Musiałem ostatnio kupić ubezpieczenie turystyczne. „Musiałem”, bo w odróżnieniu od połowy Polaków podróżujących bez polisy, staram się nie grać z życiem w ruletkę i jeśli gdzieś się wypuszczam, to dodatkowo się ubezpieczam. Czym się różni porządna polisa od byle jakiej? Sprawdzam!
Wyjazd niespecjalnie długi, niespecjalnie egzotyczny (Baleary), niespecjalnie liczny (trzej przyjaciele z boiska plus dziecko). Sprawa wydawała się prosta jak drut, bo tego typu polisy kupuje się online bez żadnych ceregieli, płacąc od ręki kartą lub e-przelewem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Firmy maści wszelakiej kusiły mnie okazjami cenowymi. Na stronie PZU „już od 5 zł dziennie”, na stronie Axa „już od 5,80 zł dziennie”. A wszystkich przebił Rankomat.pl, który reklamuje ubezpieczenie turystyczne „już od 2,27 zł dziennie”. Różnice w cenach – obłędne. Najtańszy ubezpieczyciel zaproponował mi polisę za tygodniową polisę dla czterech osób 50 zł. Najdroższy – zażądał prawie dziesięć razy tyle.
Nauczyłem się już w życiu, że na bezpieczeństwie się nie oszczędza, ale mam też inne doświadczenie – że w firmach finansowych nie zawsze to, co najdroższe, jest jednocześnie najlepsze. A od nadmiaru czasem może rozboleć głowa.
Ubezpieczenie turystyczne, czyli… co?
W polisach turystycznych jest zwykle kilka prostych klocków. Podstawowy – i chyba najważniejszy – to koszty leczenia w razie nagłego zachorowania lub nieszczęśliwego wypadku.
Chodzi o to, żeby przyjechało pogotowie, pomogło na miejscu, zawiozło do szpitala. A tam żeby lekarz przeprowadził potrzebne badania, żeby przywieźli z powrotem do hotelu, odwieźli do domu, żeby nie trzeba było płacić za opiekę pielęgniarki i za leki. No i żeby w razie nagłego bólu zęba można było pojechać do prywatnego lekarza i nie płacić za wizytę.
Drugim klockiem jest ubezpieczenie NNW, czyli od nieszczęśliwych wypadków (jeśli złamię nogę, stracę palec itp., to ubezpieczyciel wypłaci mi odszkodowanie).
Trzeci klocek to OC, czyli pokrycie przez firmę ubezpieczeniową kosztów wynikających z tego, że niechcący zrobiłem komuś jakieś kuku i ten ktoś domaga się ode mnie odszkodowania.
Klocek numer cztery to ubezpieczenie bagażu gdyby zaginął lub został skradziony. Do tego czasem firmy dokładają assistance, czyli ewentualną pomoc gdyby samolot się spóźnił, albo bagaż nie tyle zaginął, co pojechał na inne lotnisko i spóźnił się o kilka dni.
Tanie ubezpieczenie turystyczne. 2 zł dziennie. Oszczędność czy proteza?
Jak to możliwe, że takie coś może tak się różnić ceną? Zawziąłem się i prześwietliłem kilka polis, żeby sprawdzić skąd biorą się różnice i czy jest sens płacić więcej. Najtańsza polisa była… naprawdę bardzo tania – za tygodniowe ubezpieczenie dla czterech osób (w tym dwójki jeszcze młodych i dwójki w średnim wieku) mógłbym zapłacić raptem 53 zł.
Wychodzi jakieś 8 zł dziennie za całą ekipę. Dwa złote za osobę. Bezpieczeństwo w cenie czipsów. I to małych. Żyć nie umierać. Zerknąłem wszakże na oferowane w ramach tej polisy sumy gwarancyjne i mina mi zrzedła Koszty leczenia – maksymalnie 10.000 euro. Ubezpieczenie NNW, czyli od następstw nieszczęśliwych wypadków – raptem 2000 euro (w tym śmierć – 1000 euro). Bagaż ubezpieczą do 200 euro, ale… bez elektroniki.
No i nie ma w tym pakiecie polisy OC. W zasadzie więc za te 50 zł mam zapewnione pokrycie kosztów leczenia za granicą do 40.000 zł. A cała reszta to pic na wodę.
5-7 zł dziennie. Co w pakiecie?
No dobra, a może nie warto płacić więcej? Wziąłem średnią półkę, a więc polisę za nieco ponad 100 zł. Jeśli chodzi o koszty leczenia w razie choroby lub nieszczęśliwego wypadku, to suma jest już godna – do 100.000 zł. W tych pieniądzach można liczyć na to, że będą nam ratowali życie i zdrowie z pełnym poświęceniem (w takiej np. Turcji wizyta w szpitalu po wypadku potrafiła kiedyś kosztować kilka tysięcy euro, teraz to nie wiem, bo nieprędko do tego kraju znów zawitam).
Koszty ratownictwa medycznego są ograniczone do 20.000 zł (czyli z transportu helikopterem w razie potrzeby nici), ale przynajmniej za to też firma ubezpieczeniowa zapłaci. Za stówkę mogę też mieć OC na 50.000 zł. Ale za nieszczęśliwy wypadek wypłata jest w dalszym ciągu symboliczna – najwyżej 10.000 zł. Ubezpieczenie bagażu ciut lepsze, warte do 1000 zł (w tym mieści się elektronika).
Powyżej 10 zł dziennie. Wypas czy ściema?
Potem wziąłem na warsztat polisy za 200-300 zł. Czym się różnią od mniej wypasionych? Przede wszystkim dużo wyższymi kwotami dotyczącymi pokrywania kosztów leczenia za granicą oraz ubezpieczenia OC. Za 240 zł mam już ubezpieczone leczenie do 160.000-250.000 zł.
Kwoty za nieszczęśliwy wypadek też skaczą wtedy do 30.000-50.000 zł, nie trzeba oglądać pod lupą wypłat za ubezpieczenie bagażu – w tym wypadku sumy ubezpieczenia sięgają 2000 zł, a w niektórych polisach widziałem nawet ubezpieczenie bagażu warte 5000 zł.
Niby wszystko jasne, ale… wciąż nie mam przekonania, że za te wszystkie wyższe cyferki warto płacić wielokrotnie wyższe składki. Za komfortowo wysoki limit kosztów leczenia za granicą, obejmujący transport medyczny i pokrywanie kosztów potrzebnych badań oraz leków na pewno warto zapłacić. Ale po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że inne elementy pakietów turystycznych są dość… hmmm… mało konkretne.
Czytaj też: Zamach terrorystyczny. Czy można odwołać wycieczkę? Jak zapewnić sobie odszkodowanie?
Ubezpieczenie turystyczne. Za co warto zapłacić, a za co nie?
Idąc od początku: OC w życiu prywatnym oczywiście się przydaje (w takim sensie, że lepiej mieć wyższe, niż niższe), ale uzależnianie od tego parametru ceny polisy turystycznej nie ma sensu. To jest dodatek, bez którego co prawda nie można się obyć, a na pewno nie powinien on decydować o cenie pakietu.
Ubezpieczenie NNW? Nawet w drogich polisach mówimy o relatywnie niskich kwotach, a przy tańszych polisach potencjalne wypłaty są wręcz żałosne. Nawet jeśli suma ubezpieczenia NNW wynosi 20.000 zł, to po pierwsze firma wypłaci jakiekolwiek pieniądze dopiero w razie trwałego uszczerbku na zdrowiu, a po drugie – tylko pewien procent sumy ubezpieczenia (najczęściej 10-25%).
W dodatku w tabelach dołączonych do części polis nie znalazłem najczęściej spotykanych wypadków typu złamanie ręki, czy zwichnięcie nogi. Są tylko utrata słuchu, wzroku, utrata ręki… Tylko bardzo poważne nieszczęścia, które mogą się zdarzyć w sytuacji, gdy nasz autokar spadnie w przepaść, albo spadnie nam na głowę konar drzewa.
Nie wiem czy gdybym stracił nogę w takim wypadku to 25% z kwoty 20.000 zł (a takie są sumy ubezpieczeń NNW dołączanych do typowych polis turystycznych) by zmieniło moją sytuację.
Zwłaszcza, że na domiar złego w niektórych polisach są tak dziwne wyłączenia jak to dotyczące: „aktów terroryzmu, działań wojennych, stanu wojennego lub stanu wyjątkowego, które wystąpiły na terytorium państwa znajdującego się w rejonie świata zagrożonym aktami terroryzmu (…)” – zna ktoś obszary Europy, do których to wyłączenie nie dałoby się zastosować? Bo ja – po zamachach w Madrycie, Londynie, Paryżu, Brukseli, Nicei – już nie bardzo.
Czytaj też: Kupił ubezpieczenie od spóźnienia samolotu. I znalazł w nim trzy dziury
Czytaj też: Ubezpieczenie kosztów rezygnacji z podróży. Pod jakimi warunkami warto takie kupić?
Na koniec jeszcze zacząłem się zastanawiać czy warto dać więcej kasy za to, że do polisy turystycznej jest dołączone wypasione ubezpieczenie bagażu.
Wypasione, czyli takie z sumą ubezpieczenia… 2000 zł. Wiem, ta kwota nie powala na kolana, ale właśnie takie nędzne są sumy ubezpieczeń bagażu nawet w dość drogich polisach. Większość takich polis dotyczy tylko zniknięcia bagażu powierzonego przewoźnikowi (np. linii lotniczej), umieszczonego w schowku, zamkniętej przechowalni, albo zamkniętym bagażniku zaparkowanego samochodu. Ewentualnie również kradzieży z włamaniem lub rozboju.
Część polis w ogóle nie dotyczy sprzętu komputerowego albo wręcz wyłączenia obejmują… całą elektronikę. Zdarza się też, że firmy ubezpieczeniowe w przypadku elektroniki ograniczają sumę ubezpieczenia do połowy i tak nędznej stawki podstawowej, albo wrzucają 20% wkładu własnego. W najbardziej wypasionych polisach jest jest opcja odszkodowania od opóźnienia dostarczenia bagażu przez przewoźnika, ale jest raczej symboliczna – 100-200 euro.
Wychodzi mi więc na to, że analiza polisy turystycznej jest prostsza, niż się wydaje: bierzemy taką, która ma przynajmniej 80.000 zł kosztów leczenia i uwzględnia koszty transportu medycznego oraz transportu zwłok, ma jakiekolwiek OC i… wystarczy. Poziom ubezpieczenia NNW nie ma większego znaczenia, podobnie jak wysokość i warunki ubezpieczenia bagażu (nawet najbardziej wypasione będzie tylko nędzną protezą).
Czytaj też: Sky-Cash wprowadza pierwsze w Polsce ubezpieczenia na minuty
Polisę kupisz w dwie minuty. Przez internet lub smartfona
To, co mi się bardzo podoba w polisach turystycznych, to prostota ich zakupu. Większość można kupić albo bezpośrednio w serwisach transakcyjnych banków, w których mamy konta, albo na stronach internetowych ubezpieczycieli lub pośredników (płacąc przelewem online).
Trzeba znać tylko datę wyjazdu i przyjazdu, wpisać cel podróży i nazwę kraju, daty uroczenia i PESEL podróżujących osób i wybrać pakiet. A ostatnio polisy turystyczne zaczęły wchodzić nawet do… smartfonów.
Czytaj też: To ubezpieczenie opłaca się kupić w… smartfonie. Wszystko przez panic button