Rząd zaproponował, by środki z niewykorzystanych telefonicznych kont na kartę (prepaid) trafiały do państwowego Funduszu Szerokopasmowego. Obecnie te pieniądze zasilają zyski firm telekomunikacyjnych. Dlaczego nie wracają do nas, klientów? Okazuje się, że nie tylko firmy telekomunikacyjne zarabiają na naszych niewykorzystanych i zapomnianych pieniądzach
Resort cyfryzacji ma pomysł na to, co zrobić z niewykorzystanymi przez klientów środkami leżącymi na telefonicznych kontach prepaid. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów już od kilku lat prowadzi w tej sprawie krucjatę. Kwestionował to, w jaki sposób firmy telekomunikacyjne rozliczają się z klientami z tej kasy. Chodzi o to, że jeśli klient ma środki na koncie, ale nie dokona kolejnego doładowania telefonu na kartę, zwykle traci pieniądze.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Np. w regulaminie Polkomtela (operator Plusa) było tak, że jeżeli ktoś posiadał tzw. Taryfę elastyczną na kartę, to po doładowaniu za 50 zł mógł przez 90 dni wykonywać połączenia. Jeśli nie wykorzystał w tym czasie wszystkich środków i nie doładował ponownie karty, kasa z reguły przepadała.
Co mógł zrobić klient? Złożyć reklamację, ale – jak ustalił UOKiK – pieniądze nie były wypłacane w gotówce (albo na wskazany przez klienta numer konta), tylko wracały na konto abonenckie. Ktoś, kto zmienił operatora, nie mógł odzyskać pieniędzy. Za tę praktykę w styczniu 2020 r. UOKiK „przywalił” Polkomtelowi 20 mln zł kary.
Z kolei w regulaminie T-Mobile można było przeczytać, że „w przypadku utraty ważności konta niewykorzystana kwota lub jednostki rozliczeniowe zostają anulowane po upływie 14 dni”. Żeby nie stracić pieniędzy, też trzeba było… ponownie doładować konto. Za podobne praktyki UOKiK pogroził też Orange i P4. Operatorzy zaczęli więc ułatwiać odbiór pieniędzy, ale brały za to aż 20 zł. Jeśli ktoś miał mniej na koncie, pieniędzy nie odzyskał.
Rząd chce położyć łapę na kasie z kont prepaid
To patologia, no bo jakim prawem firma kładzie łapę na pieniądzach (albo utrudnia ich zwrot), które do niej nie należą? Szacuje się, że wartość niewykorzystanego osadu na prepaidach to góra 100 mln zł, choć przedstawiciele firm telekomunikacyjnych mówią, że pieniędzy jest mniej, może „kilkadziesiąt milionów”.
Teraz w obronie klientów stanął resort cyfryzacji, który zaprojektował przepisy, które mają ułatwić odzyskanie zamrożonych środków na nieaktywnych kontach prepaid. Zgodnie z projektem, konsument będzie miał pół roku (licząc od wygaśnięcia ważności konta na kartę) na odzyskanie pieniędzy. Poza tym, za zwrot pieniędzy operator będzie mógł pobrać opłatę nie wyższą niż wynosi koszt „operacji zwrotu”, czyli de facto opłata za przelew.
A jeśli klient się nie upomni lub zapomni? Wówczas środki zasilą państwowy Fundusz Szerokopasmowy, z którego mogą korzystać np. gminy na modernizację sieci. Z jednej strony rząd puszcza oko do konsumentów, bo łatwiej i taniej odzyskają pieniądze. Ale jeśli się nie upomną, mamy jedynie zmianę „beneficjenta” tych środków. Pieniądze nie zasilą kont firm telekomunikacyjnych – zasilą budżet państwa, a konkretnie państwowy fundusz.
Na rządową propozycję szybko zareagował UOKiK, który uważa, że można lepiej chronić interesy konsumentów. Zaproponował, by osoby, które biorą telefon na kartę, w chwili aktywacji podawali numer konta bankowego. Na ten rachunek teleoperator będzie musiał automatycznie przelać środki, gdy konto prepaid straci ważność. Dopiero w sytuacji, gdy klient nie poda numeru konta do zwrotu pieniędzy i nie upomni się o środki w ciągu sześciu miesięcy, trafią one do Funduszu Szerokopasmowego. Ponoć resort cyfryzacji zgodził się uwzględnić tę propozycję.
Zwrot pieniędzy z „uśpionych kont”. Banki już to przerabiały
Nie wiem, czy pamiętacie, ale kilka lat temu toczyła się dyskusja na temat tego, co zrobić z tzw. uśpionymi rachunkami bankowymi. Chodzi o rachunki osób zmarłych lub takich, na których od dłuższego czasu nie było żadnej aktywności. Byli tacy, którzy chcieli, by pieniądze z takich kont trafiały do budżetu państwa.
Mowa o znacznie większych kwotach niż w przypadku telefonicznych kont prepaid. Mogło bowiem chodzić nawet o 5 mld zł. Ostatecznie wybrano inne rozwiązanie. Stworzono system o nazwie „Centralna informacja”, której operatorem jest Krajowa Izba Rozliczeniowa.
Wcześniej było tak, że gdy umierał ktoś z naszych bliskich i nie zostawił informacji o tym, w których bankach czy SKOK-ach ma rachunki, spadkobiercy musieli pukać do każdego banku z osobna. Dzięki systemowi wystarczy pójść do dowolnego banku i poprosić o wyszukanie rachunków zmarłego.
Bank wrzuca pytanie, które za pośrednictwem „Centralnej informacji” trafia do wszystkich banków (komercyjnych i spółdzielczych) oraz SKOK-ów. Jeśli jakiś bank namierzy taki rachunek u siebie, odsyła informację zwrotną do banku (lub SKOK-u), z którego wyszło pytanie.
Jest więc duża szansa, że prędzej czy później o pieniądze z uśpionych rachunków upomną się spadkobiercy. Jak często szukamy kont naszych zmarłych bliskich? Z danych KIR wynika, że w 2019 r. pytaliśmy o to 6079 razy, w 2020 r. – 5724 razy, a w 2021 r. (od stycznia do sierpnia) – 5890 razy. Co ciekawe, szukamy też naszych rachunków, o których zapomnieliśmy. W 2019 r. było 2592 takie zapytania, rok później – 1800, a w 2021 r. (do sierpnia) – 1036.
Co ważne, od kilku lat banki mają obowiązek przy otwieraniu rachunku zapytać klienta o dyspozycję na wypadek śmierci, a więc komu mają zostać przelane pieniądze, co zapewne też wpływa na to, że spora część bankowych depozytów nie leży w bankach „bez żadnego trybu”, tylko automatycznie trafia do spadkobierców.
Przeczytaj też: Masz nieużywane (lub rzadko używane) produkty bankowe? Konto, debet, kartę kredytową? Sprawdź, ile możesz zarobić na ich… zamknięciu!
Jeśli nikt się nie zgłosi, pieniądze dostanie… gmina
A co jeśli nikt się nie zgłosi? Na etapie projektowania przepisów padały propozycje, by ta kasa zasilała budżety fundacji czy stowarzyszeń prowadzących działalność charytatywną. Ostateczny wybór padł jednak na… gminy. Jak wygląda ten proces? O wyjaśnienie poprosiłem Magdę Ostrowską z biura prasowego ING Banku (być może inne banki mają nieco inne procedury).
„Po zgłoszeniu śmierci klienta czekamy, aby do banku zgłosiły się osoby uprawnione do wypłaty z rachunków zmarłego, czyli – w pierwszej kolejności – osoby, które przyjdą z udokumentowanymi kosztami pogrzebu. W drugiej – zapisobiercy, na rzecz których zmarły zrobił zapis w dyspozycji na wypadek śmierci, a w trzeciej – spadkobiercy.”
Dodaje, że często dzieje się tak, że osoby, które zgłosiły śmierć jednocześnie w tym samym dniu, wnioskują o wypłatę z rachunku. W takiej sytuacji w pierwszej kolejności bank wypłaca koszty pogrzebu na podstawie przedstawionych oryginałów faktur i rachunków, następnie z tytułu dyspozycji na wypadek śmierci (jeśli zmarły właściciel rachunku zrobił taki zapis), a następnie na rzecz spadkobierców.
„Dopiero po sześciu miesiącach od zgłoszenia śmierci, jeżeli do banku nie zgłoszą się osoby uprawnione do wypłaty pieniędzy z rachunków zmarłego, wysyłamy pismo do gmin z powiadomieniem, że ich mieszkaniec zmarł i posiadał rachunki, na którym znajdują się pieniądze. Gmina sama poszukuje spadkobierców, a jeżeli ich nie ma, to przeprowadza postępowanie spadkowe na swoją rzecz. Jeżeli nabędzie spadek, może przyjść do banku z postanowieniem o nabyciu spadku, a bank wypłaca pieniądze gminie.”
Gminy same muszą ocenić, czy opłaca im się przeprowadzić takie postępowanie. Jeśli na rachunku zmarłego jest niewiele pieniędzy, mogą odpuścić.
Przeczytaj też: Jak długo trzeba prowadzić działalność gospodarczą, żeby dostać w banku pożyczkę? Myślisz, że rok? W tym banku nawet 14 lat to za mało
Karty podarunkowe pod lupę UOKiK?
Jeżeli wejdą w życie przepisy dotyczące odzyskiwania pieniędzy z telefonicznych kont prepaid, ale z poprawką zaproponowaną przez UOKiK (wskazywanie rachunku bankowego, na który trafią niewykorzystane środki), będzie to kolejny krok w kierunku cywilizowania praw konsumentów. Choć oczywiście można polemizować, czy pieniądze, po które nikt się nie zgłosi, powinny zasilać akurat Fundusz Szerokopasmowy. W bankach, zakładając rachunek, możemy złożyć dyspozycję na wypadek śmierci. Ale nawet jeśli tego nie zrobimy, naszym bliskim łatwiej będzie namierzyć rachunek i odzyskać pieniądze (dzięki systemowi Centralna informacja).
Pod tym kątem warto też ucywilizować inne branże. Mam na myśli… handel. Popularnym prezentem świątecznym są tzw. karty podarunkowe, które oferuje prawie każda znana sieć handlowa. Kartę zasilamy określoną kwotą i wręczamy bliskiej osobie, która może zrobić zakupy w danym sklepie czy sieci.
Problem w tym, że te karty też mają datę ważności. Jakiś czasu temu sprawdzałem, jak długo „świeże” są karty znanych sieci. I tak – karta podarunkowa sieci odzieżowej H&M ważna jest dwa lata, perfumerii Sephora tylko rok, podobnie jest w salonach Empiku. Generalnie rok lub dwa to standard. Na tym tle pozytywnie zaskoczyła mnie odzieżowa Zara, której karty podarunkowe ważne są aż 10 lat.
Jeśli nie wykorzystamy środków z karty podarunkowej w określonym terminie, firmy mogą dopisać sobie je do zysku. A przecież i w tym przypadku przy zakupie karty mógłbym podać numer konta, na który sklep musiałby mi automatycznie przelać niewykorzystane środki.
Myślę, że UOKiK powinien przypilnować też kosztów wypłaty środków z kont prepaid. Janusz Cieszyński, minister odpowiedzialny za cyfryzację, chwalił się, że dzięki nowym przepisom koszt wypłaty niewykorzystanych środków z kont prepaid istotnie spadnie, bo opłata nie powinna być wyższa niż koszt przelewu.
„Operatorzy nakładają specjalną opłatę w wysokości do 20 zł. Dwudziestokrotnie obniżamy wysokość opłat, które będą nakładane na abonentów w przypadku tych telefonów na kartę.”
Wynika z tego, że minister akceptuje złotówkę za wypłatę. Przelewy elektroniczne z reguły są darmowe, choć ta zasada dotyczy klientów indywidualnych. Zdarza się, że firmy muszą płacić za e-przelewy. Mam wątpliwości, czy duża firma telekomunikacyjna musi płacić aż 1 zł z e-przelew.
Jakiś czas temu pisaliśmy o operatorze aplikacji SkyCash. Firma zmusiła klientów do weryfikacji tożsamości. Chodzi o te osoby, które jako źródło pieniądza w aplikacji wykorzystywali elektroniczną portmonetkę. Jeśli ktoś nie chciał się zweryfikować, musiał zrezygnować z usług. Za wypłatę środków z portmonetki SkyCash liczył sobie aż 2 zł. Firma nie odpowiedziała mi na pytanie, czy faktycznie płaci aż 2 zł za przelew. Uważam, że mniej – podobnie jak firmy telekomunikacyjne.
Źródło zdjęcia: Pixabay