Należę do tych mieszkańców wielkiego miasta, którym zdarza się pojechać samochodem do centrum dla czystej wygody, choć mógłbym wsiąść do autobusu, tramwaju lub metra. Co musiałoby się stać, żeby mi się to przestało opłacać? Chyba to, co planuje prezydent Warszawy, czyli drakońskie podwyżki opłat za parkowanie. Od 2020 r. ma to być nawet do 7 zł za godzinę. Ale, oprócz stosowania metody kija na kierowców, prezydent Warszawy powinien wyciągnąć też marchewkę. Jaką?
Przez lata dojeżdżałem do pracy samochodem, bo moja dzielnica nie była zbyt dobrze skomunikowana z siedzibą korporacji, która mnie zatrudniała. Dziś już nie jeżdżę codziennie do biura, a i moje miejsce zamieszkania jest znacznie lepiej powiązane komunikacją miejską z resztą świata.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tramwaj pod domem, pięć przystanków do metra, bezpośrednie połączenie autobusowe z dworcem, duży i darmowy parking przy linii metra… żyć nie umierać. Ale mimo wszystko zdarza mi się wypuścić do miasta własnym samochodem, ignorując te wszystkie dobrodziejstwa.
Dlaczego to robię? Cóż, czasem mam cykl spotkań, z których jedno odbywa się „daleko od szosy” i nie byłbym w stanie na nie zdążyć poruszając się komunikacją miejską. Niekiedy mam spotkania ułożone „na zakładkę” – przemieszczam się między sąsiednimi dzielnicami i nie może mi to zająć więcej, niż kwadrans, bo plan dnia ległby w gruzach.
Ale czasem… jadę samochodem z przyzwyczajenia. Wszystkie spotkania mam w ścisłym centrum, gdzie do współpracy zapraszają metro, tramwaj, autobus, hulajnogi i auta w car-sharingu, nie mówiąc już o taksówkach, Uberach i innych nowinkach. Dopiero dojeżdżając na miejsce orientuję się, że zrobiłem głupotę. Pcham się do centrum, stoję w korkach, przeklinam, szukając miejsca do parkowania. Owszem, siedzę w wygodnym autku, słucham muzyczki, popijam colę, ale z drugiej strony płacę za parkowanie i emituję CO2.
Czytaj też: Aplikacja, w której mogą kupić abonament na tramwaj, hulajnogę, taksówkę i car-sharing? To już się dzieje!
Parkowanie nie jest tanie? Zależy jak liczyć
Co włodarze miasta, w którym mieszkam, mogliby zrobić, żeby skłonić mnie do pozostawienia samochodu w garażu i do podróżowania komunikacją miejską? W odróżnieniu od setek tysięcy innych mieszkańców ja akurat mógłbym wjeżdżać do centrum tylko metrem lub tramwajem.
Dlaczego tego nie robię? Bo mi się… nie opłaca. Ponieważ mam samochód, nie kupuję biletu miesięcznego na komunikację miejską, lecz korzystam z biletów jednorazowych. W moim mieście obowiązują bilety czasowe – żeby dojechać do centrum autobusem, metrem lub tramwajem, muszę zapłacić 4,40 zł. I drugie tyle, by z centrum wyjechać.
Oczywiście: wjazd do centrum samochodem też nie jest za free. Parkowanie w ciągu dnia kosztuje 3 zł za pierwszą godzinę, 3,60 zł za drugą oraz 4,20 zł za trzecią godzinę. Za czwartą i każdą kolejną płacę już po 3 zł. Mogę też parkować na licznych w centrum parkingach prywatnych, co zwykle kosztuje 5-6 zł za godzinę.
Jeśli mam dwa spotkania w centrum, to przeważnie kupuję trzy godziny parkowania i płacę za to 10,80 zł. Jeśli mam trzy spotkania – zwykle parking miejski kosztuje mnie 13,80 zł. Robią się z tego oczywiście niemałe pieniądze, zwłaszcza jeśli „dni spotkaniowe” mam dwa-trzy w tygodniu. Wychodzi jakieś 35 zł tygodniowo i 140 zł miesięcznie.
Tramwaj okazjonalnie czy samochód? Porównuję koszty
Kłopot w tym, że gdybym zrezygnował z samochodu na rzecz komunikacji miejskiej, to… wcale bym nie dużo nie zaoszczędził. Parkowanie samochodem: 10,80-13,80 zł. Bilet komunikacji miejskiej w obie strony: 8,80 zł. Różnica wynosi od 2 zł do 5 zł na jednym „posiedzeniu” oraz 25-50 zł w skali miesiąca. W zamian mam większą wygodę i niezależność – nie czekam na przystankach, nie moknę, nie marznę.
A przecież nie uwzględniam ewentualnych dojazdów tramwajami i autobusami pomiędzy spotkaniami – wtedy musiałbym kupić bilet dobowy za 15 zł, co nijak mi się nie opłaci, komunikacja miejska będzie dla mnie w takim przypadku droższa, niż koszty parkowania samochodu w centrum Warszawy.
Co mogłoby mnie skłonić, by już nie wjeżdżać do miasta? Wyższe opłaty za parkowanie? Może tak, ale to musiałaby być podwyżka co najmniej dwukrotna. Gdybym płacił np. 25-30 zł za kilkugodzinny postój, to wydatek 8,80 zł na komunikację miejską (czy nawet 15 zł za bilet dobowy) byłby już dużą oszczędnością.
No i chyba prezydent Warszawy też zaczął tak liczyć, bo właśnie ogłosił plan radykalnych podwyżek kosztów parkowania oraz rozszerzenia strefy, w której parkowanie jest płatne. Nowe ceny mają wynosić: 3,90 zł (zamiast 3 zł) za pierwszą godzinę, 4,60 zł (zamiast 3,60 zł) za drugą, 5,50 zł (zamiast 4,20 zł) za trzecią oraz 3,90 zł za czwartą i każdą kolejną.
To oznacza, że trzy-cztery godziny parkowania w centrum w „dzień spotkaniowy” będą oznaczały wydatek rzędu 14-18 zł. Średnio o 4 zł dziennie więcej, niż dziś. Różnica między kosztem komunikacji miejskiej (dwa bilety przesiadkowe), a kosztem parkowania w centrum wzrosłaby z 2-5 zł do 5-9 zł dziennie. W skali miesiąca: z 25-50 zł do 60-110 zł. To już jest kwota zauważalna.
Prezydent Warszawy planuje też wprowadzenie w ścisłym centrum „strefy parkowania deluxe”, gdzie ceny będą jeszcze wyższe – od 4,90 zł do 7 zł za godzinę. Trzy-, czterogodzinna „sesja” parkowania w najdroższej strefie kosztowałaby mnie wtedy 18-23 zł. Korzystając z komunikacji miejskiej (8,80 zł za dwa bilety przesiadkowe w „dzień spotkaniowy”) zaoszczędziłbym 110-170 zł w skali miesiąca.
A może – zamiast drakońskich opłat za parkowanie – zniżka dla kierowcy na komunikację miejską?
W zasadzie – patrząc przez pryzmat interesu ogółu mieszkańców – należałoby poprzeć plan prezydenta Warszawy. Ale – patrząc z drugiej strony – te 3,90-7 zł za godzinę parkowania w mieście to cios w samo serce dla wielu osób, które nie mają tak dobrej komunikacji z centrum, jak ja. Przez lata nie miałem innego wyjścia – musiałem jeździć samochodem, bo inaczej miałbym codziennie trzy przesiadki z autobusu do tramwaju lub na odwrót i spędzałbym dwie godziny w komunikacji miejskiej (w jedną stronę).
Drakońskie podwyżki cen za parkowanie to taktyka kija (zwłaszcza jeśli – jak planuje zarząd Stolicy – jednocześnie wzrosną kary za brak biletu parkingowego z 50 zł do 100 zł za pierwszym razem i 170-250 zł przy każdym kolejnym). Ale myślę, że bardziej skuteczna mogłaby okazać się strategia marchewki.
Co mam na myśli? Specjalne zniżki na bilety komunikacji miejskiej dla kierowców, którzy zostawią auto w garażu. Rozumiem, że nie codziennie jest „Dzień Bez Samochodu”, gdy komunikacja miejska jest za darmo za okazaniem dowodu rejestracyjnego, ale może mógłbym przynajmniej dostać rabat na bilet miesięczny, który dziś kosztuje co najmniej 98 zł (w wersji spersonalizowanej) i niespecjalnie mi się opłaca?
Czytaj też: Do autobusu bez biletu? Teraz wystarczy mieć… kartę płatniczą
Tak naprawdę to nie parking kosztuje najwięcej
Oczywiście: te wszystkie rachunki mają feler, bo nie obejmują „prawdziwych” kosztów używania samochodu. Jadąc do centrum i z powrotem komunikacją miejską za 8,80 zł ponoszę dodatkowo co najwyżej koszty „amortyzacji” zelówek w butach. A jadąc 10 km w jedną i 10 km w druga stronę samochodem płacę nie tylko 10,80-13,80 zł za parkowanie (według kosztów dzisiejszych, bo w 2020 r. ma to być już 14-18 zł lub nawet 18-23 zł), ale też zużywam dwa litry paliwa (10 zł) oraz ponoszę koszty zużycia samochodu (razem z paliwem to ok. 0,9-1,1 zł za kilometr).
Tak naprawdę więc wypad do centrum już dziś kosztuje mnie – razem z parkowaniem – 20-30 zł. Ale to koszty „ukryte”. W pieniądzach bezpośrednio wyciaganych z kieszeni jest tak, że jeżdżenie komunikacją miejską nie zachęca mnie, jako kierowcy myślącego wyłącznie kategoriami finansowymi, nie biorącego pod uwagę żadnych kosztów społecznych jeżdżenia samochodem.
Obawiam się, że samorządy nie przygotują specjalnych ofert zakupu biletów dla kierowców, lecz na pewno zaczną podwyższać ceny parkowania – od niedawna jest ustawa, która na to pozwala. I są już pierwsze jej efekty. W Gdańsku pierwsza godzina podrożała z 3 zł na 3,30 zł, druga – z 3,60 zł na 3,90 zł, a trzecia – z 4,30 zł na 4,60 zł. We Wrocławiu zniknęła preferencyjna stawka za krótkotrwały postój – 50 gr za pierwsze 20 minut.