„Atakując Polskę – broniącą dziś Europy – Berlin i Bruksela wiele ryzykują. Naprawdę sądzą, że obecny scenariusz jest jedynym możliwym?” – napisał w piątkowym komentarzu w portalu wPolityce.pl bliski rżadowi publicysta Jacek Karnowski. Czy imigranci na granicy mogą być przedmiotem dużej transakcji finansowej? Czy (i ile?) Unia Europejska nam zapłaci za każdego zatrzymanego na naszych granicach imigranta?
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej wzbudza ogromne emocje. I ma dwa oblicza. Z jednej strony widzimy ludzi umierających w lesie, w tym cierpiące dzieci, którym jako kraj nie udzielamy pomocy (co jest niehumanitarne i przynosi wstyd naszym służbom mundurowym oraz wszystkim obywatelom – bez dwóch zdań). Z drugiej strony wiemy, że nie możemy wpuścić do kraju nielegalnych migrantów, bo to zagrażałoby bezpieczeństwu Polski i całej Unii Europejskiej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jakkolwiek polski rząd podejmuje działania kontrowersyjne (blokada informacyjna) i dziwaczne (konferencje prasowe ministrów z „udziałem” gwałconych krów), to jednak trzeba przyznać, że broni granicy Unii Europejskiej przed niekontrolowanym zalewem ludzi, za których zachowanie nie możemy ręczyć – plus taki spoczywa na nas obowiązek.
Imigranci na granicy kontra pieniądze za praworządność?
To wszystko dzieje się w momencie, w którym ta sama Unia Europejska chce zabrać polskiemu rządowi pieniądze uzgodnione w ramach siedmioletniego budżetu unijnego oraz Funduszu Odbudowy, czyli funduszu antycovidowego. Mówimy o kwotach rzędu 40-60 mld zł rocznie, a więc niemałych (budżet polskiego państwa to niecałe 500 mld zł rocznie). Powód: nierespektowanie zasady wyższości unijnego prawa nad polskim.
Chodzi – jak wiemy – o to, czy wymiar sprawiedliwości w Polsce może być przejęty przez polityków. Rzecz jest dla polskiego rządu strategiczna, bowiem kontrolowanie sędziów i sądów jest częścią państwa autorytarnego, którego zwolennikiem jest szef PiS Jarosław Kaczyński. A Unia Europejska została ufundowana m.in. na niezawisłości wymiaru sprawiedliwości. Zresztą byłoby ryzykowne wysyłać pieniądze unijne do kraju, który nie pozwoli sądownie skontrolować sposobu ich wydatkowania.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że stoimy na straconej pozycji. Jeśli nie uznamy wyższości prawa unijnego nad naszym – w takim sensie, że nie zgodzimy się na niezawisłość sądownictwa – oni cofną nam pieniądze. Zaboli to wszystkich, także ich (jak dadzą nam mniej pieniędzy, to kupimy od nich mniej towarów i usług).
Ale dzięki kryzysowi z uchodźcami dla rządu pojawiła się okazja, żeby zrobić z Unią Europejską deal. Skoro nie chcą nam płacić za to, że jesteśmy praworządni (bo nie jesteśmy), to niech płacą nam za to, że… powstrzymujemy imigrantów przed inwazją na Zachód.
Zapowiedź dążenia do takiego dealu widać we wspomnianym komentarzu red. Jacka Karnowskiego. Zauważa on, dość celnie zresztą, że przygniatająca większość imigrantów nie marzy, by dostać azyl w Polsce (a tylko w państwie „frontowym” Unii Europejskiej – czyli u nas – mogliby się legalnie zatrzymać). Oni chcą się dostać do Niemiec i dalej:
„Germany! Germany! Tak skandują imigranci ściągnięci przez Aleksandra Łukaszenkę na granicę polsko-białoruską. Jasno mówią, który kraj jest ich celem. Ci, którym udaje się przedrzeć przez granicę i zostaną umieszczeni w polskich ośrodkach dla imigrantów, uciekają, gdy mogą, i mkną ku zachodniej granicy”
– pisze red. Karnowski. Nie jest to żadna tajemnica. Zresztą niektórzy przedstawiciele Konfederacji od początku konfliktu snuli opowieści o tym, że w ogóle nie trzeba imigrantów zatrzymywać, lecz po prostu podstawić im pociągi do Berlina, dać im kawę i hot-doga, krzyżyk na drogę i problem sam się rozwiąże. Wiadomo, że to nierealne, ale brzmi fajnie.
Czytaj też: Imigranci na granicy. Powinniśmy ich przyjmować czy odsyłać? Co nam się bardziej opłaca? Liczymy!
18 000 imigrantów zatrzymano na granicy, ale…
No dobrze, skoro więc Polska bohatersko broni Europy przed niezmierzoną falą imigrantów (nie wiadomo, jak dużą, bo „udało się” usunąć znad granicy dziennikarzy), to dlaczego Bruksela – zamiast ładnie podziękować – rzuca nam finansowe kłody pod nogi?
„Dziś musimy walczyć, musimy bronić granicy, ale eskalacja nie jest w naszym obiektywnym interesie. W tym samym czasie Berlin i Unia Europejska atakują Polskę bardzo brutalnymi metodami. Wstrzymują fundusz odbudowy, wstrzymują pozostałe fundusze. Grożą, szantażują, oskarżają. Wytaczają coraz cięższe działa. (…) Próbują obalić rząd, który broni granicy Unii Europejskiej tak twardo, jak to tylko możliwe. Broni w interesie Polski, ale także – może nawet bardziej – w interesie Niemiec i Europy”.
I pyta publicysta – już dość otwartym językiem – co by się stało, gdyby Polska, widząc zepsuty bankomat unijny, też „popsuła” sobie granicę:
„Czy Berlin i Bruksela mają świadomość, jak wiele ryzykują? Czy naprawdę nie słyszą tych okrzyków „Germany! Germany!”? I czy naprawdę sądzą, że obecny scenariusz jest jedynym możliwym? Byłoby dobrze, gdyby niemiecki rząd przemyślał całą sytuację i wyciągnął odpowiednie wnioski”.
Sądzę, że podobne rozmowy toczą obecnie wysłannicy premiera Mateusza Morawieckiego do Brukseli, próbując przekonać do tej wersji wydarzeń unijnych urzędników, uzmysławiając, że Polska ponosi gigantyczny wysiłek, broniąc Niemiec i innych bogatych krajów przed naporem „dzikich”. I że należy jej się za to przynajmniej częściowe odblokowanie unijnych pieniędzy. A wtedy imigranci pozostaną na granicy.
Unia Europejska oczywiście nie lubi naszej niepraworządności, ale wie, że jeśli polska granica „pęknie”, może dojść do katastrofy. Zwłaszcza że wtedy białoruski przywódca Łukaszenka może ściągnąć dowolnie dużą liczbę imigrantów z biednego Wschodu. Polski rząd nie bez powodu wypuścił informację o podobno gigantycznych wydatkach na ochronę swojej granicy wschodniej (sama budowa zabezpieczeń ma pochłonąć 1,5 mld zł).
Straż Graniczna podaje, że udaremniła ponad 18 000 prób nielegalnego sforsowania granicy polsko-białoruskiej, z czego ponad 7000 miało miejsce w październiku. Z kolei niemiecka agencja DPA podała, że od sierpnia nowym szlakiem migracyjnym przez Białoruś i Polskę do Niemiec nielegalnie przybyło ponad 4300 migrantów. To oznacza, że polsko-białoruska granica i tak nie jest szczelna. Imigranci na granicy częściowo się zatrzymują, ale niektórzy przez nią przenikają.
Jak „wycenić” akcję pt. „Imigranci na granicy, czyli Polska przedmurzem Europy”?
Ile Unia Europejska powinna zapłacić polskiemu rządowi za trud powstrzymywania migrantów? To zależy od tego, czy „wyceniamy” tylko tych, którzy zostali powstrzymani, czy sytuację, w której otwieramy granice i ta informacja rozsiewa się po świecie. Wtedy na naszych granicach pojawiłyby się setki tysięcy migrantów.
W latach 2015-2016 Turcja dostała od Unii Europejskiej 6 mld euro za zatrzymanie u siebie 4 mln migrantów i za zablokowanie granic, by nie mogli pójść dalej (1,7 mln z nich dostało też europejskie pieniądze w ramach pomocy humanitarnej). Więcej na ten temat przeczytacie w tym tekście w serwisie fact-checkingowym.
Gdyby przyjąć podobną „wycenę” polskich starań o niedopuszczenie do przelania się fali migrantów na Zachód, to i tak mówilibyśmy o kwotach nieporównywalnie mniejszych niż w przypadku Turcji. Raczej o setkach milionów niż miliardach euro. Bo na granicy polsko-białoruskiej nigdy nie będzie milionów migrantów, w najgorszym razie pojawią się dziesiątki, setki tysięcy.
Tymczasem w siedmioletnim budżecie Unii Europejskiej zarezerwowano dla Polski 97 mld euro (niecałe 14 mld euro rocznie). Z Funduszu Odbudowy mamy dostać 36 mld euro, ale prawdopodobnie z pożyczkowej części zrezygnujemy, a części pieniędzy nie będziemy umieli podnieść, bo są „znaczone”, więc zostanie połowa – 18-20 mld euro.
W sumie moglibyśmy dostać po mniej więcej 23 mld euro rocznie minus składka 4 mld euro rocznie. Biorąc pod uwagę, że budżet państwa na przyszły rok wart jest 505 mld zł po stronie wydatków (oraz 475 mld zł wpływów), to to nie są to grosze. I nawet jeśli przekonamy Unię Europejską, że powinniśmy dostać wynagrodzenie za bycie „przedmurzem Europy”, to trudno będzie uzyskać za to pieniądze, które choćby częściowo zastąpiły kwoty „utrącone” z powodu braku zgody Polski na przestrzeganie zasad praworządności (czyli niezależności władzy sądowniczej od polityków).
——————–
Nowy podcast „Finansowe sensacje tygodnia”. Gość specjalny: Jan Grzegorz Prądzyński
W tym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” rozmawiamy o teraźniejszości i przyszłości ubezpieczeń. O co chodzi w konflikcie firm ubezpieczeniowych z częścią warsztatów w sprawie kosztów napraw naszych aut? Czy ceny polis samochodowych dotknie inflacja? Czy to dobrze, że za punkty karne będziemy płacili wyższe składki za samochodowe OC? Jak ubezpieczyciele mogą pomóc w poprawie jakości świadczonych przez państwo usług zdrowotnych? Czy cyfryzacja ubezpieczeń wytnie zawód agenta i brokera? Czy nadchodzi era ubezpieczeń „katastroficznych”? Co najbardziej uwiera dziś branżę ubezpieczeniową? O tym wszystkim dyskutujemy z Janem Grzegorzem Prądzyńskim, szefem Polskiej Izby Ubezpieczeń. Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem.
Podcast „Finansowe sensacje tygodnia” znalazł się ostatnio w zestawieniu 10 najpopularniejszych podcastów newsowych na platformie Spotify. A możecie go słuchać także na Google Podcast, Apple Podcast oraz na kilku innych, popularnych platformach podcastowych.
źródło zdjęcia tytułowego: Joanna Szubzda, Polskie Radio Białystok, reportaż z 30 sierpnia 2021 r.