Polski rząd przedstawił wyjątkowo skąpy program ratowania gospodarki. Na obfitszy – jak choćby ogłoszono w Czechach, czy Wielkiej Brytanii – w budżecie państwa nie ma pieniędzy. Ale jest wyjście awaryjne: sprzedawanie obligacji. Ile pieniędzy bezpiecznie możemy pożyczyć za granicą? I czy wystarczyłoby to, aby zapewnić płacę minimalną każdemu zagrożonemu pracownikowi, przedsiębiorcy i na pokrycie ich składek na ZUS? Postanowiłem to policzyć
Pół narodu zachodzi w głowę: jak to jest, że Niemcy mogą wypłacać swoim firmom 15.000 euro miesięcznie w gotówce rekompensaty za „zaorany” biznes, że Belgowie mogą przelewać przedsiębiorcom 4.000 euro miesięcznie, że nawet nieprzesadnie zamożni Czesi wypłacają im równowartość 4.000 zł co miesiąc – byle tylko nie zamknęli firmy. A polski rząd oferuje małej firmie trzy „opustki” ZUS-u i 5000 zł pożyczki, zaś dużej firmie – nic.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Drugie pół narodu nie może wyjść ze zdziwienia, że Brytyjczycy, Duńczycy – i w ogóle rządy w większości krajów cywilizowanej Europy – są gotowi pokrywać 80% kosztów utrzymania miejsc pracy w okresie przestoju firm spowodowanego koronawirusem, a polski rząd stać tylko na 40% i to tylko pod pewnymi warunkami.
Nikt się za to nie zdziwi, jeśli okaże się, że za miesiąc-dwa w Polsce będziemy mieli wybuch kilkumilionowego bezrobocia, a w Niemczech, czy Wielkiej Brytanii lub Czechach – znacznie mniejszy.
Posłuchaj też: Godzinna rozmowa red. Łukasza Kubiaka z Maciejem Samcikiem o gospodarczych skutkach koronawirusa wyemitowana na falach Radia Lublin
Wytłumaczeniem wyjątkowego skąpstwa polskiego rządu jest fakt, że w budżecie nie ma zbyt wiele pieniędzy, bo – czego premier wprost nie mówi, ale daje do zrozumienia – dużo kasy zostało wydane (niedawno podliczyliśmy na „Subiektywnie o finansach”, że rząd przez cztery lata „przepykał” 90 mld zł na socjał dla ludzi, którzy go nie potrzebują). A dużo wpływów z budżetu państwa trzeba też rezerwować na realizację różnych programów „z plusem”. W Senacie premier wspominał, że bieżącej płynności ma na jakieś siedem tygodni.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
Ale przecież wszyscy ekonomiści mówią, że takiego kryzysu, jaki za chwilę może wybuchnąć, nie było od czasu II Wojny Światowej. I że to jest trochę tak, jak z rozprzestrzeniającym się pożarem. Jeśli się go nie powstrzyma – nawet ogromnym kosztem – wtedy, kiedy jest on jeszcze do ogarnięcia akcją straży pożarnej, to potem nie będzie już takich sił, by go powstrzymać. Więc teraz trzeba ściągnąć wszystkie wozy skąd tylko się da, bo za miesiąc to już i tak nic nie da.
Przeczytaj też: Tak powinna wyglądać „Tarcza Antykryzysowa” dla firm dotkniętych „zamrożeniem”? Tam rząd pomoże pokryć niemal wszystkie straty
Czytaj też: Nowy pomysł polityków – dać ludziom pieniądze natychmiast, że zaczęli je wydawać od razu
Tarcza Antykryzysowa „na wypasie”: ile musiałaby kosztować?
Jak to możliwe, że rząd nie chce pójść na całość? Że woli sprawdzać, czy pożar będzie się nadal rozprzestrzeniał. I że woli mieć nadzieję, że nagle przyjdzie burza i ugasi wszystko sama? Oficjalne wytłumaczenie jest takie, że chcemy utrzymać wiarygodność kraju i budżet państwa w dobrej formie. I że nie chcemy przegiąć z zadłużaniem się.
Ale czy to naprawdę jest nie do ogarnięcia? Ile tak naprawdę pieniędzy byłoby potrzebne, gdybyśmy chcieli pokryć każdej firmie mającej kłopoty 80% pensji jej pracowników i wypłacić każdemu przedsiębiorcy „pensję”, żeby sam miał za co przeżyć, gdy biznes zamknięty? I gdyby pokryć przez kilka miesięcy składki ZUS dla wszystkich pracowników i pracodawców z budżetu państwa?
—————————-
Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
—————————-
Firm zatrudniających do dziewięciu osób jest w Polsce 2,1 mln. Przedsiębiorców prowadzących samodzielną działalność gospodarczą jest 3 mln. Pracujących mamy 16,5 mln osób (w tym w dużych firmach pracuje 3,1 mln osób, a w małych i średnich – kolejne 2,7 mln osób). Przyjmując, że mniej więcej jedna trzecia pracowników byłaby w firmach zagrożonych bankructwem i oczekiwałaby na przelew w postaci 80% pensji (i że ta średnia pensja to jakieś 3.500 zł na rękę) mamy 16 mld zł miesięcznie.
Przyjmując, że analogicznego wsparcia rząd udzieliłby co trzeciemu przedsiębiorcy i właścicielowi małej lub średniej firmy – mamy kolejne 5 mld zł. Jeśli chcielibyśmy do tego dorzucić pokrycie składek ZUS dla wszystkich właścicieli i pracowników firm mających kłopoty finansowe (załóżmy, że byłaby to jedna trzecia wszystkich firm i pracowników) mamy kolejne 16 mld zł miesięcznie.
Cały program kompleksowego wsparcia przedsiębiorców, firm i pracowników „na wypasie” kosztowałby więc 37 mld zł miesięcznie. Przez trzy miesiące trzeba by wydać lekką ręką jakieś 100 mld zł. Przy czym cały polski budżet państwa jest wart 435 mld zł (a w zasadzie tyle był wart przed koronawirusem, bo teraz spadnie pobór podatków).
Czytaj też: Czy koronawirus zainfekuje ceny mieszkań? Co robić jeśli masz w planach zakup lub wynajem mieszkania?
Ile pieniędzy Polska bezpiecznie mogłaby pożyczyć na ratowanie przedsiębiorców i pracowników?
Te 100 mld zł to bardzo dużo, ale… są dwa „ale”. Po pierwsze: jakieś pieniądze – zapewne kilkanaście miliardów euro – przypłyną z Brukseli w ramach programów pomocowych dla polskiej gospodarki. Po drugie zaś: Polska ma całkiem solidne możliwości zadłużania się.
Nasz dług publiczny wynosi dziś mniej więcej bilion złotych. To jakieś 47% naszego PKB. Dla porównania: Niemcy mają dług publiczny rzędu 57% ichnego PKB. Austriacy – 66% PKB. Hiszpanie i Francuzi – blisko 100%. Portugalczycy – 120%. A najbardziej na świecie zadłużeni Japończycy – 240% PKB.
Czytaj też: Polska ma bilion złotych długu publicznego. Jak bardziej jeszcze możemy się zadłużyć?
Oczywiście: zadłużanie się jest ryzykowne, bo uzależnia od obcego kapitału i przy każdym kryzysie powoduje konieczność szukania refinansowania w podobnym stylu, w jakim szuka go zadłużony po uszy człowiek, który musi spłacić chwilówkę drugą chwilówką.
Zadłużanie się państwa to też ryzyko dla wszystkich, którzy mają oszczędności w walucie tego państwa, bo ta waluta – o ile wiarygodność kraju spadnie – będzie coraz mniej warta.
Ale czasem zdarza się stan wyższej konieczności, w którym po prostu trzeba szybko zapłacić za wozy strażackie, które pomogą ugasić pożar nie do ugaszenia. Jakie Polska ma teoretyczne możliwości bezpiecznego zadłużenia się?
Gdybyśmy chcieli osiągnąć taki poziom zadłużenia, jaki mają Niemcy, czyli w okolicach 55% PKB, to moglibyśmy zaciągnąć – jak sądzę, bez większych konsekwencji – jakieś 150 mld zł długu na rynkach międzynarodowych. Tak naprawdę żeby wypłacać wszystkie wymienione wyżej świadczenia przez trzy miesiące wystarczyłaby połowa tej sumy (uwzględniając kasę, która przyjdzie z Unii Europejskiej).
Niewykluczone, że zwiększając emisję obligacji musielibyśmy płacić wyższe odsetki. Na razie rentowność polskich obligacji jest rekordowo niska: oznacza to, że inwestorzy zagraniczni handlują naszymi obligacjami przy rekordowo niskich odsetkach.
Tutaj: trochę danych o zadłużeniu polskiego Skarbu Państwa
Nie sztuka się zadłużyć. Sztuką jest zacisnąć później pasa
Dziesięć lat temu, gdy nadszedł kryzys finansowy spowodowany machlojkami światowych banków na rynku finansowania kredytów hipotecznych, polski rząd zwiększył dług państwowy o mniej więcej 10% PKB (w ówczesnych wartościach było to jakieś 170 mld zł).
Tak się po prostu robi w kryzysach. Sztuka polega na tym, żeby potem umieć zejść z poziomem zadłużenia do poprzednich poziomów. A więc ugasić pożar i spłacić nadmiarowe wozy strażackie. To się poprzedniemu rządowi nie udało. W 2015 r. zadłużenie Polski wynosiło 885 mld zł. Obecnie rządzący przez cztery lata zwiększyli je jeszcze po ponad 100 mld zł, podczas gdy np. rząd w Niemczech od czterech lat ściągał z podatków więcej pieniędzy, niż wydawał, pomniejszając swoje zadłużenie.
Sytuacja premiera Morawieckiego byłaby jeszcze bardziej luksusowa, gdybyśmy mieli w budżecie państwa te 90 mld zł poduszki bezpieczeństwa, które zostały bez sensu włożone do kieszeni zamożnych Polaków. Ale w dalszym ciągu wydaje się, że są możliwości zakupy wozów strażackich i ugaszenia tego pożaru.
źródło ilustracji tytułowej: Pixabay