Żeby pomóc rolnikom rząd chce mieć… własną sieć sklepów spożywczych. To jeden z tych pomysłów, które brzmią tak głupio, że aż mogą się udać. W końcu banki już zrepolonizowane, więc dlaczego nie wziąć się za sklepy? Ale co z konsumentami? Jak odbiłoby się na naszych kieszeniach wejście rządu na rynek państwowych sklepów?
Kto jest winny temu, że ceny w sklepach są tak wysokie? Za zebranie łubianki (2 kg) truskawek zbieracz dostaje 2-3 zł, a rolnik w skupie otrzymuje niewiele więcej. Ale już w sklepie ta sama łubianka truskawek kosztuje 40 zł lub więcej. Co się dzieje po drodze? Niemała część marży zostaje na końcu łańcucha dostaw, u sprzedawcy. Ale po drodze są pośrednicy, hurtownie, VAT i inne podatki (np. w cenie paliwa większość stanowią podatki) oraz ceny energii i koszty pracy.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nie da się ukryć, że kryzysowe czasy sprzyjają handlowcom. Dane statystyczne pokazały, że w kilka marcowych dni zrobiliśmy takie zakupy jak przed Bożym Narodzeniem. Zaczęliśmy robić zapasy cukru, mąki, wody, olejów i innej wszelakiej żywności. Niedawno widziałem w „Pulsie Biznesu” statystyki mówiące, że w kwietniu w sklepach internetowych ceny poszły w górę średnio o 9%.
W tym roku ceny w sklepach będą rosły jeszcze szybciej, bo przez koronawirusa rolnikom brakuje rąk do pracy, a z powodu suszy zbiory są nie najlepsze. Być może w zbieraniu plonów pomogą nauczyciele,o co zaapelował – zupełnie serio! – minister rolnictwa.
Z pomocą rolnikom chce przyjść rząd, który chce stworzyć państwową sieć sklepów. O takich planach poinformował wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń na stronach portalu Money.pl:
„Rząd nie wyklucza utworzenia państwowej sieci sklepów spożywczych w ramach działań wspierających sektor rolno-spożywczy. Takiej sieci nie dałoby się prawdopodobnie utworzyć organicznie. Trzeba byłoby się zastanowić nad akwizycjami już istniejących sklepów. Wtedy bylibyśmy obecni na obszarze od pola do stołu”
– powiedział wiceminister. Nie wierzycie? Ten rząd ma już spore doświadczenie w nacjonalizacji różnych gałęzi gospodarki – udomowił częściowo sektor bankowy, mamy państwowego przewoźnika autokarowego Polonus, biurowce od Polskiego Holdingu Nieruchomości, państwowe są już w Polsce hotele (działa Polski Holding Hotelowy). Robiono nawet podejścia do stworzenia państwowej firmy budowlanej poprzez przejęcie spółki Doraco.
Czytaj też: Zakaz handlu w niedzielę na czas kryzysu powinien zostać zawieszony. Albo zlikwidują się galerie
Czytaj też: Automat z przekąskami i napojami ma już sztuczną inteligencję. I co? I strach podejść
Pomysł stworzenia państwowej sieci sklepów więc nie dziwi. Dziwi co innego – dlaczego oni wpadli na to tak późno? Nowo powołanemu holdingowi – pod nazwą np. Polskie Sklepy – sieci handlowe odsprzedałyby swoje placówki po wskazanej lub wynegocjowanej cenie. I wreszcie powstałby godny rywal dla Biedronek, Żabek i innych owadów.
Tym razem bez pracy u podstaw, rząd chce przyjść na gotowe
Stworzenie od podstaw zupełnie nowej sieci jest trudne, choć nie niemożliwe, co pokazała historia sukcesu powołanej do życia kilka lat temu polskiej sieci Dino. Ale czasu jest mało, rząd chce zajść spekulantom za skórę jak najszybciej. Pozostają więc przejęcia istniejących sieci. Dla ułatwienia: podajemy listę największych sieci spożywczych w Polsce:
- JERONIMO MARTINS POLSKA (właściciel Biedronki): 51 mld przychodów
- FRF-BETEILIGUNGS-GMBH (właściciel Lidla): 16,2 mld zł
- EUROCASH (właściciel sieci ABC, Delikatesy Centrum, Lewiatan i kilku innych): 16,2 mld z
- AUCHAN POLSKA: 12 mld zł
- TESCO POLSKA: 11,7 mld zł
- KAUFLAND OST-EUROPA: 10,2 mld zł
- CARREFOUR POLSKA: 9,2 mld zł
- ŻABKA POLSKA: 7 mld zł
- DINO POLSKA: 6 mld zł
Z tego zestawienia jedynie Dino jest firmą z polskim kapitałem. Poza tym polskie sieci nie odnosiły do tej pory sukcesów, mowa zarówno o delikatesach (Bomi, Alma), jak i sieciach sklepów ekonomicznych, takich jak MarcPol, No, ale może rząd wreszcie pomści niepowodzenia polskiej handlowej husarii.
Naturalnym kandydatem do nacjonalizacji wydają się być sklepy Tesco. Brytyjska sieć od kilku lat (przynajmniej nieoficjalnie) jest wystawiona w Polsce na sprzedaż. Część z marketów Tesco w Polsce już zmienia szyld. W tym roku część hal zostanie przemianowania na Kauflandy i Leroy Merlin, więc Brytyjczycy pewnie z chęcią pozbyliby się reszty biznesu. Tesco ma rozbudowany sklep internetowy, co zwiększa jego atrakcyjność.
Ceny na półkach? Skoro tu jest taniej, to tam musi być drożej?
Do tej pory głównym problemem polskiego handlu było to, że hurtownicy wyciskali ostatnie soki z rolników, zaś sklepy – wykorzystując swoją dominującą pozycję – maksymalizowały marżę kosztem dostawców.
Właściciel największej sieci sklepów – Biedronki – podał, że wypracował w zeszłym roku 2,24 mld zł zysku netto. Sprzedaż w sklepach Biedronki w 2019 roku wyniosła 54,3 mld zł, czyli o 8,8% więcej niż rok wcześniej. Zaś sprzedaż w ujęciu like-for-like, czyli obejmującym tylko sklepy porównywalne, poszła w górę o 5,8% (bez nowo otwartych w trakcie roku).
Państwowa sieć sklepów miałaby się zapewne wyróżniać tym, że dbałaby o interesy rolników, być może skracałaby łańcuchy dostaw (eliminacja pośredników) i zapewniała wyższe ceny pozyskiwania towarów do sklepów, a jednocześnie niższe ceny dla konsumentów. To oczywiście plan widziany okiem laika. Fachowiec znający realia popuka się zapewne w czoło.
Być może koszty pośredników, przetwórców i logistyki zbyt mocno podbijają ceny towarów w sklepach, ale przecież gdyby pominięcie tych elementów w łańcuchu dostaw miało się opłacić konsumentom poprzez niższe ceny, to sieci takie, jak Biedronka, czy Żabka (wyciskające maksimum z każdego centymetra powierzchni swoich sklepów) zapewne już by to zrobiły. Jeśli zaś weźmiemy pod lupę drugi cel państwowej sieci sklepów, czyli lepsze warunki sprzedaży towarów dla rolników, to wiadomo, że ktoś musiałby za to zapłacić. Najpewniej klient.
Czy zasady, które chcieliby wprowadzić urzędnicy Ministerstwa Aktywów Państwowych, działają w kilku innych branżach, gdzie państwo ma swoich przedstawicieli? Czy państwowy PKO BP oferuje tańsze kredyty i lepsze depozyty, niż w pełni prywatne banki? Czy państwowe PZU ma zdecydowanie tańsze polisy ubezpieczeniowe, niż prywatne firmy ubezpieczeniowe? Czy na stacjach Orlenu paliwo jest znacznie tańsze, niż na BP, czy Shellu? Czy te wszystkie państwowe firmy działają non-profit, starając się zapewnić klientom obsługę „po kosztach”? Nie zauważyłem.
Wejście państwa na rynek sklepów spożywczych to byłby początek erozji rynku handlu. Państwowa sieć być może sieć byłaby najtańsza (gdyby politycy postanowili, że może przynosić straty), ale to by oznaczało problemy dla wszystkich konkurentów, Oni nie mogliby by zejść z cenami tak nisko. I mielibyśmy to, co mamy na rynku bankowym (wychodzenie kolejnych banków, spadek konkurencji, coraz niższe oprocentowanie lokat), czy energetycznym (urzędowe ceny, brak konkurencji, innowacyjnych usług, „państwowa” jakość obsługi).
Dlatego dla konsumentów wejście państwa w sklepy detaliczne nie byłoby dobrym rozwiązaniem, bo mogłaby zachwiać rynkiem. Być może przez chwilę ceny by spadły, a rolnicy sprzedawaliby plony drożej, ale na dłuższą metę ograniczono by konkurencję, a to nigdy nie jest dobre dla konsumenta.
źródło zdjęcia: PixaBay