Fotowoltaika i opusty cen prądu: idą duże zmiany. Entuzjaści taniego prądu ze Słońca kładą się Rejtanem przed projektowaną przez Ministerstwo Klimatu zmianą systemu subsydiów. A rząd wymięka – planowane wejście w życie nowych przepisów opóźniono o pół roku. Ale co mówią liczby i firmy, które instalują fotowoltaikę? Czy to rzeczywiście koniec opłacalności fotowoltaiki? A może dowód na to, że poleganie wyłącznie na dotacjach to droga do biznesowej klapy? Co pokazują chłodne kalkulacje?
Ministerstwo Klimatu chce zmienić system wsparcia fotowoltaiki. Dziś składa się on z trzech filarów: dotacji, ulgi podatkowej i systemu opustów. Zdemontowany ma być trzeci filar, a zamiast niego wprowadzony niedookreślony system handlu energią przez prosumentów. Nowe zasady miały wejść od nowego roku, ale…
- Ubezpieczenie życia, zdrowia i przyszłości: kiedy warto zapłacić, żeby je mieć? I za co warto zapłacić? O co zapytać agenta lub brokera? [POWERED BY PZU]
- Sezon na przeziębienia w pełni. Za często chorzy chodzimy do pracy. Dlaczego tak się dzieje? I dlaczego spotyka to najczęściej mamy? [POWERED BY HALEON]
- Ile dadzą zarobić w przyszłym roku fundusze obligacji korporacyjnych? Jak wpłyną na zyski ich klientów ewentualne obniżki stóp procentowych? [POWERED BY UNIQA TFI]
Regulacje wprowadzające zmiany w modelu rozliczania prosumentów mogą wejść w życie najwcześniej w drugiej połowie przyszłego roku – powiedział PAP Ireneusz Zyska, wiceminister klimatu i środowiska. Oficjalnie dlatego, że proces legislacyjny jest długi. W praktyce, rząd mógł się wystraszyć oporu społecznego. Czy słusznie? Czy fotowoltaika będzie się jeszcze opłacać?
Lepsze 0,75 zł/kWh czy opusty? Prosumenci dziękują Zjednoczonej Prawicy
Historia subsydiów dla fotowoltaiki to podręcznikowy przykład na potwierdzenie tezy, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jeszcze kilka lat temu zdecydowana większość osób, które dziś montują fotowoltaikę, nie wiedziała o tym, że istnieje coś takiego jak opusty i nie zastanawiała się czy są im potrzebne. Takie osoby instalowały fotowoltaikę, bo chciały, bo było je na to stać, bo uważały, że dzięki temu długoterminowo zyskają na tańszym prądzie. Dziś te same osoby są gotowe wyjść na ulicę i protestować w obronie państwowych dotacji.
Obowiązujący dziś „filar” opustów powstał jako zapchajdziura po poprzednim systemie wsparcia, który nawet nie zdążył wejść w życie. Na odchodne koalicja PO-PSL uchwaliła system taryf gwarantowanych. Prosument (czyli producent i konsument energii) miał dostawać przez 15 lat „okrągłe” 75 groszy za kilowatogodzinę każdej nadwyżkowo wprowadzonej do sieci porcji energii.
To nie było głupie i miało poparcie ekspertów branżowych (którzy patrzą na rynek chłodniejszym i bardziej obiektywnym okiem niż nastawione na zysk firmy instalatorskie). W dodatku ówczesne zasady nie sprzyjały budowaniu zbyt dużych instalacji. Na 0,75 zł/kWh mógł liczyć właściciel instalacji do 3kW (12 sztuk modułów słonecznych o mocy 250Wp każdy). Nadwyżki z większych instalacji – o mocy 3kW-10kW (czyli 40 modułów) wyceniane były na 0,65 zł. Ten mechanizm pozwalał kalkulować zwrot z instalacji na ok. 7-8 lat.
Ale system taryf gwarantowanych nie zdążył wejść w życie, bo Zjednoczona Prawica uchwaliła nową ustawę, która wprowadziła znane dziś opusty. W przeciwieństwie do prostej filozofii działania taryf gwarantowanych (przypomnijmy – 0,75 zł do ręki za każdą nadwyżkową kilowagodzinę), zrozumienie zasady działania opustów nie jest łatwe. Nadwyżka energii produkowana w lecie i nieskonsumowana od razu może zostać przez prosumenta odebrana w nocy (albo zimą) z rabatem 80%.
Eksperci ten pomysł krytykowali, a prosumenci polubili. Fotowoltaika i opusty – to było to, co tygrysy lubią najbardziej. Do wyobraźni trafiał koronny argument o spadku miesięcznych rachunków prawie do zera (przez 15 lat od podpisania umowy). Można nie lubić polityków Zjednoczonej Prawicy, ale to PiS, trochę wbrew i na przekór sobie, nakręcił boom na fotowoltaikę. Teraz będzie się starał schłodzić rynek i wprowadzić go na właściwe tory. Jakie?
Czytaj też: Fotowoltaika na balkonie, na wspólnym dachu i na parkingu. Czy to się może opłacać? Ile to kosztuje?
W 2022 r. opusty będą tylko wspomnieniem. Czy fotowoltaika będzie się jeszcze opłacać?
Wygląda na to, że dni „tandemu” fotowoltaika i opusty są policzone. Niestety, sposób wprowadzania zmian utwierdza nie najlepsze tradycje obecnej władzy. Ustawa pojawiła się na stronach rządowych na początku długiego czerwcowego weekendu i była zaskoczeniem dla całej branży.
Niektórzy mówią, że projekt poleży w szufladach do jesieni. Nastroje na rynku są jednak inne. „Ustawa formalnie jest po konsultacjach. Zostają opinie obiegowe opinie resortów i szybkie głosowanie w Sejmie w środku nocy. Możemy swoje uwagi wysłać mailem” – słyszę od jednego z przedstawicieli branży fotowoltaicznej.
Rząd tłumaczy, że musi zmienić istniejące zasady, bo zmusza go do tego unijna dyrektywa. Pewnie można by podzielić takie twierdzenia przez dwa, ale na to samo wskazują niezależni eksperci – docelowo prosument ma być uczestnikiem rynku energii. A o potrzebie zmian w opustach mówił już rok temu prezes URE.
Z drugiej strony, nie wiadomo, czy Zjednoczona Prawica uciuła większość, żeby przegłosować zmiany, bo okoniem staje kierowane przez Jarosława Gowina Ministerstwo Rozwoju. Czy po ewentualnych zmianach fotowoltaika minus opusty będzie się opłacać? I jak to policzyć?
Na obecnych warunkach na zwrot z inwestycji w przydomową fotowoltaikę czeka się 6-7 lat. Kalkulacje są łatwe, bo mamy komplet danych – kwotę wsparcia (5000 zł), ulgę podatkową i wiemy, jak działa system. W tym artykule przeprowadziliśmy symulację w oparciu o konkretną fakturę jednego z czytelników. Pan Michał przed erą fotowoltaiki płacił rocznie 3000 zł za prąd. Od kiedy ma panele – płaci 22 zł miesięcznie, 264 zł rocznie. Jego oszczędność to 2700 zł. Uwzględniając realny koszt instalacji (po odjęciu dotacji i ulgi) inwestycja rzędu 13 000 – 15 000 zł zwróci się po 5-6 latach.
Fotowoltaika i opusty: próbujemy policzyć konsekwencje zmian prawa
A bez opustów? Kalkulacje są trudniejsze i obarczone dużym ryzykiem błędu – nie wiemy, co dokładnie jest w ustawie. W teorii punktem wyjścia jest opcja sprzedaży nadwyżek prądu z naszej fotowoltaiki po cenie rynkowej netto z poprzedniego kwartału – dziś to 25 groszy za kilowatogodzinę. Ta stawka jest mizerna w zestawieniu z 75 groszami ceny prądu przewidzianej w ustawie z 2015 r.
Dla porównania: dziś rynkowa cena energii z sieci osiąga już stawkę 70 groszy. Czyli mielibyśmy sprzedawać po 25 groszy coś, co kupujemy po 70 groszy – wygląda to na rozbój w biały dzień. Ale ta cena to tylko benchmark. Być może ktoś zaproponuje nam więcej – tak przynajmniej zakłada ustawa.
Ale kto i na jakich warunkach miałby to robić? Przepisy mówią o „agregatorach” rynku energii. Dziś takich firm (instytucji?) jeszcze nie ma. Docelowo ma to być dodatkowy pośrednik między prosumentem, firmą dystrybucyjną, a być może kimś, kto będzie miał duży magazyn energii i będzie mógł skupować nadwyżki prądu. I być może zaproponuje nam nie 25 groszy za kilowatogodzinę, ale 50 groszy, a może więcej.
No, ale to nie jest pewne. Jak pisaliśmy w poprzednim artykule, grozi nam raczej nadpodaż energii ze słońca, a w konsekwencji spadek cen. Że nie wspomnę o tym, iż zdaniem organizacji branżowych, na rozwinięcie się tego typu usług (która są już na Zachodzie) potrzeba kilku lat.
Załóżmy, że za nadwyżki energii oddane do sieci będziemy dostawać 25 groszy. I że w ciągu roku sprzedamy 70% naszej produkcji, czyli ze średniej wielkości instalacji będzie to 2100 kWh. Z tego uzbiera się „skromne” 525 zł (2100 x 0,25 zł). A poza tym, nie wiadomo, co z podatkiem dochodowym od sprzedaży czy z VAT-em…
Pomijając te niuanse, spróbujmy to policzyć. Jeżeli realny koszt instalacji (z ulgą podatkową i dotacją) wyniósł 15 000 zł, to z jednej strony spadają nam rachunki za prąd z powodu autokonsumpcji – załóżmy, że będzie ona poziomie 30%. Czyli jeżeli rocznie wydawaliśmy na prąd 2000 zł, rachunki spadną o jedną trzecią, czyli do 1400 zł. 600 zł zostaje nam w kieszeni.
Z drugiej strony sprzedajemy nadwyżki. Razem to 600 zł oszczędności na prądzie i ok. 530 zł zarobku na sprzedaży – w sumie 1130 zł. Zakładając, że instalacje kosztowała 15 000 zł, jej koszt zwróci nam się po 13 latach z małym hakiem (bez uwzględnienia spadku wydajności, awarii czy innych nieprzewidzianych zdarzeń). To dwa razy dłużej niż na obecnych zasadach, ale nie jest to z pewnością perspektywa sięgająca za horyzont. Fotowoltaika minus opusty cały czas będzie się opłacać, choć trochę mniej.
Fotowoltaika i opusty: „Jeśli biznes upada bez dotacji, to co to za biznes?”
Wprowadzanie z dnia na dzień nowych przepisów nigdy nie jest dobre dla rynku. A już szczególnie dla rynku, który dzięki dotacjom rozgrzał się do czerwoności – w ciągu ostatnich dwóch lat przybyło setki firm, które dały prace kilkudziesięciu tysięcy osobom.
Stowarzyszenie Branży Fotowoltaicznej „Polska PV” ostrzega, że likwidacja opustów skończy się utratą wielu miejsc pracy i upadkiem dopiero co powstałych firm. I ostatecznie na rynku fotowotaliki będzie tak, jak na rynku „dużej” energetyki – zostanie 3-5 najmocniejszych graczy, którzy będą dyktować ceny. Wcześniej jednak, czyli w drugiej połowie roku, skokowo wzrośnie popyt (i być może ceny) dla osób, które będą chciały wejść do obowiązującego systemu.
Co o tym sądzić? Gdy jakiś sektor rozwija się dzięki napędzanym przez państwo dotacjom, zawsze kiedyś przychodzi zapłacić za to cenę. Strumień pieniędzy rządowych kiedyś się kończy i cały model biznesowy bierze w łeb.
Z drugiej strony energetyka w ogóle, a energetyka odnawialna szczególnie, to nie jest typowy biznes. To działalność nie tylko ściśle regulowana (taryfy, zasady przyłączeń, rozliczeń), ale wręcz co do zasady, dotowana przez państwo – i tak jest na całym świecie. Być może te dotacje były w Polsce zbyt duże, być może rynek jest już dojrzały, więc teraz rząd powinien umiejętnie z tego nadwsparcia zrezygnować, a nie kończyć z nim praktycznie z dnia na dzień.
Zmiana jest potrzebna również dlatego, że z punktu widzenia systemu energetycznego, taniej jest budować wielkopowierzchniowe farmy fotowoltaiczne, a nie takie na dachach domów. Według szacunków Instytutu Energetyki Odnawialnej czysty koszt kilowatogodziny (bez dotacji i bez podatków) z przydomowej instalacji to 40-50 groszy. Z dużej farmy słonecznej – 25 groszy. Firmy są wstrzemięźliwe w komentowaniu zmian.
„Rekomendowalibyśmy mocne rozszerzenie dofinansowań na magazyny energii i inne rozwiązania zwiększające autokonsumpcję, np. w ramach programu Mój Prąd. A po drugie odchodzenie jednak od systemu opustów, ale stopniowe, rozpisane np. na 3-5 lat”
– mówi nam Bartosz Majewski, członek zarządu Edison Energia.
„Dotychczasowy system wsparcia fotowoltaiki był bardzo korzystny – także na tle innych europejskich krajów – i spełnił swoją rolę pobudzenia rynku i propagowania odnawialnych źródeł. Należy pamiętać, że mimo zmian w systemie opustów, fotowoltaika będzie cały czas się opłacać, choć jako źródło energii wymaga jeszcze finansowego wsparcia. To powinien zapewnić program Mój Prąd 3.0, który startuje już w lipcu, choć wciąż nie są znane dokładne warunki udzielania dotacji”
– mówi nam Michał Skorupa, prezes firmy Foton Technik, jednej z największych w branży. Niektóre firmy wiedzą dobrze, że opusty są dla konsumentów tym, czym miód dla misia – i będą go kusić własnym systemem wsparcia. Taką drogę wybrała firma Columbus Energy. Już w lutym opisywaliśmy ofertę tej firmy, która polega na tym, że użytkownicy, którzy wybiorą fotowoltaikę od Columbusa mogą w pakiecie skorzystać z „opustów” na takich zasadach, jak te rządowe, a może i lepszych – bo dających opcję odebrania nie 80% nadwyżek, ale 100% nadwyżek wyprodukowanego prądu.
Firma w reakcji na opublikowanie ustawy przyspieszyła wprowadzenie oferty w życie. Jak to wygląda od strony formalnej? Trochę to skomplikowane, Columbus musiał w tym celu kupić inną spółkę, która zajmuje się sprzedażą prądu. Czy są haczyki? Ja znalazłem cztery. Ale dobrze, że firmy komercyjne już główkują jak skłonić Polaków do instalowania fotowolitaiki po likwidacji opustów.
Podsumowując, gdyby rząd zmienił zasady opustów jeszcze rok czy półtora roku temu, pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. Dziś pod nosem Zjednoczonej Prawicy wyrosła „partia” pół miliona (plus rodziny) prosumentów, z których zdaniem politycy muszą się liczyć, bo na stole jest żywy pieniądz i realne, prawie 100-procentowe obniżki rachunków za prąd.
Fotowoltaiczne piwo zostało nawarzone, ale nie wiadomo, kto je teraz wypije. Wiadomo jednak, że hasła o końcu fotowoltaiki w Polsce niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Rynek czeka reinkarnacja, a energia ze słońca pojawi się w nowym, być może lepszym wcieleniu.
źródło zdjęcia: PixaBay