Jesienią zeszłego roku kurs dolara doszedł do 5 zł, co było rekordem słabości polskiej waluty. Od kilku miesięcy notujemy spektakularne umocnienie złotego, któremu niewiele już brakuje, by wrócić do poziomów sprzed pandemii. Czy przesłanki, którymi kierują się rynki, nadal są aktualne? Być może przekonamy się… już w czwartek. Co nas czeka?
Notowania waluty na globalnych rynkach bardzo rzadko są uzależnione od jednego tylko czynnika. W krótkim terminie spekulacyjne ruchy kursów walut w górę lub w dół w reakcji na jeden odczyt danych lub decyzję polityczną oczywiście się zdarzają. Jednak forex jest zbyt wielkim rynkiem, by na dłuższą metę dało się go zmanipulować.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
O sile waluty, o ile pozostaje ona w wolnym obrocie, decyduje więc siła gospodarki, wiarygodność kraju i jego instytucji oraz stabilność systemu finansowego. Czwartek 15 czerwca może być sądnym dniem – dla Polski wyjątkowo, ale i ogólnie dla sentymentu na światowych rynkach. Oto trzy najważniejsze wydarzenia, które trzeba śledzić.
Orzeczenie TSUE rozłoży polski system bankowy?
Wyczekiwany od miesięcy wyrok europejskiego trybunału w sprawie tzw. „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału” urósł do rangi najważniejszego wydarzenia w polskim systemie finansowym ostatnich dekad.
Jesienią zeszłego roku rysowane przez sektor bankowy i Komisję Nadzoru Finansowego scenariusze mówiły o nadciągającej katastrofie. Pozbawienie możliwości pozywania przez banki naciągniętych przez nie same klientów miało skutkować dziesiątkami, jak nie setkami miliardów strat, zachwianiem stabilnością banków, wstrzymaniem finansowania gospodarki i ogólnym końcem świata.
W ostatnich tygodniach słyszymy jednak znaczące złagodzenie tej retoryki, a szef KNF zapewniał ostatnio, że banki są przygotowane na niekorzystny dla nich wyrok. Czyżby zdążyły nazbierać przez kilka miesięcy dodatkowe 100 mld zł kapitału? A może te wyliczenia były tylko straszakiem na… w sumie nie wiem kogo – bo sędziowie TSUE zajmują się prawem, a nie gospodarką. Kredytobiorców, by przestali pozywać banki? Polityków, by wprowadzili jakieś natychmiastowe przepisy ratunkowe?
W każdym razie – sądny dzień już tuż tuż. W czwartek rano TSUE ma ogłosić orzeczenie – które raczej nie powinno zaskoczyć (tutaj cztery możliwe warianty orzeczenia). Znana jest opinia rzecznika generalnego trybunału, która jednoznacznie stwierdza, że banki nie mogą oczekiwać, że zarobią na własnych przewinieniach. Co więcej, jest to ugruntowana od wielu lat linia orzecznicza stosowana do naruszających prawa konsumentów przedsiębiorców ze wszystkich branż i wszystkich krajów.
Patrząc na notowania złotego i polskich obligacji, należy stwierdzić, że inwestorzy raczej nie przejmują się tym orzeczeniem. A przynajmniej zakładają, że wszystko rozejdzie się po kościach. Ale… jeśli okazałoby się, że wyrok TSUE spowoduję falę pozwów, a banki będą zmuszone do tworzenia znaczących rezerw – sentyment do naszej waluty może się momentalnie odwrócić, a umocnienie złotego może przejść do historii.
Przeczytaj też: „Ugoda lepsza niż proces” – banki przygotowują się na niekorzystny wyrok w TSUE i próbują zachęcić frankowiczów do ugód. Czy mają szansę?
Koniec eksportowego farta? Umocnienie złotego się skończy
Siła waluty odzwierciedla siłę gospodarki – tak, wiem, powtarzam się. Ale tym razem uściślę – chodzi przede wszystkim o międzynarodową siłę gospodarki. Czyli zdolność do eksportowania przez kraj więcej, niż importuje.
Jeśli polscy przedsiębiorcy sprzedają coś w innych państwach, to dostają za swoje towary i usługi euro i dolary. I przywożą te waluty to kraju, po czym wymieniają je na złote. To sprawia, że im większy eksport, tym większy popyt na krajowy pieniądz. A im większy popyt – tym wyższa jest jego cena. Mówiąc całkiem prosto – każda dodatkowa wyeksportowana bateria do samochodu elektrycznego, pralka czy kanapa to umocnienie złotego.
W drugą stronę działa to analogicznie – im więcej importujemy, tym więcej musimy kupić obcych walut za polskie złote – tym samym osłabiając kurs złotego. Dlatego też dodatni bilans handlowy – czyli nadwyżka eksportu nad importem – sprzyja umacnianiu się krajowej waluty. A jeśli doliczyć do tego jeszcze transfery kapitałowe (np. wypłaty dywidend do inwestorów zagranicznych, napływ środków unijnych czy przesyłanie pieniędzy przez imigrantów), to dostajemy wskaźnik zwany saldem obrotów bieżących.
Od połowy 2021 r. bilans handlowy Polski był ujemny. Jednak od początku 2023 r. utrzymuje się na plusie. Czyżby nasza gospodarka tak się rozpędzała? Wręcz przeciwnie – pozytywny wynik zawdzięczamy splotowi okoliczności.
Po pierwsze, eksport w miarę się trzyma – spowolnienie u naszych głównych partnerów handlowych nie jest aż tak poważne. Po drugie, konsumpcja w Polsce hamuje – przez wysoką inflację stać nas na coraz mniej towarów i usług, przez co importujemy mniej. Po trzecie, przez ostatnie półtora roku firmy robiły duże zapasy – także z importu, widząc rosnące ceny, a gdy inflacja zaczęła spadać, skala tego procesu znacząco spadła.
W czwartek GUS poda najnowsze dane o bilansie handlowym. Czy zobaczymy odwrócenie tych tendencji? Wystarczy, że koniunktura w strefie euro, która jest naszym największym partnerem handlowym, zacznie się pogarszać, wystarczy, że polscy konsumenci poczują się trochę pewniej i zaczną kupować importowane produkty, wystarczy, że szykując się do zagranicznych wakacji, zaczniemy intensywniej kupować waluty obce… a dobra passa się skończy.
Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny wracają do gry
W środę wieczorem decyzję na temat stóp procentowych ogłosi amerykański bank centralny, czyli Rezerwa Federalna, zwana też w skrócie Fedem. W czwartek wczesnym popołudniem to samo zrobi Europejski Bank Centralny.
Oba posiedzenia mają dodatkową wagę – przedstawione zostaną nowe projekcje makroekonomiczne, czyli przewidywania bankierów centralnych dotyczące inflacji, wzrostu gospodarczego oraz stóp procentowych. To może ukształtować rynki na kolejne kilka miesięcy.
Scenariusz „grany” przez rynki od mniej więcej pół roku wydaje się zakładać, że zarówno w USA, jak i strefie euro, polityka pieniężna dochodzi do ściany, jeśli chodzi o możliwość dalszego zacieśniania. Inflacja zaczęła trochę spadać, a gospodarki hamować, a do tego pojawiły się problemy ze stratami na obligacjach w amerykańskich bankach, a także z kosztami obsługi długi przez niektóre kraje europejskie.
Z rynkowego punktu widzenia, im wyższe są stopy procentowe, tym atrakcyjniejsza jest waluta (bo jest wyżej oprocentowana). Oczywiście zdecydowanie ważniejsze jest patrzenie na realną stopę – czyli skorygowaną o inflację – ale wydarzenia ostatnich lat nauczyły inwestorów, że jakiekolwiek prognozy są obarczone wielką niepewnością.
Dlatego też, jeśli bank centralny chciałby umacniać wartość własnej waluty, to powinien zacieśniać politykę pieniężną. Nasz NBP skończył podnoszenie stóp we wrześniu zeszłego roku, a prezes coraz śmielej wypowiada się na temat obniżek. To jednak jak dotąd nie wpływało na umocnienie złotego.
Co się stanie, jeśli Fed, a po nim EBC stwierdzą, że do końca walki z inflacją jeszcze daleko i że stopy będą rosły mocniej, niż obecnie zakłada rynek? Jest duża szansa na to, że inwestorzy przeproszą się z dolarem i euro – skoro bezpieczniejsze aktywa w „twardych” walutach będą jeszcze lepiej oprocentowane, to po co ryzykować na rynkach wschodzących?
Najświeższe dane z USA pokazały jednak, że możliwy jest także scenariusz całkiem przeciwny. Inflacja w maju spadła do 4%, do najniższego poziomu od ponad dwóch lat. Jednocześnie mocno wzrosły oczekiwania rynkowe na to, że już w środę Fed po raz pierwszy od 10 miesięcy wstrzyma się z podwyżkami – prawdopodobieństwo takiego scenariusza inwestorzy wyceniają na ponad 90%.
Przy stopie procentowej 5,00-5,25% (Rezerwa Federalna podaje swoją stopę procentową przedziałowo) oznacza to, że realnie jest ona dodatnia. Niewielu gospodarkom na świecie udało się tak szybko doprowadzić do takiej sytuacji. Jeśli jednak Fed nie zdecyduje się na przerwę w walce z inflacją, tym mocniejsze będzie odbicie i szansa na umocnienie dolara.
Czasami wystarczy pretekst. Zyski też trzeba kiedyś zrealizować
Złoty od października 2022 r. umocnił się do dolara o ok. 20%, a do euro o ok. 10%. Tylko w tym roku „wycisnął” 5-6% w stosunku do obu tych walut. Brakuje ok. 15 groszy przy jednej i drugiej walucie, by dojść do poziomów sprzed wybuchu pandemii. Im dłużej trwa taki rajd, tym chętniej wielu inwestorów rozważa realizację zysku. Czasami potrzebny jest jedynie pretekst, by rozpoczęła się korekta.
„Na krajowym rynku finansowym dominował w ostatnich dniach optymizm, niezmącony ani zbliżającym się wyrokiem TSUE, ani rozwiązaniem worka z przedwyborczymi obietnicami, które będą skutkować coraz większą ekspansją fiskalną. […] Widzimy jednak coraz mniej uzasadnienia dla kontynuacji pozytywnych trendów na rynku złotego i obligacji. Skoro impulsem do korekty nie były wydarzenia lokalne, to może będą czynniki zewnętrzne”
– napisali w piątkowym raporcie ekonomiści Santander Bank Polska. Jedna uwaga na koniec – proszę nie odbierać tego tekstu jako zachęty do grania na walutach. Owszem, zdecydowanie zachęcamy do utrzymywania części oszczędności w dolarze czy euro – czy to ze względów inwestycyjnych, czy po to, by mieć na okoliczność zagranicznych wakacji. Najlepszą strategią jest systematyczne odkładanie – jednak jeśli tego jeszcze dotąd nie robiłeś, to może się okazać, że nie jest to najgorszy moment, by zacząć.
Źródło zdjęcia: David Birozy/Unsplash