W ubezpieczeniach idzie nowa era. Ludzie będą kupowali polisy dotyczące tylko poszczególnych przedmiotów, krótkoterminowe, ze składką uzależnioną od tego czy używają „przedmiotu ubezpieczenia”, czy też nie. Będą te ubezpieczenia kupowali przez smartfona, robiąc zdjęcia przedmiotom, które chcą ubezpieczyć. O tym wszystkim pisałem niedawno w tekście opisującym nowe rodzaje ubezpieczeń, które już do nas pukają. Traf chciał, że nazajutrz po opublikowaniu tego tekstu dostałem informację, ze w aplikacji SkyCash można już kupić ubezpieczenia na czas… podróży tramwajem.
Czytaj też: SkyCash wprowadza pierwsze „groszowe” ubezpieczenia od wypadku. Płacisz 50 gr. na godzinę!
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też: Takich ubezpieczeń jeszcze nie widziałeś. A będą codziennością!
Ale stawką w tym boju jest nie tylko przypis składki. Tu idzie o zmianę filozofii ubezpieczeń. Ubezpieczyciele – tak samo zresztą, jak banki – marzą o tym, by mieć bardziej zażyły kontakt z klientem. W starej erze jest tak, że płacą za udostępnianie tego kontaktu swoim agentom. Im lepszy agent – im ma więcej klientów „pod sobą” – tym większe prowizje trzeba mu odpalać. I agent rządzi ubezpieczycielem, tak jak ogon macha psem.
W erze smartfonów może być inaczej. Jeśli ubezpieczycielom uda się wprowadzić na rynek odpowiednio atrakcyjne produkty, to niekoniecznie będą kontaktowali się z nami tylko raz w roku – gdy trzeba zabrać składkę. I niekoniecznie będą musieli być tylko „fabryką” dostarczającą produkt, z którego dystrybucji żyją inni (agenci, pośrednicy, banki). Ubezpieczyciele mogą przejąć kontakt z klientem i zacząć na nim zarabiać znacznie więcej, niż tylko to, co wynika z przypisu składki. Ubezpieczenia mogą przestać być tylko „produktem do ochrony”, ale mieć wpływ na nasz styl życia.
Czytaj też: Aviva ma polisę, która jest jak abonament na VOD
Co mam na myśli? Zajawką tego sposobu myślenia są obecne już w Polsce ubezpieczenia samochodu uzależnione od stylu jazdy klienta. Link4 obiecuje, że dobrym kierowcom będzie zwracał 30% składki, o ile zgodzą się na monitorowanie siebie w czasie podróży. Nie wiadomo czy istnieje przełożenie ostrożnego stylu jazdy na liczbę wypadków, ale na pewno klient monitorowany jest ostrożniejszy, więc… powinno być z tego mniej szkód. A klient, który dostanie zwrot części składki, będzie bardziej lojalny.
Czytaj: Link4 odda ci jedną trzecią składki, jeśli dasz się śledzić
Ubezpieczyciele testują zresztą dużo bardziej zaawansowane sposoby wpływania na nasz styl jazdy. Podobno jedna z firm ubezpieczeniowych wymyśliła grę mobilną dla dzieci, która jest idealna do podróży. Mianowicie dziecko ma w tej grze tym łatwiej, im rzadziej tata za kierownicą przekracza dozwoloną prędkość. Apka jest po prostu sprzężona z nawigacją, która z kolei ma zamontowane oprogramowanie badające styl jazdy kierowcy. To może być znacznie bardziej wpływająca na nasze zachowania metoda motywacyjna, niż jakikolwiek zwrot składki.
Tego typu ubezpieczenia to tylko czubek góry lodowej. Tak naprawdę gwoździem programu dla ubezpieczycieli są ubezpieczenia zdrowotne nowej generacji. Takie, które z jednej strony zapewniają ochronę na wypadek choroby, a z drugiej… mają wpływ na to, że prawdopodobieństwo tej choroby spada. Jednym z takich ultranowoczesnych ubezpieczeń życiowych i zdrowotnych jest Vitality, polisa oferowana m.in. w Wielkiej Brytanii (właścicielem marki jest holding finansowy Discovery).
To ubezpieczenie, które „płaci” w zależności od tego jak bardzo klient stara się pilnować zdrowego i aktywnego trybu życia. Za dobre zachowanie – które jest monitorowane – klienci dostają punkty, a te są z kolei wymieniane na nagrody oraz dają prawo do zwrotu częsci zapłaconej składki. Nie ma lepszego sposobu, by klienci myśleli o swoim ubezpieczeniu znacznie częściej, niż raz w roku. A firma ubezpieczeniowa szybkim ruchem staje się jednocześnie pośrednikiem handlowym. Kreuje popyt swoich klientów na produkty związane ze zdrowiem i dostaje działkę od producentów odżywek, elektroniki medycznej, czy sprzętu do ćwiczeń.
To mniej więcej ten sam pomysł na biznes, który mają banki. One też – dzięki aplikacjom mobilnym i przyzwyczajeniu klientów do płacenia telefonem – mają zamiar zarabiać bardziej na prowizjach od sieci handlowych, niż na pośredniczeniu w przelewach. Jesteś blisko sklepu z butami? Bank cię geolokalizuje, więc o tym wie. Poza tym zna twoje przyzwyczajenia konsumenckie, więc może ci podrzucić ofertę zniżki na te buty ze sklepu obok. Ale pomysł banków to pikuś w porównaniu z tym jaka może być marketingowa moc dobrze urzeźbionego ubezpieczenia na życie i zdrowie.
W ramach brytyjskiego ubezpieczenia Vitality punkty uprawniające do zniżek i cash-backu można zdobywać na pięć sposobów. Pierwszym są kursy e-learningowe. Za przejście przez wskazane szkolenia opowiadające o zdrowym trybie życia można dostać 100 punktów Vitality. Jeśli palisz papierosy, ale przejdziesz przez kurację „odwykową” Allen Carr (nota bene firma ta działa także w Polsce) – kolejne 100 pkt. Jeśli nie palisz – dostajesz je od razu. Jeśli będziesz mierzył sobie ciśnienie i tętno oraz ważył się za pomocą jednego z zalecanych przez ubezpieczyciela zestawów – można dostać aż 560 pkt.
Jeśli będziesz aktywny – bieganie, pływanie, aerobik – i będziesz tę aktywność mierzył za pomocą rekomendowanego sprzętu do mierzenia wysiłku – zarobisz od 520 pkt. (za jedną sesję treningową w tygodniu) do 2000 pkt. (przy co najmniej czterech sesjach treningowych). Już przy dwóch sesjach treningowych tygodniowo uzyskuję po roku status Gold, uprawniający do zwrotu części składki. Im bardziej klient się stara, tym więcej i tym wyższe zniżki może dostać u partnerów (są to nie tylko firmy produkujące „zdrowe” rzeczy, ale też np. British Airways, przewoźnik kolejowy Eurostars, sieć spa Champneys, sieć kin Vue, Starbucks, czy Apple).
Do tego dochodzą bardzo ciekawe narzędzia – można zbadać swój „wiek Vitality”, czyli na podstawie odpowiedzi na kilka pytań (wiek, wzrost, waga, nawyki) sprawdzić czy nasz organizm jest młodszy, czy też starszy, niż wynika z metryki chrztu. To też może zmotywować do zmian w życiu, oj może.
Jest też świetny kakulator potrzeb ubezpieczeniowych. Wybieram kogo chciałbym chronić, potem na suwakach wskazuję czy mam kredyt hipoteczny, o jakiej wartości, czy mam jakieś inne długi, ile mam oszczędności, jakie są moje bieżące wydatki (na życie i na przyjemności, w rozbiciu na pięć grup wydatków) oraz – takiej opcji w polskich ubezpieczeniach jeszcze nie widziałem – jaką część mojego obecnego standardu życia (100%, 75% czy może 25%) chcę chronić i przez jaki okres. W odpowiedzi kalkulator „wypluwa” ile pieniędzy potrzebuję, żeby to wszystko zabezpieczyć ubezpieczeniem na życie i zdrowotnym.
Mamy więc ubezpieczenia samochodowe, które mają moc wpływania na spadek prędkości jazdy klienta. Mamy ubezpieczenia zdrowotne, które powodują, że klient mierzy sobie ciśnienie, cholesterol, ćwiczy co najmniej raz w tygodniu, żeby dostać zniżkę na bilet na samolot, albo darmowy bilet do kina. A ubezpieczenie mieszkania? Firma ubezpieczeniowa Achmea testuje ubezpieczenie, którego częścią jest rozmieszczenie w domu sensorów antykradzieżowych oraz ich połączenia z aplikacją telefoniczną Whatsapp. Jeśli w domu coś niedobrego zacznie się dziać, klient automatycznie jest powiadamiany. Podobnie jak policja i np. najbliższy sąsiad, który może wszcząć alarm w czasie rzeczywistym.
Wszystkie te ubezpieczenia, o których dziś piszę, mają jedną, wspólną cechę – powodują, że firma ubezpieczeniowa przestaje być tylko dostawcą polisy, a staje się kimś na kształt „przyjaciela domu”. Wynikają z tego dwie kolejne sprawy – po pierwsze składka ubezpieczeniowa przestaje być dopustem Bożym, haraczem i wyrzucaniem pieniędzy w błoto, lecz staje się ceną „życiowego assistance”. Po drugie zaś ubezpieczyciel uzyskuje dostęp marketingowy do klienta dużo łatwiejszy, niż w sytuacji, gdy po prostu dostarcza ochronę.
Oj, XXI wiek może być złotym wiekiem dla ubezpieczeń. O ile oczywiście ubezpieczyciele będą chcieli z tej okazji skorzystać. Gdybym był którymś-tam z kolei prezesem PZU, to zamiast na okrągło bredzić o repolonizacji banków albo klienocentryzmie, zacząłbym prace nad polisą typu Vitality. PZU ma kilkadziesiąt procent rynku ubezpieczeniowego, własne sieci przychodni medycznych i gdyby porządnie zakręcił się wokół wielkiego biznesu pt. „zdrowe życie”, rozwaliłby system. Na zdrowie 😉