To panika czy jakiś plan? Rada Polityki Pieniężnej niespodziewanie obniżyła stopy procentowe niemal do zera. Najważniejsza stopa referencyjna wynosi już tylko 0,1%. Po co bank centralny używa tej amunicji, która wiąże się z ryzykiem poważnych skutków ubocznych? Jeśli to błąd, cenę zapłacą oszczędzający, konsumenci i posiadacze kont bankowych – czyli prawie wszyscy Polacy
To już trzecia „koronawirusowa” obniżka stóp procentowych NBP, ale chyba najbardziej niespodziewana. Analitycy nie spodziewali sie tego ruchu, bo w gospodarce nie dzieje się nic sensacyjnego, co wymagałoby natychmiastowej reakcji, zaś wynik bitwy o miejsca pracy i ograniczenie bezrobocia jest jeszcze nieznany.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Stopa referencyjna wynosi od teraz tylko 0,1% (do tej pory 0,5%, przed serią obniżek – 1,5%), zaś maksymalne oprocentowanie kredytów – czyli próg antylichwy – wynosi 7,2% (poprzednio 8%). Co jeszcze się zmieni? Tutaj macie wykres mówiący o tym, jak zmieniały się stopy procentowe w historii najnowszej Polski.
Czytaj więcej: Odsetki od lokaty pójdą w dół. Ale to nie wszystko. Pięć konsekwencji obniżki stóp procentowych
Po co Rada Polityki Pieniężnej po raz kolejny obniżyła stopy procentowe? I po co właśnie teraz sprowadziła je do poziomu, który ogranicza jej przyszłe pole manewru niemal do zera? Oficjalne wytłumaczenie jest takie, jak zawsze – chodzi o to, żeby kredyt był tańszy, co pomoże rozkręcić gospodarkę. Tylko czy pomoże?
Stopy spadają, żeby był tańszy kredyt. Ale on wcale nie musi być tańszy
Problem w tym, że – na co zwrócili uwagę w swoim gorącym komentarzu analitycy ING – od pewnego poziomu cięcia stóp procentowych przestają mieć znaczenie dla ceny i podaży kredytu. Banki z jednej strony są związane ustawą antylichwiarską, więc ograniczają dostęp do kredytów, a z drugiej strony te kredyty, których mimo wszystko udzielają, wyceniają tak, jak muszą, czyli niezależnie od zerowych stóp procentowych. To, czego nie będą mogły „wrzucić” w odsetki, uwzględnią w prowizjach i opłatach (choć tutaj też są limity).
Jeśli bank nawet nie zapłaci ani grosza klientom za depozyt, to przecież nie udzieli też kredytu o prawie zerowej stopie procentowej, bo musi z czegoś pokryć koszt rezerw na nie spłacane kredyty, koszty działania i zarobić na dywidendę dla akcjonariuszy. Te wszystkie parametry się nie zmienią tylko dlatego, że Rada Polityki Pieniężnej oświadczyła, że ścina stopy procentowe NBP.
„Naszym zdaniem ta obniżka Rada weszła w obszar, w którym rosną negatywne efekty uboczne niskich stóp w postaci zagrożenia dla stabilności finansowej sektora bankowego. Również doświadczenia innych krajów pokazują, że gdy stopy zbliżają się do zera, dostępność kredytu zaczyna się pogarszać, a nie poprawiać”
– napisali analitycy ING i wypada się z nimi zgodzić. Tu nie chodzi tylko o pewien poziom oprocentowania kredytu, poniżej którego bank i tak nie może zejść. Banki będą też mniej zarabiały na obligacjach rządowych, w które inwestują setki miliardów złotych. I będą musiały zrefundować sobie ten mniejszy zarobek cięciem kosztów lub… podnoszeniem prowizji dla klientów.
Czytaj też: Zaskakująca decyzja NBP o obniżce stóp procentowych. Kiedy spadnie rata twojego kredytu? Przy okazji poprzedniej obniżki sprawdzaliśmy – nieprędko
Poprzednia obniżka stóp procentowych skłoniła zarządy banków do wyznań, z których wynikało, że koszty z niej wynikające wyniosą mniej więcej 20-25% tego, co banki dotychczas zarabiały. Kolejna obniżka stóp ten efekt jeszcze pogłębi, nie dając nic w zamian. Mamy więc już dwa gwarantowane – i bolesne – skutki uboczne obniżenia stóp procentowych NBP niemal do zera: mniej dostępny, lecz wcale nie tańszy kredyt i podwyżka prowizji dla klientów (lub obniżka zysków banków).
W dużych bankach oprocentowanie depozytów już spadło. Teraz czas na mniejsze?
Decyzja NBP w pewnym stopniu odbije się na posiadaczach depozytów w bankach – choć nie w tych największych, tam już w większości stopy oprocentowania są w okolicach zera. Choć przecież na niektórych kontach oszczędnościowych wciąż można zarobić symboliczne 0,3-0,5%. To się teraz skończy. Nawet w małych bankach, które dotąd płaciły zauważalne odsetki, teraz determinacja do ich oferowania spadnie.
Będziemy monitorować ten proces i damy Wam znać do jakiego poziomu spadło oprocentowanie. Maciek Bednarek dopiero przed chwilą liczył, ile rocznie wartości nabywczej tracimy z powodu relatywnie wysokiej inflacji i rekordowo niskich stóp procentowych. Zaś Irek Sudak porównywał dane i doszedł do wniosku, że Polska jest krajem, w którym najbardziej na świecie nie opłaca się oszczędzać. Teraz Rada Polityki Pieniężnej załatwiła nam kolejny poziom tej załamki.
Czytaj też: Niskie stopy procentowe, wysoka inflacja i podatek Belki – miks, który niszczy nasze oszczędności
Obniżka stóp procentowych to również ryzyko obniżenia wartości polskiej waluty (chociaż nie jest to pewne – napiszę o tym dalej). Gdyby spadł popyt na polskie obligacje, niżej oprocentowane, niż dotychczas, to zapewne odpłynie z Polski trochę zagranicznego kapitału i podniesie się kurs euro, franka szwajcarskiego oraz dolara. W ostatnich tygodniach złoty był mocny, ale teraz jego siła zostanie przetestowana.
Gdyby złoty stracił na wartości, to oczywiście napędzi tym samym ceny wszystkich dóbr i usług wycenianych w obcych walutach (wynajem powierzchni handlowych, samochody, elektronika, zagraniczne wakacje, o ile ktoś w tym roku się odważy gdzieś dalej wybrać). Ale ten efekt akurat nie jest pewny.
NBP pomoże rządowi… taniej spłacać długi. I nie patrzy na skutki uboczne
Głównym powodem, dla którego Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy, jest bowiem chęć pomocy rządowi w spłacaniu długów. Ostatnio Polski Fundusz Rozwoju emitował obligacje na Tarczę Finansową z oprocentowaniem 1,4-1,6% o wartości 30 mld zł. Obligacje stale emituje też Ministerstwo Finansów.
Zadłużenie państwa zwiększy się w najbliższych miesiącach najmarniej o 150 mld zł. Dzięki decyzji Rady Polityki Pieniężnej ten nowy dług będzie mógł być niżej oprocentowany. Jeśli przy niskim oprocentowaniu nie kupią go inwestorzy zagraniczni, to zrobią to polskie banki, a NBP wydrukuje świeży pieniądz i skupi te papiery od banków. Ale ważniejsze jest to, że niższe stopy procentowe powodują też zmniejszenie odsetek od spłaty już zaciągniętych długów.
W ostatnich tygodniach rządzący w Polsce przekonali się, że jeśli chodzi o drukowanie pieniędzy mogą sobie pozwolić na więcej, niż sądzili. Inwestorzy międzynarodowi nie przestraszyli się wizją druku pustego pieniądza przez NBP, bo po pierwsze wszystkie banki centralne robią to samo (i drukują też sporo), po drugie Polska należy do mało zadłużonych krajów (dopiero „za 300 mld zł” dogonimy pod względem zadłużenia Niemcy), po trzecie nasz bank centralny ma bardzo duże rezerwy walut obcych (mogą stanowić swoisty „zastaw” pod drukowaną gotówkę), a po czwarte Polska jest uznawana za kraj, który relatywnie dobrze zniesie kryzys.
W efekcie w ostatnich tygodniach – mimo wydrukowania przez NBP kilkudziesięciu miliardów złotych – kurs złotego nie tylko nie spadł, ale wręcz wzrósł. W NBP więc pomyśleli: „dlaczego mamy płacić za obligacje wyższe odsetki, skoro nasza waluta jest silna i możemy sobie pozwolić na obniżkę stóp i ograniczenie oprocentowania naszego długu?”.
Nie pomyśleli o skutkach ubocznych, które – nawet jeśli wiarygodność Polski jest wysoka i nasza waluta nie traci na wartości – będą poważne. Narażenie na szwank stabilności finansowej banków, zniszczenie w jeszcze szybszym tempie wartości oszczędności Polaków, ograniczenie – odwrotnie, niż być powinno – dostępu do kredytu. Czy to jest cena, którą warto zapłacić za możliwość nieco tańszego zadłużania się przez państwo? I czy warto już dziś – gdy nie wiemy jak zadziałały tarcze antykryzysowe i czy nie czekają nas kolejne odsłony pandemii – wystrzeliwać się z tej amunicji?
Przekonamy się niedługo, obyśmy wszyscy nie zapłacili słonego rachunku za to bardzo odważne „strzelanie”. Analitycy ING nie mają wątpliwości, że tu chodzi m.in. o osłabienie wartości złotego.
„Dzisiejsze cięcie oznacza, że przeważył argument kursowy. Złoty silnie zyskał w ostatnim czasie. Można zakładać, że RPP przyjęła węgierskie podejście sprzed paru lat. Tamtejszy bank centralny obniżył stopy do takiego poziomu i zwiększał swój bilans prowadząc różne programy luzowania niestandardowego. Z jednej strony miały one na celu ożywienie kredytu dla małych i średnich firm i zapewnienie krajowego finansowania deficytu budżetowego, a z drugiej – celowały w utrzymywanie słabego forinta, aby wspomóc węgierską gospodarkę, która mocno traciła konkurencyjność. Złoty może nieco stracić, bo w ostatnich dniach wykonał bardzo duże umocnienie”
– piszą analitycy ING. To kolejny argument, żeby w naszych inwestycjach nie zapominać o lokowaniu pieniędzy także w innych walutach.