O wyjątkowym pechu może mówić 5 mln klientów detalicznych firmy Tauron, którzy od przyszłego roku zapłacą za prąd o 12% więcej. Choć inne firmy też wnioskowały o podwyżkę cen, to zielone światło od URE dostała tylko ta jedna. Ale mimo tego wyższe kwoty na rachunkach od firm energetycznych zobaczymy wszyscy
Urząd Regulacji Energetyki zdecydował: klienci PGE, Energi i Enei nie zapłacą w przyszłym roku więcej za prąd. Tylko w przypadku Taurona URE zgodził się na podwyżkę, która wyniesie średnio 9 zł miesięcznie (a licząc inaczej – 12%). Ta kwota uwzględnia też wzrost taryfy za dystrybucję prądu (gdyby wziąć pod uwagę podwyżkę cen samego prądu – wzrost wyniósłby aż 20%).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Co do piątego dużego dostawcy prądu – firmy Innogy – nie wiadomo jeszcze jak będzie, bo ona nie podlega taryfom dotyczącym sprzedaży prądu, a jedynie tym obejmującym opłaty za dystrybucję.
To nie nowość, ani wyjątek, że URE nie godzi się na podwyżki. Tak było już na przełomie lat 2017 i 2018, gdy firmy również chciały podnieść ceny, a ostatecznie skończyło się na symbolicznej, 0,5-procentowej podwyżce na rok 2018 względem 2017-go. Wtorkowa decyzja URE oznacza to, że rynkowy wzrost kosztów wytwarzania energii w przypadku klientów detalicznych firmy energetyczne muszą wziąć „na klatę”,
Ale uwaga! To nie oznacza, że tylko klienci Tauronu zobaczą wyższe rachunki energetyczne. We wszystkich firmach – nie tylko w Tauronie – wzrosną stawki za dystrybucję, czyli dostarczanie prądu od wytwórców do konsumentów. Wzrost rachunków z tego tytułu wyniesie: w PGE – 4%, w Innogy – 2%, w Tauronie – 2,7%, w Enei – 4%, w Enerdze – 4,3%.
Fake news i fact checking, czyli sprawdzamy premiera Morawieckiego
Jeszcze we wtorek przed południem agencje cytowały premiera Morawieckiego, który mówił, że rząd pomoże konsumentom, jeśli będzie im groził znaczący wzrost cen. Po decyzji URE wygląda na to, że premier nie będzie musiał wsiadać na koń i interweniować. A jeśli już, to tylko w przypadku klientów Tauronu. Ale czy rząd może pomagać klientom tylko jednej firmy? Może więc powstaną jakieś mechanizmy osłonowe dla wszystkich?
Obecny rząd boi się podwyżek cen energii, jak diabeł święconej wody. I zrobił wiele, żeby ceny dla gospodarstw domowych się nie zmieniły. Użył w tym celu wszystkich dostępnych instrumentów, włącznie z ubiegłorocznym, ustawowym zamrożeniem cen. W tym roku sprawę w imieniu rządu załatwił URE, wetując propozycje podwyżkowe firm. Choć nie jest to jeszcze decyzja ostateczna, bo firmy mogą zrobić drugie podejście.
Troska rządu o to, by ceny prądu dla gospodarstw domowych nie rosły, jest niezrozumiała z dwóch względów. Po pierwsze – prędzej czy później wyrównanie do cen rynkowych przyjdzie, tylko bardziej gwałtowne. Po drugie dlatego, że udział kosztów energii elektrycznej w wydatkach polskich rodzin jest niski (ok. 4% domowego budżetu), więc ewentualna podwyżka nie zachwiałaby budżetem rozporządzalnym gospodarstw domowych.
Premier Mateusz Morawiecki powiedział pod koniec listopada w RFM FM, że „mamy jedne z najtańszych cen prądu w Unii Europejskiej”. Dodał, że „obniżyliśmy akcyzę i opłatę przejściową i pozostawiamy je na obniżonym poziomie”. Kłopot w tym, że premier powiedział nawet nie pół, ale ćwierćprawdę. Ile naprawdę płacimy za prąd na tle Europy?
Z pomocą przychodzą najnowsze, pochodzące z marca 2019 r. dane Eurostatu na temat cen elektryczności dla konsumentów w Unii Europejskiej, łącznie ze wszystkimi daninami i podatkami. To bardzo ważne kryterium, bo „goła” cena prądu może bardzo się różnić w poszczególnych krajach, ale rządy w różnych sposób obkładają ją podatkami, by regulować gospodarkę. Tak jest np. w Niemczech, gdzie przemysł cieszy się jednymi z najniższych cen energii na kontynencie, a konsumenci płacą jedną z najwyższych. U nas jest zupełnie odwrotnie – firmy płacą ceny rynkowe, a konsumenci są chronieni taryfami.
Co się okazało? Ile faktycznie płacimy za prąd? Eurostat podaje dane w euro, więc finalna wartość zawsze będzie zależeć od aktualnego kursu waluty danego kraju względem euro.
Średnia cena 100 kilowatgodzin (kWh) energii w Unii Europejskiej to 21,1 euro. Najdrożej jest w Danii i w Niemczech, gdzie wynosi ponad 30 euro za 100 kWh (czyli w przeliczeniu ok. 1,3 zł za kWh. W przypadku tych dwóch krajów zwraca uwagę fakt, że większą część ceny to podatki i subsydia, które są przeznaczane na rozwój zielonej energii. Na drugim końcu jest Bułgaria, czy Litwa, gdzie cena 100 kWh prądu wynosi tylko 10 euro, czyli ok. 43 groszy. W cenie netto, czyli bez podatków, to prawie tyle, co w Danii.
Polska jest 7. miejscu, między Chorwacją, a Estonią – z ceną 60 groszy za kWh. Wniosek? Prąd ma w Polsce jedną z najniższych cen w Europie. Ale… równie prawdziwe jest zdanie, że prąd w Polsce jest jednym z najdroższych w Europie. A to dlatego, że aby rzetelnie porównywać ceny produktów i usług w różnych krajach, znajdującej się na różnym etapie rozwoju i z odmiennym poziomem wynagrodzeń, trzeba zastosować „korektę”, którą Eurostat nazywa standarden siły nabywczej (ang. purchasing power standard, PPS).
To jednakowa miara dla różnych krajów, bo teoretycznie za 1 PPS można kupić taką samą liczbę/ilość określonego towaru w różnych krajach. Polskie ceny prądu z uwzględnieniem PPS są jednymi z najwyższych w Europie! Najdroższej jest w Portugalii (28,2), Niemczech (28), Hiszpanii (27,4), Belgii (26,6), Cyprze (24,5) i na szóstym miejscu jest Polska (24,3). Dla porównania: najtaniej jest we Francji (ech, te ich „atomówki”) – 18,4, w Holandii – 15,2, czy na Litwie – 17,3.
Czytaj też: Gorąco i wilgotno? Sprawdź ile płacimy za korzystanie z klimatyzacji?
A może to przejściowe? Jak się zmienią ceny prądu?
Ile będziemy płacić za prąd za pięć, dziesięć, czy piętnaście lat? Czy grozi nam sytuacja, w której zamiast średniego rachunku w wysokości 150 zł miesięcznie zapłacimy np. 500 zł miesięcznie? To byłaby dopiero niedobra zmiana.
Niestety, trend nam nie sprzyja. Energia z węgla, a więc w polskich warunkach 80% całej produkcji, będzie drożeć. Wmawianie ludziom, że węgiel będzie tańszy od zielonej energetyki, to nadużycie. Może tak być, ale gdzieś na obrzeżach świata, ale nie w Unii Europejskiej, która pobiera opłaty od firm za każdą wyemitowana tonę CO2, a ostatnio myśli nad wprowadzeniem podatku ekologicznego na produkty z dużym śladem węglowym (to mogą być takie nowe quasi-cła).
Według prognoz Instytutu Energetyki Odnawialnej IEO najszybszego wzrostu kosztów energii należy spodziewać się w latach 2020-2025. Cena wzrośnie wtedy z 284 zł do 318 zł za MWh (nie uwzględniając inflacji). To ceny w hurcie, co oznacza, że wzrost taryf dla niektórych odbiorców będzie jeszcze wyższy (bo firmy doliczą do tego swoje marże detaliczne). Sumaryczny koszt produkcji potrzebnej w Polsce energii wzrośnie z niecałych 50 mld zł do ok. 80 mld zł w 2040 r. i będzie musiał być przeniesiony w taryfach dla odbiorców energii.
Będziemy też musieli – jako konsumenci – sfinansować (w cenach energii) inwestycje firm energetycznych w rozwój farm wiatrowych, pól paneli fotowoltaicznych i innych źródeł pozyskiwania „zielonej” energii. Ale wcześniej, już w przyszłym roku, zacznie się wielka zrzutka na finansowanie archaicznych elektrowni węglowych. Do każdego rachunku od października 2020 r. zacznie być doliczana tzw. opłata mocowa. Ponieważ będzie rozdzielona między kilkanaście milionów konsumentów, będzie nieduża – 45 zł za MWh.
Przeciętne gospodarstwo domowe zużywa w ciągu roku 2,5 MWh prądu, czyli opłata mocowa wyniesie 112,5 zł rocznie, niecałe 10 zł miesięcznie. Czyli od października klienci Tauronu – wliczając podwyżkę taryf i opłatę mocową – zapłacą średnio o 19 zł miesięcznie więcej.
Ceny prądu muszą wzrosnąć, ale finalny rachunek wcale nie musi, bo możemy ograniczyć zużycie. Według najnowszych danych GUS w 2018 r. po raz pierwszy w historii więcej gospodarstw domowych miało energooszczędne diody LED, niż energochłonne żarówki, zmieniamy sprzęt na bardziej efektywny, który zużywa mniej prądu.
Czytaj też: Recenzujemy porównywarkę aktualnych ofert cen prądu, łącznie z promocjami: Sprawdź czy nie przepłacasz. Oni „przeczesali” wszystkie oferty i pokazali różnice cen
Czytaj też: Strojenie domu LED-ami na święta. Czy po podwyżkach warto inwestować w dekoracje?
źródło zdjęcia: PixaBay