Przez dziesięć miesięcy trwał nieprzerwany odpływ pieniędzy z polskich TFI. Nie pomagają nawet dobre wyniki inwestycyjne w ostatnim czasie. Co czeka krajowe fundusze inwestycyjne i ich klientów w najbliższej przyszłości? Czy będą w stanie nas czymś zachwycić, czy raczej będą płynęły z rynkowym prądem? Czy nadchodzi zmierzch branży funduszy inwestycyjnych w Polsce?
Kiedy w marcu 2020 r. rynkowa panika spowodowała, że klienci polskich funduszy inwestycyjnych rzucili się wypłacać pieniądze, a w połączeniu ze spadkami na rynkach aktywa skurczyły się o prawie 30 mld zł – wydawało się, że cała branża może posypać się jak domek z kart. Oprzytomnienie przyszło jednak dość szybko – a rozpędzająca się postpandemiczna hossa pomagała w odbudowywaniu aktywów TFI.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Między majem 2020 r. a wrześniem 2021 r. sprzedawcy funduszy mieli żniwa. Udało się przez ten czas pozyskać netto prawie 41 mld zł nowych środków, czyli dwa razy tyle, co wypłacono w feralnym marcu 2020 r. Na to nałożyły się dobre wyniki inwestycyjne. Łącznie aktywa pod zarządzaniem zwiększyły się o 76 mld zł (według danych Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami).
A potem wszystko zaczęło się sypać. W październiku 2021 r. NBP wbrew wcześniejszym deklaracjom zaczął podnosić stopy, jednocześnie wysyłając bardzo niejednoznaczne sygnały co do swoich zamiarów. To wywołało przeceny na rynku obligacji, załamanie się wartości jednostek uczestnictwa w funduszach dłużnych i początek wielkiej ucieczki ich klientów.
Spadki na giełdach, inflacja, widmo recesji i wojna w Ukrainie – to wszystko ciążyło na wynikach funduszy i siłą rzeczy na ich sprzedaży. Od października do lipca trwa seria dziesięciu miesięcy odpływów netto z TFI. Klienci wycofali już około 30 mld zł, a strata kolejnych 18 miliardów złotych wynika ze spadków cen akcji będących w portfelach funduszy. To oznacza, że aktywa TFI w tym czasie skurczyły się o kilkanaście procent. Co to oznacza dla klientów?
Na czym zarabiają fundusze inwestycyjne? Głównie na opłacie za zarządzanie, która jest wyliczana jako procent aktywów. To oznacza, że im więcej fundusz ma zgromadzonych środków, tym większe ma przychody. Natomiast koszty w dużej części są stałe. Do tego zakres obowiązków regulacyjnych cały czas się powiększa, a to pochłania coraz więcej zasobów.
Stąd między innymi wynikają wysokie opłaty za zarządzanie w polskich funduszach inwestycyjnych. Przy małych aktywach trzeba pobierać większy procent, żeby wyjść na swoje. A skoro teraz aktywa się zmniejszają, a nie ma wielu argumentów, by zachęcić klientów do powrotu – mogą nas czekać podwyżki opłat za zarządzanie.
A to może bardzo pogorszyć konkurencyjność tych produktów. Wyniki inwestycyjne są w dużej mierze ruletką. Czasami zarządzający trafią z inwestycjami i zarobią więcej od rynku, a czasami postawią na złego konia i stracą. Nie mamy na to wielkiego wpływu. Ale możemy przewidzieć koszt takiej inwestycji – ma on znaczenie nawet w krótkim terminie, a w długim wysokość opłat za zarządzanie może mieć ogromne znaczenie. Wyliczał to niedawno Maciek Samcik, sprawdźcie, ile mu wyszło!
Fundusze inwestycyjne – rewolucja albo gnicie
Co takiego mogą nam zaoferować krajowe fundusze inwestycyjne, czego nie znajdziemy w innych produktach finansowych? Zabrzmi to może kontrowersyjnie, ale obecna ich oferta – poza dwoma wyjątkami – nie zawiera nic ciekawego. O co chodzi? O fundusze obligacji korporacyjnych i obligacji samorządowych. I to tylko dlatego, że zwykły inwestor nie bardzo ma dostęp do tych instrumentów. Płynność na papierach dłużnych firm na rynku Catalyst jest bardzo niska, a na obligacjach gmin – właściwie zerowa.
A jak już coś da się kupić, to ceny mogą być oderwane od realnej wartości – właśnie przez brak płynności. Dlatego lepszą ekspozycję na ten rynek dają fundusze.
Ceną nas TFI nie przekonają – oferta tanich funduszy, przede wszystkim ETF-ów, jest już dla inwestora indywidualnego powszechnie dostępna. Są krajowe, są zagraniczne. Jest w czym wybierać, żeby zbudować portfel.
Wyniki też raczej nie powalają – bo w sumie, czemu by miały powalać? Polskie fundusze opierają się głównie na polskich aktywach, czyli na akcjach spółek z GPW i krajowych obligacjach skarbowych i detalicznych. A nasza giełda od lat stoi w miejscu, zaś przy inwestowaniu w dług też wielkiego wyboru nie ma. Wielokrotnie badania potwierdzają, że w dłuższym terminie aktywnie zarządzane fundusze mają problem z pokonywaniem swoich benchmarków. O tych, którym to się udaje, jest potem głośno, ale to raczej wyjątki od reguły.
Do tego oferta obligacji detalicznych w tej chwili stawia pod znakiem zapytania sens inwestowania w bardziej zmienne instrumenty – jak jednostki uczestnictwa w funduszach dłużnych. Ba! Nawet lokaty są już teraz w stanie zaspokoić apetyt na rentowność dla dużej części oszczędzających. A przy sprzyjającym układzie gwiazd, gdyby się okazało, że inflacja rzeczywiście spadnie w jednocyfrowe okolice w przyszłym roku, depozyt na 12 miesięcy na 7% może skutecznie ochronić wartość pieniądza!
Nie widzę więc za bardzo argumentów za tym, żeby branża TFI się rozwijała. Owszem, jak giełda zacznie znowu rosnąć, a obligacje dadzą dobry procent, klienci zaczną wracać. A jak znowu przyjdzie bessa – ponownie uciekną. Fundusze będą raczej unoszone przez rynkowe fale, zamiast samemu nadawać kierunek.
No chyba że uda się którejś z tych firm inwestycyjnych przebić z innowacyjnym produktem – czy to w zakresie dostępu do aktywów, które wcześniej były poza zasięgiem inwestorów, czy to w zakresie polityki sprzedażowej albo cenowej.
Na przykład PZU postanowiło zagrać w grę „fundusze indeksowe”. I w tej chwili produkty z rodziny inPZU mają ponad 12 mld zł aktywów. Przy opłacie 0,5% przynoszą one zarządzającym 60 mln zł przychodu. Aż dziw bierze, że inne TFI nie podpinają się pod pasywną rewolucję.
Dużą popularność zdobywają na Zachodzie ostatnio fundusze portfelowe. Chodzi o to, że zarządzający komponuje portfel z tanich ETF-ów, żeby zrealizować jakąś strategię. Na przykład żeby utrzymywać alokację 40% w akcje i 60% w obligacje. W tym celu kupuje ETF-y akcyjne i obligacyjne, a potem pilnuje, żeby przy wzrostach i spadkach korygować odpowiednie proporcje. I takimi niskokosztowymi propozycjami powinny zarzucać nas TFI.
Przeczytaj też: Wymyślili „globalne PPK”? Fundusze Vanguard LifeStrategy to ciekawa i tania odmiana emerytalnego oszczędzania. Analizuję!
Alternatywą – wydaje mi się, że nieuchronną – jest konsolidacja tego rynku. Być może jest miejsce na cztery-pięć dużych TFI, a nie dwadzieścia-kilka mniejszych – jak jest obecnie. Fundusze potrzebują skali do działania, a tej się nie da zdobyć w takim rozproszeniu. Przewagę na rynku mają fundusze, które należą do banków – dzięki sieci sprzedaży i bazie klientów. Niezależne firmy muszą radzić sobie we własnym zakresie albo oddawać lwią część przychodów dystrybutorom.
Dopóki była hossa, jednostki uczestnictwa się sprzedawały, a aktywa rosły – wszystko się spinało finansowo. Teraz niektóre TFI mogą mieć problemy z wypracowaniem zysku. Czeka nas zatem ciekawy okres – choć na efekty w postaci zmian w ofercie przyjdzie chwilę poczekać.
Może fundusze inwestycyjne nie zasłużyły na nasze pieniądze?
W samym lipcu klienci wypłacili z krajowych TFI 1,7 mld zł netto. Czy uciekali przed spadkami? Raczej nie, bo na 800 funduszy dostępnych na polskim rynku tylko 70 zanotowało stratę. Prawie wszystkie kategorie produktów (poza akcjami azjatyckimi i metalami szlachetnymi) były na plusie.
Fundusze inwestycyjne akcji amerykańskich wykręciły średnio w miesiąc prawie 10%, niezły miesiąc zanotowały także te inwestujące w obligacje: krajowe i zagraniczne. Miejmy nadzieję, że znowu nie okaże się, że polscy inwestorzy sprzedają na dołku i kupują, gdy już notowania wzrosną…
Przejawem racjonalnego myślenia może być fakt, że po raz pierwszy od pół roku fundusze obligacji długoterminowych zaczęły przyciągać nowe środki. Pisaliśmy na Subiektywnie o Finansach, że jest bardzo dużo sygnałów, że spadkowy trend na rynku długu się kończy. Rentowności polskich obligacji 10-letnich spadły w ciągu dwóch miesięcy z ponad 8% do 5,3%. Czemu? Ponieważ cykl podwyżek stóp dobiega końca, zbliża się spowolnienie gospodarcze, a wzrost inflacji wyhamowuje.
Ale dzieje się to nie tylko w Polsce. W USA inflacja zaczęła nawet spadać, więc niektórzy zaczęli już zastanawiać się, czy amerykańskiej gospodarce uda się „miękkie lądowanie”. To znaczy pokonanie inflacji bez stłamszenia gospodarki wysokimi stopami procentowymi.
Gdyby ten scenariusz się potwierdził (a po ostatnich wzrostach na Wall Street widać, że coraz mocniej wierzą w to inwestorzy), to czeka nas pewnie powrót do hossy na największej giełdzie świata. Z drugiej strony, gdyby jednak okazało się, że inflacja tylko złapała zadyszkę, a za chwilę znowu przyspieszy, to pewnie rynek będzie musiał się dostosować do nowych warunków. Jak by to się przekładało na notowania indeksów – wyjaśniałem w tej analizie.
Na tym tle nasza giełda wypada dość mizernie. Niewiele się tu dzieje, nowych spółek jak na lekarstwo – nie było w tym roku jeszcze ani jednego IPO z prawdziwego zdarzenia. A debiutanci z zeszłego roku skutecznie odstraszają wynikami. W sumie jedyna nadzieja na większy zastrzyk płynności na warszawski parkiet leży w… nacjonalizacji spółek energetycznych.
Gdyby polski rząd zdecydował się skopiować manewr, na który zdecydowali się Francuzi – czyli zdjęcie z giełdy koncernu EdF – na GPW trafiłoby 20-30 mld zł, które mogłyby trochę rozgrzać atmosferę na GPW. Jakby to mogło przebiegać, opisaliśmy z Maćkiem Danielewiczem.
W ciekawym momencie jest też rynek surowców. Rosyjska agresja spowodowała, że notowania żywności, stali, ropy i innych towarów poszybowały w górę – o kilkadziesiąt, a czasem i ponad 100%. Jednak po kilku miesiącach udało się na nowo poukładać łańcuchy dostaw, a zbliżające się spowolnienie globalnej gospodarki zwiastuje obniżenie popytu. I ceny dużej części surowców wróciły do przedwojennych poziomów.
Co będzie dalej? Jeśli świat pogrąży się w recesji, to jest szansa, że ceny jeszcze spadną. Jednak jeśli udałoby się uniknąć „twardego lądowania”, na surowcach będzie dało się jeszcze zarobić. Może więc warto, żeby nasze krajowe TFI pomyślały o jakichś produktach, które dają ekspozycję na ten rynek, bo z tego co sprawdzałem, jest z tym dość kiepsko.
Źródło zdjęcia: markus-s/Pixabay