Czy firmy sprzedające online wycieczki, hotele i bilety na samolot manewrują cenami w zależności od zachowań klienta na stronie internetowej? Krążą o tym legendy, ale trudno jest złapać bezpośrednio kogoś za rękę. Mnie się udało.
Planujesz urlopowy wyjazd i szukasz w serwisie rezerwacyjnym biletu lotniczego. Albo rezerwujesz online pokój w hotelu. Przeglądasz strony, porównujesz ceny, kombinujesz jak zapłacić możliwie najmniej. Wybierasz najtańszego oferenta, a tu nagle okazuje się, że… cena wybranego hotelu lub lotu jest już znacznie wyższa, niż jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Przypadek? Nie sądzę” – powiedziałby klasyk, ale rzadko kiedy da się z całą pewnością zidentyfikować nieczyste – a może po prostu agresywne? – zagranie sprzedawców. Cena mogła przecież pójść w górę z powodu rosnącego zainteresowanie, wyższego obłożenia, może po prostu skończyła się pula najtańszych biletów lub jest mniej wolnych pokoi?
Coś w tym zapewne jest. Już jakiś czas temu było głośno o tym, że sprzedawcy online potrafią wystawiać inne ceny dla klientów, którzy łączą się z ich stronami z urządzeń mark Apple (bo wiadomo, że tacy klienci są skłonni płacić więcej, niż inni). Ba, dziś nawet zwykły Uber jest w stanie zmienić cenę tylko dlatego, że kurs jest zamawiany z drogiej, ekskluzywnej dzielnicy.
Wykorzystywanie naszych wahań, rosnącej determinacji i wszelkich słabości jest tym łatwiejsze, że w coraz większej liczbie aplikacji mobilnych i platform internetowych mamy pozakładane konta, co oznacza, że można nas śledzić już nie tylko za pomocą IP naszych urządzeń, ale wręcz w sposób otwarty, gdy jesteśmy zalogowani na platformie i „pod nazwiskiem” przeszukujemy oferty.
Wojna wywiadowcza, czyli jak zgubiłem pościg (cenowy)
Kilka tygodni temu stoczyłem prawdziwą wojnę wywiadowczą z jednym z operatorów lotniczych – a konkretnie z linią czarterową Enter Air. Przez kilka dni zasadzałem się na bilet na jedno z połączeń do ciepłych krajów. Bilet kosztował 299 zł i jego cena z dnia na dzień się nie zmieniała. Hamletyzowałem do tego stopnia, że w pewnym momencie przerwałem wypełnianie formularza zakupu i przeszedłem na stronę konkurencyjnej linii. Nie znalazłem jednak lepszych opcji, więc wróciłem na „moją” stronę. Kończę wypełniać formularz, klikam „dalej”, a tu… błąd.
System wyrzucił mnie z procesu zakupu na stronę główną. Ponownie musiałem wybrać relację i datę lotu, ale… zobaczyłem już zupełnie inną cenę biletu: 349 zł. Przypadek? Znów zacząłem szukać innych opcji, ale ponownie nie znalazłem. Wchodzę ponownie na stonę linii i widzę, że mój bilwet… podrożał właśnie do 399 zł. Oblał mnie zimny pot, zwłaszcza, że zakup biletów na inny termin nie wchodził już w grę (a sąsiednie loty – tydzień później i tydzień wcześniej – były wciąż po 299 zł).
„Nie ze mną te numery, Brunner” – pomyślałem i wziąłem do ręki inne urządzenie, by procedurę zakupu przeprowadzić jako „klient incognito”. Ba, wybrałem nawet tryb „private” w przeglądarce. Ale system nie dał się nabrać – cena wciąż wynosiła 399 zł. Może to dlatego, że korzystałem z tej samej sieci wi-fi? Próba zakupu z trzeciego urządzenia – to samo. Cena ani drgnęła.
Idę więc do sąsiada i łączę się ze stronę linii lotniczej z jego wi-fi. I co widzę? „Mój” bilet jest znów po 299 zł. Tym razem już nie hamletyzowałem, tylko szybko i bez wahania sfinalizowałem zakup, bo wiedziałem już, że system każde moje wahanie odczyta jako okazję do wojny podjazdowej i „podstawi” mi błąd na końcu procedury zakupu.
Czytaj też: Planujemy wakacje! Kiedy najlepiej kupić bilet lotniczy?
Zalogowany użytkownik na celowniku
Niestety, wywiadowcze metody zawiodły mnie jakiś czas temu, gdy kupowałem weekend w hotelu za granicą. Nieostrożnie przeglądałem dość długo stronę internetową sieci jako zalogowany użytkownik, kilkakrotnie wracając na podstronę jednego z hoteli. Kiedy wróciłem na nią po raz czwarty w przeciągu kilku godzin – cena wzrosła o ponad 10%. Tym razem byłem ugotowany, bo jako dałem się podpuścić jak dziecko hamletyzując jako zalogowany użytkownik.
Jedynym sposobem było założenie całkiem nowego profilu na całkiem nowym urządzeniu, podpięcie do niego całkiem nowej karty płatniczej oraz połączenie się z innej sieci wi-fi. Pomogło. Cena wróciła do „starego” poziomu. Ale wystarczyłoby, że ktoś w serwisie sieci hotelowej sprawdziłby nazwisko klienta i nazwisko na karcie i „podstawił” wyższe ceny…
Wniosek? Oferty przeglądamy jako niezalogowani klienci, najlepiej w trybie incognito w przeglądarce (choć w moim przypadku to nie pomogło), myląc tropy, a więc zmieniając urządzenia, sieci. To jest jak wojna wywiadów. Oni cię ścigają, ty próbujesz im uciec, zgubić. Wiecie co jest najgorsze? Że nadeszła już era aplikacji mobilnych, które jeszcze bardziej utrudniają zgubienie „pościgu”, bo nas geolokalizują. Od jakiegoś czasu aplikacjom typu sieci hoteli, firmy turystyczne, linie lotnicze cofam zgodę na geolokalizację. Jak wojna to wojna.
Trzy wyszukiwania i cena rośnie z 20 do 120 euro
Na koniec jeszcze krótka przygoda mojego czytelnika, pana Pawła, z linią lotniczą Ryanair, która ponoć wycofała swoje połączenia z niektórych aplikacji porównujących ceny lotów. Mój czytelnik sugeruje, że kierując cały ruch na swoją stronę Ryanair ma większe możliwości identyfikacji klientów i indywidualizacji cen. Nikt nie będzie widział obietnicy cenowej z porównywarki, każdy zobaczy „swoją” cenę na stronie Ryanaira. Dostosowaną do okoliczności:
„Ryanair nie tylko odciął swoją bazę danych od wyszukiwarek tanich lotów. Robią jaja, bo przy drugim wyszukiwaniu ustawiają wyższe ceny. Uodpornili się nawet na zmianę adresu IP komputera. Jak wyszukiwałem cenę lotu na linii Madryt-Kraków to cenę – tylko w mojej dacie lotu – Ryanair po kilku wyszukiwaniach zmienił z 20 euro na 120 euro. Tylko dlatego, że szukałem kilka razy!”
Niedoszły klient Ryanaira zauważył to co ja – że z każdym wyszukiwaniem cena była wyższa. Masakra jakaś. Ostatecznie klient postanowił polecieć z przesiadką przez Majorkę (bilety) po 12 euro oraz Berlin (po 36 euro) – a więc ostatecznie nie dał się „zaszantażować” sprytnej linii lotniczej. Inna sprawa, że zapłacił za to znacznie dłuższą podróżą. Czy mieliście podobne doświadczenia? Dawajcie znać!
ilustracja tytułowa: kadr z filmu „Spectre”