W ostatnich dniach wszyscy dyskutują o decyzji Jarosława Polskiego, prezesa PiS i prezesa Polski, na mocy której ministrowie mają oddać 1,5 mln zł nagród, które zassali w zamian za dobrą zmianę… to jest, chciałem powiedzieć za „dobrą pracę”. Na mocy tej samej decyzji wodza z Nowogrodzkiej posłowie, senatorowie i samorządowcy mają zarabiać o 20% mniej, zaś prezesi spółek Skarbu Państwa mają mieć zakaz pobierania dodatków do podstawowej pensji. „Ma być skromniej” – zarządził wódz.
Wygląda to na tani populizm, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, to problem nie jest wymyślony. Z jednej strony posłowie zarabiają już tylko dwie średnie pensje krajowe i niecałe cztery mediany krajowe (mediana – „faktycznie średnia” pensja, dzieląca społeczeństwo na pół – wynosi jakieś 2500 zł na rękę). Z drugiej – mają dużo rzeczy za darmo lub prawie z darmo (jak choćby podróżowanie).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z trzeciej strony obok posłów politycy są też w rządzie, a tam zarobki nie są wyższe, choć przecież wiceminister (ma jakieś 7000 zł na rękę) ma faktycznie ważniejszą funkcję w państwie, niż poseł służący – w modelu partii „wodzowskich” – wyłącznie jako maszynka do głosowania. Z czwartej strony poniżej polityków w rządzie powinni być fachowcy w ministerstwach do najtrudniejszej roboty. Z piątej jest sektor prywatny, który wyciąga najlepszych z nich, oferując im kilka razy wyższe pensje.
Jak to poskładać na nowo? System płac w Polsce jest, najogólniej pisząc, popieprzony i nie dotyczy to tylko polityków. W niektórych zawodach zarabia się mało tylko dlatego, że państwo ustanowiło monopol i zabroniło działać mechanizmom rynkowym (przykład: część służby zdrowia). A z kolei w sektorze prywatnym rynek działa aż za dobrze i pensje menedżerów bardzo rozjechały się z wynagrodzeniami zwykłych pracowników, bez których ci menedżerowie nic by nie osiągnęli.
Postanowiłem domomóc prezesowi Jarosławowi z Nowogrodzkiej i zaprezentować mu spójny system zmian w wynagrodzeniach na szczytach władzy oraz poniżej nich, którego wprowadzenie zagwarantuje, że nigdy nie będzie już musiał tępić nikomu pazurków.
Czytaj też: Polityka i pieniądze, czyli cztery rzeczy, które każdy polityk będzie chciał przed tobą ukryć
Ile jest warta poselska służba?
Zacznijmy od posłów. Prezes Jarosław Kaczyński ma rację: do władzy nie idzie się po pieniądze, tylko żeby zrobić coś dla kraju. Funkcję posłów powinni piastować ci, którzy już są syci, osiągnęli w życiu sukces, zarobili pieniądze, sprawdzili się w biznesie, zaś polityka ma być zwieńczeniem ich kariery. Poseł powinien mieć już miliony na koncie i dylematy typu „jak związać koniec z końcem” nie powinny go rozpraszać.
Dlatego wynagrodzenia posłów i senatorów ściąłbym znacznie bardziej, niż prezes Polski proponuje – do jednej średniej krajowej. Może można im zostawić jakieś drobne pieniądze na prowadzenie biura poselskiego i finansować poruszanie się po kraju, ale na tym koniec.
Do Sejmu i Senatu idziesz wtedy, jak już kwestie materialne masz ogarnięte. A skoro poradziłeś sobie w życiu, to najpewniej masz też mózg i wiesz jak go używać (w przypadku niektórych „zawodowych posłów”, którzy poza młodzieżówką partyjną nie znają świata – jest to cecha wątpliwa).
na zdjęciu: kadr z filmu „Dzień Świra” w reżyserii Marka Koterskiego. „Moja racja jest mojsza, niż twojsza”
Minister w czynie społecznym? Dlaczego by nie?
Teraz członkowie rządu. Ich powinna dotyczyć ta sama zasada. Do rządu – na premiera lub ministra – idziesz wtedy, gdy masz pomysł na Polskę, albo na ten jej wycinek, na którym się znasz. Pokazałeś już, że się znasz, więc masz z czego żyć i to jest twój bilet do rządu. Pensje premiera i ministrów powinny być takie, jak zwykłych Polaków. Bo to służba.
A groźba korupcji? Cóż, jeśli oni będą zarabiali tyle, co przeciętny Polak, to nikt nie pójdzie do rządu po to, żeby kraść. Korupcjogenna atmosfera pojawia się wtedy, gdy w rządzie zarabia się na tyle dobrze, że można tam iść po to, by ustawić się w życiu, a jednocześnie na tyle słabo, że łatwo cię przekupić.
Ministra, który zarabia 10.000 zł można próbować kupić dwoma milionami. Takiego, który zarabia 3000 zł – nie da się kupić, bo on już te miliony musi mieć, skoro poszedł pracować do rządu za takie pieniądze.
Czytaj też: Przez tę decyzję rządu nigdy nie będziesz zarabiał jak Niemiec
Wysoki urzędnik, czyli średnia krajowa razy dziesięć!
A wiceministrowie i dyrektorzy departamentów? Tutaj zaczyna być trudniej: to powinni być już ludzie merytoryczni, możliwie najwybitniejsi fachowcy, którzy język polityki potrafią przełożyć na sensowne, skuteczne i precyzyjne procedury i przepisy. Każdy urzędnik od wiceministra w dół powinien być wynagradzani tak, by trudno ich było podkupić sektorowi prywatnemu.
Ponieważ za wszystko płacą podatnicy, to taki wiceminister, dyrektor departamentu albo pracownik ministerstwa lub urzędu musi spełnić określone warunki – np. żeby zostać wiceministrem musisz przez co najmniej kilka lat zarządzać dużym zespołem ludzi, mieć wykształcenie, doświadczenie i potwierdzone certyfikatami umiejętności (zobaczcie jakie są wymogi by być prezesem banku). Podatnicy ci dobrze zapłacą, ale nie możesz być człowiekiem z przypadku.
Dobrze zapłacą. Czyli ile? Sprawa jest prosta jak drut – trzeba mieć oficjalną siatkę płac, w której punktem wyjścia będzie średnia krajowa lub mediana krajowa. Jeśli średnio w Polsce zarabia się niecałe 5000 zł brutto i 3500 zł na rękę, to wiceminister powinien zarabiać 10-krotność tej sumy, a jego podwładny – np. 8-krotność. A jego podwładny – 6-krotność.
Im lepiej zarabiał będzie przeciętny Polak, tym lepiej będzie urzędnikom, którzy nasz kraj „oliwią”. Ale liczba urzędników też musi być limitowana. To musi być wysoko opłacana elita, a nie zawód dla pomagierów polityka.
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach„, zapisz się na newsletter i odbierz zestaw praktycznych poradników, w tym przegląd najlepszych kont bankowych ułatwiających oszczędzanie!
Prezes powinien zarabiać 10-20 razy tyle, co pracownik. A zarabia… 300 razy tyle
Jasne, nawet 10-krotność średniej krajowej nie daje gwarancji, że dobry fachowiec będzie chciał być wiceministrem, dyrektorem albo wysokim urzędnikiem. Prezes banku zarabia dziś 300-krotność tego, co przeciętny pracownik w tym banku. Wiceprezes niewiele mniej. Ale dyrektor zarządzający już „tylko” 15-20 razy więcej. Jak sprawić, by ta 10-krotność średniej krajowej wystarczyła dla pozyskania do zarządzania państwem dobrych ludzi?
Cóż, pewnie warto byłoby popracować nad wypłaszczeniem drabinek płacowych, także w sektorze prywatnym. Na Uniwersytecie Chulalongkorn w Tajlandii kilka lat temu przeprowadzono badania, z których wynika, że społeczeństwo chciałoby, by prezes firmy zarabiał 10-krotność średniej pensji zwykłego pracownika. W krajach skandynawskich ludzie mówią, że wystarczyłaby 5-krotność. Rzecz w tym, że to nie społeczeństwo, a akcjonariusze ustalają pensje prezesów. A zarządy – pensje najcenniejszych pracowników.
Średnio na świecie przelicznik ten wynosi 100 (w USA – 300, w Niemczech – 150-200, w Skandynawii – 50-75). Czyli przeciętny prezes w przeciętnej firmie zarabia 100-krotność pensji zwykłego pracownika. Peter Drucker, ceniony ekonomista i konsultant w największych firmach twiedzi, że problemy zaczynają się, gdy pensja prezesa jest 20-krotnie wyższa od przeciętnej.
Zbigniew Jagiełło, prezes największego polskiego banku PKO BP (w zeszłym roku zarobił 3,3 mln zł) mówił mi kiedyś w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że…
„średnie wynagrodzenie w zarządzie nie powinno być wyższe niż 30-krotność średniej dla całej organizacji. Jeśli ten poziom jest przekroczony, to pojawia się problem z motywacją pracowników”
Więcej: Tutaj cały wywiad, którego udzielił mi Zbigniew Jagiełło
Czytaj też: Ile zarabiają prezesi banków w Polsce? Czy to nie lekka przesada?
W zeszłym roku przeprowadziłem na Facebooku ankietę i zapytałem Was czy prezesi w Polsce zarabiają za dużo i ile powinni zarabiać żeby było fair. W ankiecie wzięło udział aż 2500 czytelników i generalnie wniosek był taki, że prezes powinien zarabiać 20-krotność tego, co zarabia przeciętny pracownik. Choć popularna była też teza, że prezes może zarabiać dowolną kwotę, którą zapłacą mu akcjonariusze.
Jak zmniejszyć rozpiętości płacowe? Może… ulgi podatkowe?
Jeśli dziś średnio prezes zarabia od 100 do 300 razy więcej, niż zwykły pracownik (dyrektorzy zarządzający odpowiednio mniej, ale też godnie), to być może trzeba zmotywować firmy do tego, żeby nieco spłaszczyły drabinki? Dobrego sposobu na to nie mam, niemiłe mi są wszelkie pomysły na administracyjne układanie drabinek płacowych w prywatnych firmach.
Jeśli jednak uznamy, że zbyt duże rozbieżności płacowe przynoszą szkody społeczeństwu – można byłoby zastanowić się nad stymulacją podatkową, np. obniżaniem podatku dochodowego tym firmom, w których dysproporcje płacowe będą mniejsze, niż średnia rynkowa. Jak sądzicie, miałoby to cień sensu?