Najsłynniejszy producent samochodów elektrycznych, amerykańska Tesla, ogłosił fatalne wyniki finansowe i… kolejną obniżkę cen swoich aut. Także w Polsce. Nową Teslę Model 3 można mieć „już” za 176 000 zł. To już pieniądze porównywalne z kosztami zakupu podobnej klasy aut benzynowych. Czy taniejące – m.in. dzięki konkurencji z Chin – samochody elektryczne właśnie zaczynają się opłacać?
Polityka cenowa Tesli doprowadza na skraj rozpaczy tych, którzy kupowali te samochody jako megaluksusowe fury niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Czasy Tesli jako marki wożącej wyłącznie tyłki królów życia nieuchronnie się kończą. Pojawienie się konkurencji z Chin sprawiło, że najtańsze modele aut elektrycznych od europejskich producentów (Citroen, Fiat) można dziś mieć za kwoty nieprzekraczające 120 000 zł. Podobne ceny mają najtańsze auta z Chin (np. MG4).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rosnąca konkurencja spowodowała drastyczne pogorszenie się wyników finansowych Tesli. Spółka ogłosiła właśnie, że w pierwszym kwartale 2024 r. miała przychody w wysokości 21,3 mld dolarów (mniejsze o 8,7% niż rok temu) i sprzedała tylko 387 000 samochodów (spadek 9% w ciągu roku). Tesla wciąż jest rentowna – kwartalny zysk netto wyniósł 1,1 mld dolarów (ale to mniej niż połowa zysku z ubiegłego roku).
Na pocieszenie Tesla ogłosiła, że przyspieszy prace nad wprowadzeniem nowych modeli samochodów elektrycznych (ich brak jest głównym zarzutem w stosunku do Elona Muska, szefa firmy), w tym także modelu „klasy ekonomicznej”, który ma konkurować z chińską konkurencją. Tesla sprzedaje obecnie pięć modeli osobowych – znacznie mniej niż wielu innych producentów samochodów. W dodatku od dłuższego czasu nie pokazała żadnego nowego modelu, a to właśnie „świeżynki” przeważnie zapewniają wzrost sprzedaży firmom motoryzacyjnym.
Na razie Tesla opuszcza ceny tych modeli, które produkuje obecnie. Po ostatniej obniżce Tesla Model 3 otrzymał cenę 195 000 zł (w zaokrągleniu). A realnie mniej, bo w Polsce obowiązuje program „Mój Elektryk”, w którym do auta elektrycznego (pod warunkiem, że kosztuje mniej niż 225 000 zł) można dostać 18 750 zł dopłaty, a nawet 27 000 zł w przypadku posiadaczy Karty Dużej Rodziny.
Oczywiście, kwota 176 000 zł (po dopłacie) to wciąż astronomiczne pieniądze dla większości czytelników „Subiektywnie o Finansach” (przynajmniej jak na wycenę zwykłego narzędzia do przemieszczania się), ale biorąc pod uwagę wzrost cen „zwykłych” limuzyn z kategorii aut premium, to zaczynają być już kwoty porównywalne.
O ile jeszcze kilka lat temu samochody elektryczne były dwa razy droższe od benzynowych, o tyle teraz różnica zaczyna się zacierać. Porównywalny z Teslą pod względem klasy luksusu Lexus ES z napędem hybrydowym jest wyceniany przez koncern Toyota na 233 000 zł, a np. elektryczny Volvo EX30 ma cenę katalogową ok. 170 000 zł. Ceny hybrydowych Mercedesów klasy A zaczynają się od 165 000 zł.
Samochody elektryczne już się opłacają?
Czy więc nadeszły już czasy, że bardziej opłaci się kupić auto elektryczne niż tradycyjne? Przecież koszty eksploatacji elektryka powinny być niższe niż tradycyjnego auta. Tam się nie ma co zepsuć, więc można zaoszczędzić na serwisie. Po drugiej stronie bilansu są zdecydowanie wyższe składki ubezpieczenia takiego samochodu. Przy założeniu, że te dwie rzeczy się w dużej części znoszą, o opłacalności powinny decydować koszty paliwa i tempo amortyzacji.
Litr zwykłej benzyny kosztuje dziś średnio 6,6 zł, co oznacza, że przy przeciętnym spalaniu (8 litrów na 100 km) benzynowe auto będzie pożerało 53 zł na każde 100 km, które przejedzie. Samochód z napędem hybrydowym – oczywiście zdecydowanie mniej (statystycznie o połowę mniej).
Koszty „tankowania” energią auta elektrycznego są znacznie bardziej zróżnicowane niż ceny zwykłej benzyny na stacjach. Możemy ładować samochód z własnej instalacji fotowoltaicznej (w takim przypadku teoretycznie koszt wynosi zero plus ułamek inwestycji w ładowarkę). Przy ładowaniu na komercyjnych stacjach ceny wynoszą od 1,6-2 zł za kWh w przypadku nieco wolniejszych ładowarek do 2,5-3 zł za kWh w przypadku tych szybszych.
Samochód elektryczny potrzebuje mniej więcej 20 kWh, żeby przejechać 100 km, więc łatwo policzyć, że koszt „paliwa” może wynieść od 30 zł do 60 zł na każde 100 km. W skrajnym przypadku wcale nie musi być więc taniej niż w przypadku „benzyniaka” (wtedy głównym aspektem jest przyjemność jazdy autem elektrycznym, która jest niezaprzeczalna). Przy uśrednionych kosztach tankowania (45 zł za prąd do przejechania 100 km) mamy w skali roku – przy przebiegu 20 000 km – koszt „paliwa” na poziomie 9000 zł. Jakieś 2000 zł mniej niż koszt tankowania auta benzynowego.
Oczywiście, jeśli ktoś korzysta głównie z własnego prądu, to uśrednienie ceny energii potrzebnej do napędzania auta – przykładowo do 15 zł za 100 km – przyniesie mu znacznie większą oszczędność: 8000 zł. W skali trzech lat mamy więc zaoszczędzone od 6000 zł do 24 000 zł na kosztach paliwa. Spora kwota. Ale czy sprawia, że auto elektryczne będzie łącznie lepszą inwestycją?
Elektryki: przyjazne w jeździe, ale nie są dobrą „inwestycją”
Niekoniecznie, bo trzeba jeszcze uwzględnić koszty amortyzacji, czyli utraty wartości samochodu. W przypadku samochodów elektrycznych ta utrata wartości jest znacznie większa niż w przypadku „normalnych”, bo żywotność baterii do elektryków jest dużo krótsza niż 20-25 lat, czyli żywotność samochodu z rurą wydechową. Inna sprawa, że współczesne tradycyjne auta też po 10-15 latach bywają wrakami, ale co do zasady da się nimi jeździć dłużej.
Z różnych statystyk, o których czytałem, wynika, że tempo utraty wartości w przypadku samochodów elektrycznych jest mniej więcej o 10-15% szybsze niż benzynowych. Im droższe auto, tym większa to jest kwota w wartościach bezwzględnych. W przypadku Tesli (licząc od 175 000 zł) wychodzi pewnie jakieś 20 000 zł. I tyle – przez trzy lata – powinna wynieść oszczędność na eksploatacji auta (serwis, ubezpieczenie, paliwo), żeby przynajmniej wyjść na zero. Nie jest to niemożliwe, ale może być trudne do uzyskania. Chociaż sporo zależy od cen benzyny (gdyby nie kosztowała 6,6 zł…).
Nie zamierzam tym felietonikiem rozstrzygać sporu zwolenników i przeciwników aut elektrycznych. Argumentów po obu stronach jest sporo, od tych „zimowych” (w zimie nie można mieć swojego prądu, a uruchomienie auta elektrycznego na mrozie bywa bolesnym doświadczeniem) po ekologiczne (uwzględniając cały cykl życia auta i jego żywotność oraz źródło pochodzenia prądu – elektryki wcale nie są „zdrowe” dla środowiska).
Porusza się też aspekty bezpieczeństwa (auto na benzynę rzadko kiedy dokumentnie spłonie po uderzeniu w słup), ale i dotyczące przyjemności z jazdy (elektryk sunie cicho i ma porządnego kopa) oraz komfortu (korzystanie z buspasów, najlepsze miejsca do parkowania w galeriach i generalnie darmowe parkingi w miastach, w przyszłości pewnie „benzyniakiem” nie wjadę do centrum dużego miasta). No i elektryki to są zwykle bardzo, bardzo nowoczesne i przyjemne autka.
Wygląda natomiast na to, że od strony czysto ekonomicznej – biorąc pod uwagę trzyletni, relatywnie krótki okres użytkowania nowego auta, a nie cały jego cykl życia – uśredniając i zaokrąglając różne rzeczy i zakładając porównywalną cenę zakupu obu aut, bilans posiadania elektryka i „benzyniaka” może być podobny.
Samochody elektryczne mają groźnego rywala – hybrydy
Jest jedno, małe „ale”. Są jeszcze samochody hybrydowe, które są co prawda nieco droższe od benzynowych (dla przeciętnego niezbyt drogiego auta różnica w cenie nie przekracza 10 000 – 15 000 zł), ale mają mniejsze spalanie. Przeciętna hybryda (oczywiście w tym momencie nie rozróżniam tej technologii na plug-in i pozostałe) spala 4-5 litrów benzyny na 100 km (resztę „odzyskuje” po drodze). Zatem w ich przypadku bilans kosztów tankowania będzie korzystniejszy (względem aut elektrycznych) niż w przypadku „benzyniaków”. Być może na elektryku w trzy lata da się zaoszczędzić już nie ponad 20 000 zł w kosztach tankowania, ale tylko kilka tysięcy złotych?
Udział samochodów benzynowych w sprzedaży nowych aut spadł ostatnio w okolice 40%. Pod względem popularności przegoniły je samochody hybrydowe (nieco ponad 40% udziału w rynku). W porównaniu z „hybrydami” samochody elektryczne mają trudniejsze zadanie w konkurencji kosztów eksploatacji. Wyższe koszty ubezpieczenia i szybciej postępujący spadek wartości wciąż chyba sumuje się do wyższych kwot niż niższe koszty tankowania.
Zapraszam do dyskusji: czy to już ten moment, w którym możemy powiedzieć, że wybór samochodu może zależeć głównie od naszych preferencji, a nie od kosztów?
zdjęcie tytułowe: Tesla