Piętrzą się problemy na rynku energii. W tym roku konsumenci – wszyscy razem wzięci – mogą zapłacić za prąd nawet o 3 mld zł więcej, niż w roku ubiegłym. „Z powodu pandemii nie będziemy realizować wizyt inkasentów. Odczyty energii proszę podawać zdalnie” – kartkę takiej treści wywiesiła swoim klientom firma PGE. Ale czy seniorzy prawidłowo odczytają dane? Czkawką odbijają nam się wieloletnie opóźnienia w wymianie liczników. Poza tym właśnie skończyło się „moratorium” na nieegzekwowanie energetycznych długów, a już szykują się nowe podwyżki. Ile wyniosą i czy można je odeprzeć?
Żeby zamortyzować konsumentom pierwszą falę koronakryzysu rząd wprowadził moratorium dla osób, które nie płacą za prąd, bo np. straciły pracę, albo były w kwarantannie i nie mogły zarabiać. „Okres ochronny” skończył się we wrześniu, a to oznacza, że mniej więcej teraz firmy energetyczne mogą zacząć upominać się o swoje i ewentualnie odłączać klientów od dostaw energii.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Na domiar złego z powodu pandemii inkasenci wstrzymują odczyty liczników w lokalach, a więc klienci muszą płacić rachunki wystawiane im według prognoz. Rekompensaty za tegoroczne podwyżki? O tym można zapomnieć – rząd zajęty innymi tematami odpuścił sobie to zagadnienie. Ile osób spędzi święta w ciemnościach? Ile zapłacimy za prąd w 2021 r.? Sprawdzam!
Czytaj też: Zmiana taryf! Zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami!
Ból pierwszy, czyli płacz i płać. Bo jak nie, to „ciach”
Na problem zwrócił uwagę portal Money.pl, do którego zgłosiła się czytelniczka, której konto zajął komornik na poczet nieopłaconego rachunku za prąd. Teraz obawia się ona, że elektrownia odetnie jej prąd.
Zgodnie ze specustawą covidową dłużnicy, którzy nie płacili za prąd, byli objęci ochroną do 20 września. Do tej daty firma energetyczna nie mogła im odciąć dostaw energii z powodu nieuregulowanych płatności. Ten parasol został rozpostarty zarówno nad gospodarstwami domowymi, jak i firmami. Teraz zostały „odmrożone” procedury windykacyjne – faktura musi być opóźniona o 30 dni, a sam dłużnik musi dostać ostateczne wezwanie do zapłaty na 14 dni przed wykonaniem „wyroku”. To po stronie firmy energetycznej jest obowiązek udowodnienia, że pisemnie poinformowała o tym klienta.
Osobiście jestem zdania, że powinna obowiązywać zasada „zero tolerancji”. Zwykle jest tak, że dłużnikami nie są osoby najuboższe, tylko ci, którzy szukają oszczędności licząc na dziury w systemie. Poza tym, jeśli ktoś ma problem żeby związać koniec z końcem to może wystąpić do urzędu o tzw. dodatek energetyczny, który obniża zobowiązania za prąd o 10-18 zł miesięcznie (chociaż jest on dostępny dla wąskiej grupy najbardziej potrzebujących).
Co może zrobić dłużnik gdy dostanie pismo ostatniej szansy? W zasadzie ma trzy opcje. Po pierwsze: spłacić dług i zapomnieć o sprawie. Jeśli jednak nie jest w stanie uregulować całości (bo np. uzbierała się większa suma, gdyż przez lata płacił rachunki według zaniżonych prognoz i przyszło wyrównanie) może zawnioskować o rozłożenie długu na raty. Po trzecie – może jeszcze napisać reklamację z prośbą o odroczenie wyłączenia energii motywując to trudną sytuacją rodzinną.
Jaka jest skala długów energetycznych? Nie jest jakaś oszałamiająca. Jeśli założyć, że gospodarstwa domowe płacą rocznie ok. 20 mld zł w rachunkach za energię, a kwota zaległości wynosi37 mln zł – według lutowych danych firmy Krajowy Rejestr Długów, która prowadzi odpłatny rejestr nierzetelnych płatników.
To jednak dane sprzed wybuchu pandemii. Czy można powiedzieć, że w pandemii kwota wierzytelności wzrosła „lawinowo”? Nie wiadomo. Firmy energetyczne, pytane przez nas, nie chcą zdradzić, czy w ostatnich miesiącach jakoś znacząco – w porównaniu do poprzednich lat – wzrosła liczba dłużników. Dla porównania: telekomom jesteśmy winni 758 mln zł, a kablówkom 162 mln zł. Siłą rzeczy łatwiej żyć bez Netfliksa czy HBO niż bez prądu.
Ból drugi: odczyt prądu jak za króla Ćwieczka. Pandemia nie wybacza opóźnień
Wielu spornych sytuacji związanych z rachunkami dałoby się uniknąć, gdyby klienci płacili za zużycie prądu zgodnie z rzeczywistym zużyciem, a nie na podstawie prognoz. Nie ma dokładnych szacunków, ale prawdopodobnie znakomita większość odbiorców płaci na podstawie prognoz – być może nawet 90%.
Jak to działa? Rachunki płacimy co dwa miesiące, na podstawie dwóch odczytów w roku. Wtedy zakład energetyczny, zgodnie z zasadą „ufam, ale sprawdzam”, wysyła inkasenta, którego zadaniem jest zweryfikowanie naszych odczytów i tego, czy przypadkiem nie zaniżamy sobie zużycia i rachunków. To przecież nonsens. I to podwójny, bo często jest wręcz odwrotnie. Energooszczędne urządzenia, poszanowanie prądu sprawiają, że zużycie maleje, a prognozy zostają zawyżone – i klienci kredytują zakłady energetyczne. Niestety, skala tego zjawiska też jest nieznana.
Jak to zmienić? Można zdecydować się na odczyty w krótszych odstępach czasu i podać odczyty telefonicznie albo mailem z częstotliwością raz na miesiąc i płatnością miesięczną? Pomysł dobry, tyle, że to usługa premium, droższa o kilkaset procent od tradycyjnej. Na przykład, rozliczenia w cyklu sześciomiesięcznym w PGE to koszt 0,98 zł miesięcznie. Cykl dwumiesięczny – 2,95 zł, a miesięczny – 5,9 zł. A w innych firmach?
- innogy – cykl 12-miesięczny 0,26 zł, 6-miesięczny 0,52 zł, miesięczny 3,1 zł
- Tauron – cykl 12 miesięczny 0,47 zł, 6-miesięczny 0,93 zł, 2-miesięczny 2,78 zł, miesięczny 5,61 zł
- Energa – cykl miesięczny 3,69 zł, 2-miesięczny 1,85 zł
- Enea – cykl 12-miesięczny 0,39 zł, 6-miesięczny 0,79 zł, 2-miesięczny 2,36 zł, miesięczny 4,72 zł.
Stawki nie są „wolnorynkowe” – podlegają zatwierdzeniu przez Urząd Regulacji Energetyki, bo firmy, która dostarcza prąd i jest właścicielem licznika nie możemy zmienić. Są monopolistami na swoim terenie.
Wyższe koszty odczytów częstszych, bliższych rzeczywistości, są z punktu widzenia odbiorcy raczej niezbyt korzystne – płaci więcej. To może to być dobra opcja tylko dla tych, którzy wynajmują mieszkania – wyższą opłatę mogą sobie odbić w stawce czynszu, a przy okazji nie narażają najemców za opłaty nie swoich rachunków. Albo w przypadku najmu krótkoterminowego.
Ból trzeci: a jak się rozliczyć „inteligentnie”?
Ale pandemia przypomniała nam, jak bardzo jeszcze jesteśmy „uwstecznieni” jeśli chodzi o rynek energetyczny. Tyle się mówi o robotyzacji, automatyzacji, przemyśle 4.0, a u nas ciągle trzeba wysyłać „żywego” człowieka żeby sprawdził stan licznika. Inkasent to z całą pewnością nie jest zawód na wymarciu. A z całym szacunkiem – mógłby być. Wystarczyłoby, gdyby firmy zainwestowały w inteligentne liczniki, czyli takie, które same wysyłają do centrali informację o zużyciu (i nawet potrafią się same wyłączyć, jeśli ktoś nie płaci).
Dziś ogarnia mnie pusty śmiech, gdy czytam w swoim artykule sprzed 6 lat, że eksperci szacowali, że do 2020 r. będziemy mieć w Polsce 80% takich liczników czyli 12,8 mln. Z ostatnich dostępnych informacji wynika, że Energa ma takich liczników 100.000, innogy też 100.000 (głównie na Pradze), PGE – 50.000, a Tauron – 27.000
Zakłady energetyczne nie inwestują i nie wymieniają liczników, bo nie muszą – nie ma takiego obowiązku, a zdaniem niektórych firm (np. PwC) najpierw trzeba zrobić inteligentną sieć energetyczną, a liczniki inteligentne zostawić „na deser”.
Z drugiej strony inteligentne liczniki rozwiązałyby problem, który pojawił się w pandemii – inkasenci nie bardzo chcą chodzić od domu do domu i sprawdzać stan liczników, bo przecież narażą siebie i gospodarzy na zakażenie koronawirusem. W związku z tym klienci PGE w Lublinie (to obszar działania tej firmy) dostali informację, że inkasenci zawieszają odczyty – stan liczników trzeba przekazywać firmie „zdalnie” przez formularz internetowy albo telefonem.
Inaczej w Tauronie, który działa na południu Polski – tam inkasent przychodzi, ale odczyt należy „wykrzyczeć” przez zamknięte drzwi. Gdy są problemy, za zgodą domowników pracownik może wejść do środka.
„Wszystkie prace przy liczniku wymagające wejścia do lokalu są wykonywane za zgodą klienta i z zachowaniem wymaganych środków ochrony osobistej pracowników w postaci maseczek lub przyłbic zakrywających usta i nos oraz rękawiczek jednorazowych. Przy wykonywaniu odczytów liczników wewnątrz lokali przedstawiciel spółki w pierwszej kolejności prosi o podanie odczytu licznika bez wchodzenia do lokalu”
– usłyszałem w Tauronie. To nie jest jakoś bardzo skomplikowane, ale jednak istnieje ryzyko błędu, tym bardziej jeśli mowa o seniorach. Nie wszyscy mają przecież liczniki prądu montowane na zewnątrz lokalu. Gdyby licznik był automatyczny, nie byłoby w ogóle tego problemu. To jest dopiero kuriozum, że w XXI wieku, gdy nawet lodówka łączy się z internetem, licznik prądu tego nie potrafi.
W Warszawie gdzie działa innogy, firma zachęca do przekazywania odczytu przez internet w profilu klienta „E-odczyt”. Wtedy można to robić samodzielnie bez telefonowania czy wysyłania maili. Firma nie wysyła na bieżąco inkasentów jeśli licznik znajduje się w wewnątrz lokalu – kontrolerzy poboru energii elektrycznej co do zasady nie dokonują odczytów liczników znajdujących się w lokalach mieszkalnych odbiorców. Jednak rozliczenie końcowe realizowane jest na podstawie odczytu rzeczywistego – a to może już zrobić inkasent podczas wizyty w lokalu.
Aby korzystać z usługi E-odczyty do rozliczeń rzeczywistych za energie elektryczną nie jest konieczny licznik inteligentny, ale jedynie zaakceptowanie regulaminu usługi i regularne podawanie odczytu co miesiąc poprzez serwis Moje innogy. Z tej usługi korzysta 4% klientów
Ból czwarty: co z cenami prądu na 2021 rok?
To jest dopiero migrena! Urząd Regulacji Energetyki „tradycyjnie” w okolicach Sylwestra poda ceny prądu na nowy rok. Trudno cokolwiek prognozować, ale byłbym w szoku, gdyby firmy nie chciały podwyżek ceny prądu dla przeciętnych Kowalskich. Są one strukturalnie zaniżone w porównaniu do cen prądu dla firm (państwo chroni konsumentów kosztem przedsiębiorców).
Rok temu były podwyżki, ale lekko przesunięte w czasie – nowe taryfy poszczególnych firm były zatwierdzane na raty, w ciągu kilku tygodni. To jak gotowanie żaby na wolnym ogniu. Ile wyniosły? W sumie za samo zużycie prądu płacimy średnio 10% więcej. Skala podwyżek wypłaszcza się jednak, jeśli uwzględnimy opłaty za dystrybucję, które wzrosły nieznacznie. W sumie nasz rachunek wzrósł w tym roku średnio o 3-5%, a statystycznie średnia cena kilowatogodziny w Polsce – z uwzględnieniem opłat za dystrybucję – wynosi już 0,62-0,73 zł.
Gospodarstwa domowe zużywają rocznie w skali całego kraju ok. 30.000.000.000 kilowatogodzin energii. Jeśli jej uśredniona cena wzrosła z 60 na 70 groszy, oznacza to wzrost wydatków z 18 mld zł na 21 mld zł. Czyli o 3 mld zł. Można by za to kupić 60 mln dawek szczepionki na grypę!
Z drugiej strony według URE z 16 mln klientów „w taryfach” zostało tylko 9,7 mln odbiorców w gospodarstwach domowych, a 5,6 mln ma umowy wolnorynkowe, które nie są taryfowane. Jak sprawdziliśmy, umowy nietaryfowe są zwykle droższe.
Poza tym – dziś o wysokości rachunku nie decydują li tylko stawki opłat za prąd. Rachunkiem można manipulować zwiększając lub zmniejszając inne składniki. Uwzględniając siłę nabywczą naszych wynagrodzeń płacimy jedne z wyższych opłat w Europie, a wkrótce do rachunków zacznie być doliczana nowa opłata – „mocowa”, która wyniesie średnio 10 zł na gospodarstwo domowe.
Firmy energetyczne już teraz (akurat trafiłem na informację od Taurona) informują i tłumaczą swoim klientom na co pieniądze zostaną przeznaczone. A mianowicie „na pokrycie budowy nowych elektrowni, gwarancję pracy starych”. Brzmi więc poważnie: możecie być pewni, że Wasze pieniądze nie zostaną (hehe) zmarnowane.
No dobrze, a może jest szansa, że rząd zlituje się nad odbiorcami i z powodu pandemii, rosnącego bezrobocia i kryzysu gospodarczego opóźni wprowadzenie podwyżek i nowej opłaty? Na to się nie zanosi. Pierwotny termin jej wejścia w życie i tak został już przesunięty o trzy miesiące z powodu problemów gospodarczych wywołanych koronawirusem.
Poza tym nie ma żadnych zapowiedzi dotyczących zamrożenia cen prądu, tak jak miało to miejsce w 2019 r., ani rekompensat za tegoroczne podwyżki, o czym mówił jeszcze na początku roku minister Jacek Sasin. Na więcej ulg chyba nie mamy co liczyć. Trzeba będzie głębiej sięgnąć do portfela. No chyba, że ktoś ma możliwość montażu fotowoltaiki.
źródło zdjęcia: Unsplash