak sadzonki drzew, a nawet pobyt w sanatorium.
Oferta BOŚ mieni mi się przed oczami
Maksymalnie możemy ubiegać się o 150 tys. zł na 10 lat i – tu kolejna ciekawostka – bank funduje coś na kształt „powrotu do przeszłości”, czyli możemy ubiegać się o zrefinansowanie wydatków poniesionych do 3 miesięcy wstecz.
Ile to kosztuje? Do 31 sierpnia trwa promocja – prowizja 6 proc., a oprocentowanie do 3 lat jest stałe i wynosi 6,5 proc. Na tle rynku to konkurencyjna oferta. Powyżej 36 miesięcy oprocentowanie powiązane jest ze stawką WIBOR 3M (ok. 1,5 proc.) plus 6,5 pkt procentowego marży dla banku.
Oddzielny produkt BOŚ stworzył do finansowania przydomowych elektrowni słonecznych. Ci, którzy nie załapią się na kredyt z dopłatą mogą, wnioskować o „Ekokredyt PV” (PV, czyli photovoltaic) maksymalnie do 250 tys. zł na 10 lat. To jakaś astronomiczna suma, z której można sfinansować sporej wielkości farmę słoneczną, a nie przydomową instalację.
W tym przypadku też trwa promocja, tyle, że do końca czerwca. Standardowa prowizja wynosi 4 proc., ale jeśli wybierzemy jako dostawcę naszej instalacji firmę, która współpracuje z bankiem, stawka spada z 5 proc. do 4 proc. i niższe jest oprocentowanie. W przeciwieństwie do Ekopożyczki procent jest zmienny, powiązany z 12 miesięcznym WIBOR-em (1,8 proc.) i 4,5 – procentową marżą banku.
Co wynika z oferty BOŚ? Jeśli chcemy sfinansować kredytem budowę instalacji fotowoltaicznej lepiej skorzystać z dedykowanego Ekokredytu PV, a nie ze standardowej Ekopożyczki.
ING, czyli pomarańczowy bank flirtuje z zielonym
– Czy my Polacy mamy ze sobą coś wspólnego? Nie widać. Bo to powietrze – mówi z telewizora Marek Kondrat, twarz ING Banku Śląskiego. Bank, który w nazwie ma stolicę zagłębia węglowego decyzją centrali w Holandii przestawia się na zielone tory.
W skali globalnej grupa ING już w 2015 r. ogłosiła, że nie będzie finansować (kredytami, czy to kupować obligacji) projektów węglowych. W Polsce wiążę się to z tym, że ING raczej nie będzie finansować ani inwestycji w nowych kopalniach, ani elektrowni węglowych.
Taka decyzja zaowocowała tym, że górnicy wzywali do zamykania rachunków w „Śląskim”. Wyniki tego górniczego bojkotu pozostają nieznane.
Ale ING idzie za ciosem i dosłownie pół roku temu zadeklarował, że od 2025 r. nie będzie finansował klientów, których działalność jest chociaż w kilku procentach zależna od węgla energetycznego.
Ekokredyty od ING. Oferta imponuje, ale co z prowizją?
Bank, który chce być coraz bardziej kojarzony nie tylko z kolorem pomarańczowym, ale też zielonym również zaoferował kredyty na cele ekologiczne.
Warunki? Za ich udzielnie bank nie pobiera prowizji lub zwraca ją po 3 miesiącach regularnej spłaty oraz po przedstawieniu przez klienta faktury za taki produkt. Co i kto może finansować z ekologicznej oferty ING? Do wyboru jest:
- ekopożyczka dla klientów indywidualnych, np. na kolektory słoneczne, czy docieplenie budynku.
- ekokredyt budowlano-hipoteczny na budowę domu, który nie potrzebuje dodatkowego ogrzewania (pasywnego) czy domu energooszczędnego
- ekokredyt inwestycyjny dla Wspólnot Mieszkaniowych
- ekoleasing na samochody hybrydowe i elektryczne
Oprocentowanie? Klienci indywidualni płacą 8-9 proc., do tego muszą doliczyć koszt ubezpieczenia w wysokości to 3,36 proc. kwoty kredytu na wypadek śmierci czy nieszczęśliwego wypadku kredytobiorcy. Na tle rynku to konkurencyjna, choć nie rekordowo tania oferta. Można szukać lepszych warunków wśród produktów niekoniecznie z metką „eko”.
W przypadku kredytu na budowę domu prowizja od razu wynosi 0 proc., a nie jest zwracana po 3 miesiącach, a marża to 1,75 proc. To nie dużo, bo średnia wysokość marży wg raportu Metrohouse i Expandera wynosi dla kredytów z 25-procentowym wkładem własnym 2,08 proc., a dla tych z 10-procentowym – 2,4 proc. Pod tym względem oferta ING wyróżnia się na plus.
W przeszłości dopłaty na budowę domów energooszczędnych oferował NFOŚ, jednak składanie wniosków było jak droga przez mękę. Efekt? Z 300 mln zł w puli w ciągu trzech lat (do 2016 r.) inwestorzy wykorzystali zaledwie 2 proc. tej kwoty i program został zamknięty.
Góra pieniędzy z europejskiego banku. Ale chętnych mało
Od końca 2016 r. BZ WBK i Eurobank oferowały kredyty ekologiczne ze specjalnie przygotowanej przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju góry pieniędzy – 880 mln zł. EBOiR to instytucja finansowa, nad którą kontrolę sprawuje Unia Europejska i której zadaniem jest finansować ważne z punktu widzenia wspólnoty projekty.
Niestety, na początku 2018 r. po roku BZ WBK zrezygnował z udzielenia ekokredytów i nie podsumował nawet wyników sprzedażowych. Niewykluczone, że były na tyle mizerne, że nie ma się czym chwalić.
O bycie eko walczy ciągle Eurobank, który od kwietnia wprowadził promocję i zwraca klientom opłatę przygotowawczą (100 zł) i 5 proc. kwoty pożyczki (maksymalnie 500 zł) jeśli w ciągu 3 miesięcy od podpisania umowy pokażemy bankowi rachunki lub faktury potwierdzające wykorzystanie pieniędzy z pożyczki na zadeklarowany, ekologiczny cel.
Czytaj też: Połowa Polaków ma długi, 2,5 mln nie spłaca ich na czas. Ilu już nigdy nie spłaci? Nowe dane
Czytaj też: Sprawdzam co nie gra w kredycie „Wszystko gra”. To nie jest tak jak myślisz… kliencie?
Oprocentowanie jest stałe i wynosi 10 proc. co oznacza, że nawet gdyby Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe (na co się i tak nie zanosi, ale w przyszłości kto wie), to wysokość rat naszego kredytu się nie zmieni. Nie musimy się też obawiać o wahania stawki WIBOR.
Wysoka na tle konkurencji jest jednak prowizja za udzielenie kredytu, która przy kwocie pożyczki 35 600 zł wynosi 5425 zł, czyli 15 proc. Jeśli Eurobank zdecydowałby się zwracać klientom oprócz opłaty przygotowawczej również 15 proc. prowizji, to byłby to prawdziwy ekologiczny hit.
Zielony, czyli premium
Podsumowując, kredyt ekologiczny może być faktycznie lepszy niż zwykły gotówkowy, czy limit z karty. Ale tylko pod kilkoma warunkami.
1) Po pierwsze warto starać się o dotację z NFOŚ. To najtrudniejszy i najmniej wygodny sposób na obniżenie kosztów kredytu, ale wysiłek może się opłacić. Dzięki dobrodziejstwu Unii Europejskiej możemy dostać nawet kilkadziesiąt procent bezzwrotnej dotacji.
2) Własne, regionalne programy wsparcia realizują też samorządy, np. Warszawa daje 15 tys. zł do instalacji fotowoltaicznej, czy wymiany pieca.
3) Jeśli nie dotacje, to warto porównywać marżę i prowizję za udzielenie kredytów, np. hipotecznych, bo jest duże prawdopodobieństwo, że taki kredyt będzie tańszy (ale większa – w porównaniu ze zwykłym – będzie musiała być jego kwota, bo budownictwo energooszczędne jest kilka-kilkanaście procent droższe).
Nie ma co się czarować – rynek zielonych kredytów na razie raczkuje. Banki powinny śmielej premiować klientów za wybór kredytów „eko” jeśli poważnie myślą o zagoszczeniu na stałe w ofercie zielonych produktów. A największe banki – czy to PKO BP, czy Pekao „z żubrem” nie mają w swojej ofercie takich produktów.
Jeśli nie będzie wyraźnych zachęt, klienci będą sięgać po zwykłe kredyty gotówkowe, a nie dedykowane produkty ekologiczne. Tak, jak w reklamach proszków do prania Dosia z lat 90. – skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać.