O tym, że raty kredytów rosną, słyszeli chyba wszyscy. A duża część doświadcza tego na własnej kieszeni. NBP podnosi oficjalne stopy procentowe, WIBOR idzie w górę, a wraz z nim oprocentowanie naszych długów. Jednak nic takiego nie widzimy, gdy patrzymy na oprocentowanie depozytów, które rośnie wolno. Dlaczego tak się dzieje? Winnych jest kilku
Komisja Nadzoru Finansowego wydała z siebie właśnie bardzo intrygujący komunikat. Wyjaśniła wszem i wobec, że prawo nie reguluje „sfery oprocentowania depozytów terminowych lub rachunków oszczędnościowych. Oznacza to, że banki mają swobodę ich kształtowania w oparciu o wewnętrzną politykę oraz przyjęty model biznesowy”. W przeciwieństwie do kredytów, które są normowane na poziomie ustawowym.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Co się stało, że KNF postanowiła wyjaśnić, że nie ma nic wspólnego z oprocentowaniem depozytów? Cóż, coraz więcej jest zarzutów, że nadzór nie potrafi skłonić banków do tego, żeby przestały podnosić swoje marże kosztem deponentów. I KNF postanowił zrzucić z siebie odpowiedzialność za to, że oprocentowanie depozytów rośnie wolno. Nie wiem, co Wy na to, ale mnie nie przekonała ta wykładnia.
„Kobiecy przymus” KNF w sprawie oprocentowania lokat. I nie tylko
Jak przepisy regulują kwestie oprocentowania kredytów? Oto art. 76. Prawa bankowego: „Zasady oprocentowania kredytu określa umowa kredytu”. Dalej wymienione są dwa obowiązki banku w przypadku zmiennej stopy oprocentowania: określenie w umowie warunków jej zmiany oraz powiadamianie zainteresowanych stron tymi zmianami. Rzeczywiście, dura lex! Ale KNF powinien respektować nie tylko literę prawa, ale i ducha tego prawa. I z tym jest gorzej.
Pytania do Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie oprocentowania depozytów wysłali dziennikarze agencji prasowej PAP, chcąc dowiedzieć się, czy nadzorca planuje coś zrobić z tą rosnącą dysproporcją między tym, co banki od klientów pobierają w formie odsetek od kredytów, a tym, co im wypłacają w formie odsetek od depozytów.
I tutaj Komisja odpowiedziała cytatem, który ma szansę stać się memem (choć jest trochę za długi, służby prasowe KNF powinny popracować nad zwięzłością swoich memów): „Urząd KNF zwracał w ostatnim czasie bankom uwagę na zasadność uatrakcyjnienia oferty oprocentowania lokat i depozytów w związku ze wzrostem rynkowych stóp procentowych”.
Przypomina mi się, jak wcześniej Komisja „zwracała uwagę”, żeby banki dodały do oferty kredyty na stałą stopę procentową. Tak skutecznie, że trzeba było na sektor nałożyć obowiązek uruchomienia tego produktu, bo szło im opornie. Jak humor z zeszytów szkolnych: „klasa chodzi po klasie i nie zwraca uwagi na moje uwagi”.
Równie skuteczne okazywały się kolejne serie przekonywań o konieczności ugodowego rozwiązania kredytów frankowych. Kto pamięta jeszcze „kurs sprawiedliwy”? W 2017 r. ówczesny szef KNF Marek Chrzanowski sugerował, że problem kredytów walutowych powinien się wkrótce rozwiązać. „To będzie taki kobiecy przymus – banki będą mogły odmówić, ale znajdą się wtedy w bardzo trudnej sytuacji” – mówił o przedstawionej sektorowi bankowego propozycji przewalutowań złotousty prezes NBP Adam Glapiński.
Pięć powodów, które sprawiają, że oprocentowanie depozytów rośnie (za) wolno
>>> Po pierwsze: inne są zasady oprocentowania kredytów i depozytów, bo KNF śpi słodko. Oprocentowanie kredytów, przede wszystkim tych hipotecznych, jest oparte na stawce WIBOR. Ta z kolei jest zależna od tego, jaki koszt pieniądza ustali NBP. Czy ta stawka ma odzwierciedlenie w rzeczywistości? WIBOR (i WIBID) ustalany jest przez banki, które codziennie o stałej godzinie deklarują, po jakim oprocentowaniu są gotowe na międzybankowym rynku przyjąć i dać w depozyt pieniądze na różne terminy (od overnight, czyli na noc, do jednego roku).
Ma być to zatem realna, rynkowa cena pieniądza dla banków. I taką realną, rynkową cenę mogą przełożyć na klientów, którym udzieliły kredytu. Czy tak jednak jest? O niuansach i kontrowersjach prawnych związanych ze stawką WIBOR oraz pozwem, który może wstrząsnąć fundamentami polskiego systemu bankowego, pisał niedawno Maciej Bednarek.
Dla równowagi – depozyty również mogłyby być oprocentowane zmiennie, zgodnie z rynkową stawką. Czy prawo na to pozwala? Wracamy do oświadczenia KNF – banki mogą swobodnie kształtować oprocentowanie depozytów. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by sektor bankowy takie produkty oszczędnościowe oferował. I nic nie stoi na przeszkodzie, by nadzór bankowy ich od banków wymagał. Dlaczego banki tego nie zrobią same? Bo przecież dążą do maksymalizacji zysku.
Czytaj też: Czy oprocentowanie depozytów powinno zależeć od wskaźnika WIBOR? Pyta Maciek Bednarek
>>> Po drugie: zbyt mały popyt na bankowy kredyt, bo państwo zrobiło bankom konkurencję. Dlaczego banki nie mają presji, by podnosić oprocentowanie depozytów? Bo nie muszą. A dlaczego nie muszą? Ponieważ mają już zdecydowanie za dużo pieniędzy.
Oczywiście jest mitem, a raczej uproszczeniem, twierdzenie, że banki pożyczają pieniądze deponentów. Nie ma tu przełożenia jeden do jednego. Banki kreują pieniądz udzielając kredytu. Jednak wymogi bezpieczeństwa wymuszają, by każda taka instytucja utrzymywała pewien poziom depozytów. Jednak teraz sektor bankowy jest wyjątkowo nadpłynny.
Jak bardzo? Można to wyrazić np. wskaźnikiem kredytów do depozytów w bankach. Obecnie wynosi on około 78% (wartość kredytów udzielonych przez banki do wartości depozytów złożonych w bankach). Przed pandemią było to ponad 90%, a w latach 2008-2015 nawet ponad 100%, czyli kredytów było więcej niż depozytów.
Co się zmieniło? Wzrost gospodarczy przyspieszył, transfery fiskalne ruszyły na niespotykaną wcześniej skalę (np. program 500+), dochód do dyspozycji ludzi się zwiększał, a w czasie pandemii gospodarka została zalana środkami w ramach tarcz antykryzysowych. I gospodarstwa domowe, i firmy – wszyscy zwiększali swoje depozyty.
Można więc powiedzieć, że nadpłynności banków – sprawiającej, że oprocentowanie depozytów rośnie wolno – współwinnym jest państwo, które „wypycha” banki z rynku. Daje ludziom (w ramach transferów socjalnych) pieniądze, które kiedyś dawały im banki, oraz finansuje inwestycje w kraju, które kiedyś przeprowadzały prywatne firmy finansowane przez banki.
Można oczywiście się spierać, czy to dobrze czy źle. Zwolennicy lewicowej polityki powiedzą, że to super, iż potrzeby ludzi nie muszą być finansowane z kredytów, bo składają się na nie podatnicy. I że to super, iż potrzeby kraju finansuje państwo tanim kredytem z rządowego długu, a nie prywatne firmy kredytem z banku komercyjnego.
Nie zajmuję się tutaj oceną tego argumentu, stwierdzam tylko fakt i jego obiektywną przyczynę: banki śpią dzisiaj na gotówce i są nadpłynne. Nawet gdyby chciały zwiększać akcję kredytową (a nie zwiększą, bo państwo zrobiło za nie robotę), to mają „zapas” depozytów na pokrycie nowych pożyczek.
>>> Po trzecie: bankom się nie opłaca zwiększać sumy bilansowej, bo państwo nałożyło na nie podatek. Wzrost wartości środków na depozytach jest dla banku kosztowny. I nie chodzi tu wcale o oprocentowanie depozytów – bo to jest przecież niskie. O co zatem chodzi? O podatek bankowy, który bank płaci od wartości sumy bilansowej. Zwolnione z niego są kapitały własne i obligacje skarbowe.
Każde nowe pieniądze, które ktoś przynosi do banku, stają się pasywem, a bank musi znaleźć jakieś atrakcyjne aktywo do zainwestowania. Teoretycznie mogłyby to być obligacje skarbowe, które teraz dają kilka procent rocznie, ale ze względu na niepewność co do dalszego cyklu polityki pieniężnej, mogą namieszać w bilansie i w wynikach.
Teoretycznie podatek bankowy mógłby być dobrym narzędziem dla rządu do kierowania akcji kredytowej i depozytowej w odpowiednią stronę. Na przykład jeśli w ramach polityki gospodarczej państwo chciałoby pobudzić kredytowanie firm – mogłoby zwolnić tę część aktywów bankowych z podatku albo obłożyć je niższą składką.
Na dobrą sprawę dałoby radę nawet rozbić to na konkretne branże albo konkretne produkty bankowe. Kredyty hipoteczne ze stałą stopą procentową mogłyby być zwolnione z podatku bankowego, kredyty oprocentowane stawką WIBOR – opodatkowane, kredyty walutowe – opodatkowane podwójnie. Ciekawe, jak szybko banki stałyby się „przyjazne” klientom.
>>> Po czwarte: polscy ciułacze nie mają alternatywy dla bankowych depozytów. Udało ci się trochę odłożyć? Co z tymi pieniędzmi zrobisz? Zainwestujesz na naszym rynku finansowym? Nie bardzo jest w co. Gdyby było, to banki musiałyby walczyć o nasze oszczędności.
Na rodzimej giełdzie nie można zarobić kokosów. Zdominowany przez państwowe firmy WIG20 stoi w miejscu właściwie od wielkiego kryzysu finansowego. Inwestor musi za to znosić kolejne pomysły polityków. Począwszy od podatku miedziowego, którym rząd załatwił sobie dywidendę z KGHM bez konieczności dzielenia się z resztą rynku, przez majstrowanie przy OFE po ciągłe harce w spółkach z udziałem Skarbu Państwa.
ETF-ów, które na rozwiniętych rynkach stały się – niebezpodstawnie – hitem inwestycyjnym, ciągle jak na lekarstwo. Raz po raz jakiś produkt zostaje wprowadzony, ale oferta 10 pasywnych funduszy notowanych na GPW – w porównaniu z tysiącami na zachodnich giełdach – wygląda jak nieśmieszna parodia.
Z kolei od funduszy aktywnych odstraszają wysokie opłaty za zarządzanie i wyniki, które wcale nie powalają. Rząd ostatnio obniża maksymalne opłaty za zarządzanie, branża TFI roni łzy nad swoim ciężkim losem, ale sytuacja powoli się cywilizuje. Mimo to co jakiś czas trafia się a to Getback, a to pozorowane fundusze pieniężne, a to ktoś wtopi na rosyjskich aktywach – to nie buduje zaufania do tej formy oszczędzania.
No właśnie, fundusze rynku pieniężnego. Czemu są one takie ważne? Ponieważ na rozwiniętym rynku są realną alternatywą dla lokaty bankowej. Dają oprocentowanie zbliżone do krótkoterminowych, rynkowych stóp procentowych, wysokie bezpieczeństwo zapewniane przez zdywersyfikowany portfel obligacji emitentów o najwyższym ratingu. No i można z nich wyjść w ciągu kilku dni, nie tracąc odsetek.
Dlaczego w Polsce nie ma takich funduszy? Bo nie ma instrumentów, w które mogłyby inwestować. Krótkoterminowe obligacje rządowe są wykupione przez banki, które chcą unikać podatku bankowego, a obligacji korporacyjnych z jakąkolwiek oceną ratingową jest jak na lekarstwo. Bo państwo nie wprowadziło systemu, który preferowałby ten sposób pozyskiwania pieniędzy przez największe firmy.
Nie ma też jak inwestować małych kwot na rynku nieruchomości – inaczej niż przez kupowanie mieszkań bezpośrednio. Na to jednak stać niewiele osób. Prace nad wprowadzeniem na polski rynek instytucji typu REIT (w którejś iteracji projektu ustawy proponowano swojsko brzmiący skrót SRWN – spółki rynku wynajmu nieruchomości), czyli publicznie notowanych podmiotów, które inwestują na rynku nieruchomości, były podejmowane, ale zakończyły się fiaskiem.
Nie dziwne więc, że klienci w Polsce pogodzili się z losem. Coraz rzadziej Polacy zakładali lokaty, a coraz częściej wystarczały im rachunki bieżące. Przy tak niskim oprocentowaniu koszt związany z zamrożeniem pieniędzy na rok, dwa stawał się nieakceptowalny. I koło się, Macieju, zamykało – klienci lokat nie chcieli, więc oprocentowanie depozytów nie rosło, więc klienci chcieli ich jeszcze mniej… Tylko jedna rzecz nie pasuje do całej mojej teorii – że ludzie nie przynieśli tego biliona złotych, który trzymają w bankach, do obligacji Skarbu Państwa. One są realną alternatywą dla depozytów. A mimo wszystko pozostają niszową inwestycją.
>>> Po piąte: państwo nie kwapi się do forsowania korzystnych dla klientów rozwiązań. Zdecydowanie stawia na pierwszym miejscu bezpieczeństwo sektora bankowego. Oprocentowanie depozytów rośnie wolno, bo tak jest „bezpieczniej”. Widać to podejście np. w tonie ostatniego komunikatu Komitetu Stabilności Finansowej.
Co KSF uradził na marcowym posiedzeniu? Przedstawiciele NBP, KNF, MF i BFG chyba nadal nie przyjmują do wiadomości powszechnego już orzecznictwa w sprawie kredytów walutowych. Pokładają nadzieję w Sądzie Najwyższym, że ukróci tę godzącą „w ekonomiczną logikę rozliczeń” praktykę unieważniania kredytów walutowych – tylko dlatego, że były zawierane niezgodnie z prawem.
„Podnoszona przez kredytobiorców abuzywność postanowień umownych nie może być wykorzystywana instrumentalnie dla unikania niekorzystnych skutków zawartej umowy” – grzmi KSF. Tak więc – obywatelu, nie wykorzystuj instrumentalnie swoich praw, żeby uniknąć konsekwencji zawartych umów. To mogą robić tylko banki.
Również rosnący WIBOR dla KSF nie jest problemem. Kredyty mieszkaniowe są dobrze spłacane dzięki „korzystnej sytuacji na rynku pracy oraz systematycznemu wzrostowi wynagrodzeń”, więc nie ma powodu do niepokoju. Co prawda sam NBP przewiduje, że przez wysoką inflację płace w ujęciu realnym będą spadać w tym i w przyszłym roku, ale kto by się tym przejmował.
Oprocentowanie depozytów rośnie wolno? Czas porzucać banki, które nas nie szanują
Co z tego wszystkiego wynika? Nie ma chyba co liczyć, że instytucje nadzorujące sektor bankowy w najbliższym czasie docisną banki, by zaoferowały klientom jakieś atrakcyjne depozyty – na przykład oparte na stawce WIBID. Również same banki nie mają mocnych przesłanek, żeby to robić.
Pozostaje liczyć na to, że pojedyncze banki, które zaczęły oferować wyższe oprocentowanie depozytów, przyciągną na tyle dużo chętnych, że ich konkurenci zaczną się obawiać o odpływ klientów. I może wtedy sektor bankowy znów zacznie się licytować o nasze pieniądze. Krótko pisząc: musimy wziąć sprawy w swoje ręce. I zabierać pieniądze z banków, które nas nie szanują.
Tu nawet nie chodzi o to, żeby bank płacił za depozyt tyle, ile wynosi inflacja. To niemożliwe. Ale powinien płacić tyle, żeby pokazać, że swojego klienta szanuje. Jeśli bank tego nie pokazuje (w ten lub inny sposób, bo przecież szacunek banku może być wyrażony także np. nierynkowo niską marżą kredytu hipotecznego czy firmowego), to trzeba zabrać mu nasze konta, karty, debety, linie kredytowe. I zostawić liścik w systemie transakcyjnym: „odszedłem, drogi banku, dlatego, że mnie nie szanowałeś”.
Źródło obrazka: pefertig/Pixabay