W domu przyszłości magazyny energii będą jak pralki czy lodówki – nie sposób się będzie bez nich obyć. Ale czy dziś jest sens pakować się w taki wydatek? Komu może się przydać magazyn energii? Ile rząd będzie dopłacał nam do zakupu takich urządzeń? Czy magazyn energii może spełnić sen o domu odłączonym od sieci energetycznej?
„Rząd nie ma fabryki pieniędzy” – powiedziała urzędniczka Kancelarii Prezydenta, uzasadniając brak pieniędzy na podwyżki pensji dla lekarzy, pielęgniarek i pielęgniarzy oraz dla ratowników medycznych. Z drugiej strony rząd zapowiedział, że fotowoltaikę będzie można kupić z dopłatami tylko, gdy jest kupowana w pakiecie z… bardzo drogimi magazynami energii.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nad magazynami energii ciąży mit, że to produkty drogie, niszowe i mało użyteczne. Ale czy rzeczywiście tak jest? Ile kosztuje domowy magazyn energii? Do czego można go wykorzystać? Czy nie są to pieniądze wyrzucone w błoto? Sprawdzam!
Magazyny energii i koniec dotacji?
W Ministerstwie Klimatu trwają prace nad system finansowego wsparcia dla fotowoltaiki. Na stole leży propozycja końca systemu tzw. opustów, który był podwaliną pod budowę prawie 700 000 dachowych instalacji słonecznych w domach zwykłych Kowalskich.
Na 15-letni system opustów (czyli oddawania nadwyżek prądu z fotowoltaiki do sieci i odbierania go sobie prawie za darmo wtedy, gdy fotowoltaika nie zaspokaja potrzeb) mają załapać się osoby, które zdążą podłączyć fotowoltaikę do lipca 2022 r. – wtedy to w życie ma wejść nowa ustawa. Ale czy rzeczywiście tak się stanie – nie wiadomo. To, że system wsparcia dla fotowoltaiki się zmieni, jest pewne.
Żeby „dopieścić” przyszłych prosumentów, którzy nie załapią się opusty (czyli nie opłaci im się produkować więcej prądu, niż potrzebują), rząd chce dopłacać im do zakupów domowych magazynów energii, czyli po prostu baterii, które będą magazynować nadwyżki prądu z fotowoltaiki.
Nie byłoby to potrzebne, gdybyśmy mieli nowoczesne, inteligentne sieci energetyczne. Ale mamy energetyczny skansen, co objawia się tym, że niektórych użytkowników fotowoltaiki już teraz przeciążone systemy bezpieczeństwa zamontowane w falownikach odłączają od sieci.
W tej sytuacji domowy magazyn energii ma pełnić dwie funkcje. Po pierwsze – łagodzić falę przypływów i odpływów prądu ze słońca, który trafia do sieci. Prąd wyprodukowany w środku dnia zostanie zmagazynowany w baterii i wykorzystany w nocy albo następnego dnia, gdy będzie bardzo pochmurno.
Po drugie, ma zastąpić system opustów. Dziś opusty działają trochę jak magazyn energii – oddaję do sieci nadwyżki, a potem mogę je odebrać po potrąceniu 20-30% „prowizji”. Pozwala to zimą zasilać bezkosztowo energochłonne urządzenia, takie jak pompy ciepła i ogrzewać „prądem z odzysku” dom. Ale systemu opustów dla nowych instalacji ma nie być, więc użytkownicy będą musieli zadowolić się domowymi bateriami.
Magazyny energii i pytanie o opłacalność. A odpowiedzi?
Jakiś czas temu pisaliśmy o wizji „domu bez rachunków”, którego elementem miałby być magazyn energii. Co on daje?
- oszczędności finansowe (wyższe zużycie własne)
- wyższy poziom wykorzystania instalacji fotowoltaiki (PV)
- gwarancja niezależności energetycznej
- bezpieczeństwo w przypadku przerw w dostawie energii
- większa równowaga w dystrybucji energii
- wykorzystanie nadwyżki produkcji energii
- większa autokonsumpcja energii z fotowoltaiki
- wspomaganie zasilania urządzeń dużych mocy np. stacji ładowania samochodów elektrycznych
Czy ten wydatek się opłaci? Dopłaty do magazynów energii mają wynieść 25-50% ich ceny benchmarkowej, która nawet nie została ustalona. Bez odpowiedzi pozostaje najważniejsze pytanie, czy dopłaty sprawią, że zwykły zjadacz chleba będzie chciał sobie kupić magazyn energii i po jakim czasie mu się to zwróci? Co na ten temat sądzą firmy z branży fotowoltaicznej?
„Odpowiednio dobrany magazyn energii jest alternatywą dla systemu opustów. To właśnie dzięki magazynowi energii zyskujemy faktyczną niezależność energetyczną. W obecnym systemie funkcję magazynu energii pełni sieć energetyczna, do której oddajemy nadwyżki wyprodukowane przez instalację fotowoltaiczną po to, aby odebrać je w dogodnym czasie. Za takie przechowywanie w sieci płacimy jednak określoną cenę. Dla instalacji o mocy do 10kW (to zdecydowana większość) jest to 20%, a 30% dla instalacji o mocy w przedziale od 10 do 50kW. Posiadając magazyn energii mamy możliwość zaoszczędzenia tych 20-30%. A w przypadku zniesienia systemu opustów ta korzyść będzie jeszcze bardziej wymierna”
– mówi Michał Skorupa, prezes firmy FOTON Technik. Czyli po zakupie magazynu energii będziemy mogli sobie sami tę energię chomikować i nikt nam nie będzie za to potrącał żadnych opłat – jedyny problem to duża kwota inwestycji na start, w zakup baterii. Rząd nam ulży, ale nie wiadomo, jak bardzo.
Jak szybko taka inwestycja się zwróci przeciętnemu prosumentowi? Niestety kalkulacje są rozstrzelone. Niektóre firmy szacują, że w 10 lat. Inne, że tego nie da się policzyć, dopóki nie wiadomo, ile państwo dopłaci. Dla porównania: na obecnych zasadach fotowoltaika zwraca się po 6-8 latach. Po wprowadzeniu zapowiadanych zmian, ten okres ma się wydłużyć do 12-15 lat.
Sprawę dodatkowo komplikuje jeszcze jeden fakt – a właściwie kilka nowych faktów, związanych z rynkiem energii. Nadchodzi „nowe” – czyli zmiana prawa i konieczność dostosowania go do unijnej dyrektywy RED II, co oznacza takie wodotryski jak taryfy dynamiczne, możliwość sprzedaży energii z własnej instalacji fotowoltaicznej na rynku i możliwość jej dowolnego kupowania. Co to oznacza w praktyce?
„Domowy akumulator może dać inwestorowi możliwość nie tylko przechowywania energii wyprodukowanej przez fotowoltaikę, ale i jej zakupu na uwolnionym rynku wtedy, kiedy jest najtańsza. Warto pamiętać, że energia elektryczna z OZE może być przechowywana również w postaci energii cieplnej. Pompa ciepła wyposażona w zasobnik ciepłej wody użytkowej jest swoistym bankiem energii, który klient otrzymuje w standardzie”
– mówi Bartosz Bąbrych, prezes firmy N Energia.
Magazyny energii: ceny pójdą w górę?
Sedno w tym, że magazyny energii są drogie – to wydatek od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych za urządzenie renomowanej firmy. I choć ceny spadają (o tym za chwilę), to problem jest fundamentalny – naukowcy nie wiedzą jak magazynować tanio i na dużą skalę energię elektryczną.
„Polski rynek magazynów energii dopiero się buduje. Natomiast według analiz, pochodzących z najbardziej w Europie rozwiniętego rynku niemieckiego, średni koszt bateryjnego magazynu energii między 2015 a 2019 rokiem spadł o blisko 40% – z 1 600 euro za kWh do około 1 000 za kWh”
– mówi nam Michał Gondek z Columbus Energy. Magazyn energii firmy LG o pojemności 9,8 kWh kosztuje 25 500 zł. Triple Power Battery T63 6,3 kW – 15 000 zł. Czyli ok 2300-2500 zł za 1 kWh. Czy będzie taniej? Agencja IRENA prognozuje, że całkowity koszt instalacji akumulatora litowo-jonowego w zastosowaniach stacjonarnych może spaść o dodatkowe 55-60% do 2030 r. Ale to tylko prognozy.
„W najbliższym czasie nie liczymy na spadki cen magazynów, koszty tych systemów raczej utrzymają się na stałym poziomie. Zachętą do inwestycji w systemy magazynowania będzie natomiast wsparcie dotacyjne od państwa”
– dodaje Michał Gondek. I dodaje:
„Aby pobudzić ten rynek niezbędne jest dotowanie produktów, jak miało to miejsce np. w Niemczech, które obecnie są największym rynkiem domowych magazynów energii w Europie”.
Oczywiście, do wszystkiego można dopłacać. Gdyby rząd zaczął mi dopłacać do pisania na blogu, też byłbym „za”. Ale czy tak to powinno wyglądać? Michał Skorupa, prezes Foton Technik mówi:
„Na razie na inwestycję w magazyn energii będą głównie decydowali się klienci, dla których nadrzędnym argumentem do podjęcia inwestycji będzie chęć lub konieczność zyskania niezależności energetycznej. Dotyczy to przede wszystkim osób zamieszkujących tereny wiejskie, gdzie okresowy brak dostępu do prądu jest wyjątkowo dotkliwy. Infrastruktura sieciowa na terenach wiejskich nie jest modernizowana w tym samym tempie co w miastach, a jednocześnie bardziej narażona na uszkodzenia w wyniku zjawisk pogodowych”
Czyli w pierwszej kolejności magazyny energii będą stawiać te osoby, które będą chciały uchronić się od przerw w dostawach prądu. Albo w ogóle odłączyć się od sieci. Bo magazyny energii mogą też służyć jak bateria, która zasila nasz dom w czasie, gdy w sieci zabraknie prądu.
Brzmi kusząco i to rzeczywiście może być argument dla kogoś, kto ma domową serwerownię, potrzebuje prądu do chłodziarek, czy jakichś profesjonalnych instalacji rolniczo-sadowniczych (pozdrawiam wujka spod Grójca). Jest mało prawdopodobne, by zwykły Kowalski był gotów wydać kilkanaście tysięcy złotych za możliwość zasilania awaryjnego.
„Optymistyczną wizję przyszłości domowych magazynów energii może zakłócić ewentualny deficyt surowców dla produkcji baterii (napędzany wzrostem elektromobilności) lub popandemiczne problemy z łańcuchami dostaw. Opierałbym się na scenariuszu, w którym domowe magazyny energii, mimo rozwoju tej technologii i spadku kosztów zakupu, jeszcze przez jakiś czas pozostaną rozwiązaniem dotowanym.
– mówi Bartosz Bąbrych, prezes firmy N Energia.
Magazyn energii i dom odcięty od elektrowni. Czy to możliwe?
Ale gdyby iść tym tropem dalej – czy można zostać energetyczną wyspą? Świętym Graalem ekoentzjastów jest sytuacja, w której „odcinają” się od brudnej, węglowej energii z sieci energetycznej i ich dom staje się wyspą, bez jakiekolwiek połączenia kablami ze światem zewnętrznym. Bez comiesięcznych rachunków, bez troszczenia się o taryfy, bez obaw o przerwy w dostawie prądu. Ale czy to możliwe? Czy to nie jest sen wariata? Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie. Praktycznie – nasi rozmówcy mówią dyplomatycznie o „dużym wyzwaniu”.
Prawda jest taka, że dla przeciętnego, a nawet nieprzeciętnego Kowalskiego, to gra niewarta świeczki. Magazyn energii, który byłby w stanie zasilać cały dom, kosztowałby dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy złotych. Nie starczyłoby nam życia, żeby inwestycja się zwróciła – no chyba że ceny praw do emisji CO2 (a za nimi ceny prądu) pójdą tak mocno w górę, że prąd z węgla stanie się po prostu dobrem luksusowym.
źródło zdjęcia:Unsplash