Klient grupowej polisy ubezpieczeniowej, który przychodzi w sprawie roszczenia, to dla instytucji finansowej wrzód na tyłku. I to zarówno dla tej, która polisę sprzedała, jak i dla ubezpieczyciela, który udzielił ochrony. Jak wiadomo, polisy grupowe były w przeszłości często-gęsto wykorzystywane w roli ukrytych prowizji. Dodawano je obowiązowo do kredytów, zaś ochrona ubezpieczeniowa była w tych pakietach tak ograniczana, by ryzyko wypłaty jakiegokolwiek odszkodowania zredukować do minimum. Dzięki temu polisa grupowa stawała się tym, do czego została stworzona – ukrytą prowizją.
Czytaj też: Bank chciał być sprytny i zamienił ubezpieczenie na prowizję. Ale się na tym przejechał
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kiedy już posiadacz takiej polisy zgłasza się w celu zgłoszenia roszczenia, zapada konsternacja. Bank, który polisę sprzedał, najchętniej by tego roszczenia w ogóle nie zgłaszał do ubezpieczyciela (choć to on, a nie klient, jest do tego uprawniony). Firma ubezpieczeniowa – najchętniej by roszczenia nie przyjmowała. Wypłata odszkodowania oznaczałaby bowiem, że bank nie dostanie od ubezpieczyciela „premii za bezszkodowość”, a ubezpieczycielowi spada zysk ze sprzedaży polisy.
Dwa kredyty w jednym banku, dwie różne decyzje ubezpieczyciela
Czasem jednak zdarzają się klienci, którzy nie ogarniają tej delikatnej współzależności i się awanturują o odszkodowanie. Zgłosiła się do mnie czytelniczka, pani Agnieszka, której zmarły ojciec (pan Tadeusz) był klientem Getin Banku oraz firmy ubezpieczeniowej Europa. Pan Tadeusz miał dwa kredyty – mały i duży. Oba w Getin Banku. W obu przypadkach polisa obejmowała śmierć kredytobiorcy i ciężkie zachorowanie. Zajście jednego z tych wydarzeń miało oznaczać przejęcie przez ubezpieczyciela odpowiedzialności za kredyt.
Z związku z jednym kredytem (na 4000 zł) Europa uznała roszczenie banku o przejęcie kredytu po śmierci klienta, a w drugim (na 31.500 zł) – nie. I – opierając się na zeznaniach czytelniczki – mam podejrzenie, że nie wszystko jest tu OK. Już na pierwszy rzut oka trudno wytłumaczyć dwie zupełnie różne decyzje w przypadku jednej sytuacji i jednego klienta. Być może firma najpierw machnęła ręką na mniejszą wypłatę, bo nie zorientowała się, że w kolejce czeka znacznie większa wypłata?
Co prawda zakres ubezpieczenia w przypadku poważnego zachorowania klienta był w obu polisach podobny, ale jeśli chodzi o ryzyko śmierci – już chyba nie. Pierwsza polisa obejmowała śmierć niezależnie od przyczyny, a druga – choć tego nie jestem pewien – najprawdopodobniej tylko śmierć w nieszczęśliwym wypadku.
Ograniczenie działania polis tylko do nieszczęśliwych wypadków to dość często spotykany manewr – takie wypadki to tylko niewielka część wszystkich zgonów w kraju, więc dzięki temu można znakomicie zmniejszyć ryzyko wypłaty odszkodowania. Czy klient wpadł w tę pułapkę? Częściowo zapewne tak, ale o ile w przypadku ryzyka pt. „śmierć w nieszczęśliwym wypadku” ubezpieczyciel mógł się próbować wywinąć, to w przypadku ryzyka „poważne zachorowanie” – już niekoniecznie.
Czytaj też: Kredyt miał być solo, a okazał się „zgrzewką”. Co zrobił wściekły klient? Polecam tę ścieżkę
Czy ta śmierć była w wypadku? Czy ta choroba była poważna?
Po wypłacie pieniędzy z pierwszej polisy (co nastąpiło w oparciu o „śmierć zwykłą”, bez wnikania w szczegóły przyczyn zgonu) klientka poprosiła o wypłatę z drugiej. Ubezpieczyciel odmówił, powołując się na wyłączenie w postaci koniecznej do wypłaty okoliczności dodatkowej – nieszczęśliwego wypadku. W związku z tym pani Agnieszka, córka zmarłego pana Tadeusza, zmieniła uzasadnienie roszczenia, powołując się na poważne zachorowanie, które było przyczyną zgonu.
Przyczyną śmierci pana Tadeusza był rak wątroby. A bezpośrednio – zawał oraz „niewydolność krążeniowo-oddechowa”. Niewątpliwie jest to poważne zachorowanie. W rozmowie z panią Agnieszką firma ubezpieczeniowa podobno najpierw powoływała się na fakt, iż klient zachorował jeszcze przed podpisaniem umowy kredytowej. To byłby argument, który mógłby spowodować uchylenie się przez Europę od wypłaty, bo jeden ze standardowych zapisów tego typu polis zawiera informację, że ubezpieczyciel nie odpowiada za skutki chorób zdiagnozowanych przez złożeniem przez klienta podpisu.
Pan Tadeusz podpisał polisę 10 kwietnia. Nowotwór zdiagnozowano w wyniku biopsji wątroby 7 sierpnia 2014 r. na dwa dni przed śmiercią pacjenta, szukając przyczyny nagłego pogorszenia się stanu zdrowia. W wyniku biopsji użyte jest stwierdzenie, że wynik odpowiada najpewniej nowotworowi wątroby.
Wydawałoby się, że sprawa jest jasna i o ile z powodu faktu samej śmierci ubezpieczonego Europa mogłaby się wywinąć od odpowiedzialności (bo nie był to nieszczęśliwy wypadek), o tyle podstawa w postaci poważnego zachorowania jest solidna. Wydawałoby się. Wiecie co w tej – trudnej dla siebie – sytuacji wymyśliły asy z Europy? Że brakuje im dokumentacji medycznej potrzebnej do uzasadnienia wypłaty z tego tytułu.
Czytaj też: Zeznania pracownika banku. „Klienci nie wiedzieli co kupują, my mieliśmy nie wnikać w szczegóły”
O jaką dokumentację może chodzić, do wafla? Firma ubezpieczeniowa otrzymała przecież akt zgonu, a w tym kacie wykazaną przyczynę śmierci klienta. Ubezpieczyciel zwrócił się o dokumentację do Getin Banku, a ten do córki ubezpieczonego klienta, czyli pani Agnieszki. Sprytne. Jeśli ubezpieczycielowi chodzi po głowie, by skorzystać z wyłączenia odpowiedzialności ze względu na przyczyny śmierci istniejące jeszcze przed podpisaniem umowy ubezpieczenia – droga wolna. Niech starają się o dokumentację i próbują coś udowodnić.
O ile mi wiadomo, przy tym ubezpieczenu nie było żadnej ankiety medycznej. A skoro firma ubezpieczeniowa nie uznała za stosowne, by zapytać klienta o stan zdrowia to znaczy, że był on dla niej nieistotny. Jakiś czas temu cytowałem wyrok sądu, który uznał, że w przypadku, gdy ubezpieczyciel nie przeprowadził ankiety medycznej, nie powinien uchylać się od odpowiedzialności.
Czytaj też: Odmówili ci wypłaty ubezpieczenia kredytu? Nic straconego! Jest sensacyjny wyrok sądu
Dlaczego firma ubezpieczeniowa usiłuje odmawiać wypłaty odszkodowania ze względu na niekompletną dokumentację i domagać się od spadkobierców ubezpieczonej osoby jej uzupełnienia w sytuacji, gdy kluczowy dokument – akt zgonu z zaświadczeniem lekarskim o przyczynie śmierci – został dostarczony? Nie tylko mnie to gryzie. Podobne pytanie zadaje Rzecznik Finansowy, do którego zwróciła się o konsultację pani Agnieszka.
W kleszczach: ubezpieczyciel odrzuca roszczenia, do drzwi pukają windykatorzy
Rzecznik Finansowy sugeruje skierowanie sprawy do sądu, a to – przynajmniej patrząc oczami pani Agnieszki – nie jest recepta. Sprawa jest o tyle pilna, że do pani Agnieszki zaczęli już pukać windykatorzy celem uzyskania dla Getin Banku pieniędzy. Nie wiem na jakim etapie jest sprawa spadkowa i czy windykatorzy mają prawo domagać się zwrotu długu od osób, do których w tej sprawie przychodzą, ale jeśli kredytobiorca zmarł w 2014 r., to prawdopodobnie sąd przeprowadził już postępowanie spadkowe i majątek oraz zadłużenie pana Tadeusza przeszło na najbliższą rodzinę.
„Zaczął się koszmar tzn. aroganckie telefony z windykacji banku, pisma i wezwania do zapłaty, straszenie. Bank twierdzi, że jesteśmy spadkobiercami i musimy ten kredyt spłacić. Mamę – wdowę po kredytobiorcy – bank już umieścił w BIK jako współkredytobiorcę, a przecież mama nic nie podpisywała. Po co są te ubezpieczenia kredytów? Nie wiemy komu już wierzyć i boimy się własnego cienia. Jeżeli jest to możliwe to bardzo prosimy Pana o pomoc bo naprawdę nie wiemy, gdzie jeszcze można się zwrócić, żeby zamknąć tą sprawę”
– pisze pani Agnieszka. Pisałem w tej sprawie do Europy, byłem przy tym grzeczny i uprzejmy jak rzadko kiedy. Niestety, odbiłem się od ściany, gdyż w firmie uznano, że jak ktoś jest miły i uprzejmy to można go spróbować posłać na drzewo.
„Niestety ze względu na tajemnicę ubezpieczeniową nie jesteśmy upoważnieni do ujawnienia danych sprawy Klienta. Chcemy jednak wytłumaczyć skąd mogą brać się różnice w takich przypadkach. Do produktów bankowych często dodawane jest ubezpieczenie. W ramach tego samego banku poszczególne produkty kredytowe mogą być powiązane z różnymi polisami ubezpieczeniowymi. Polisy mogą różnić się między sobą co do warunków ubezpieczenia. Konsekwencją tych różnic mogą być odmienne decyzje dotyczące wypłaty odszkodowania dla osoby, która posiada dwie różniące się od siebie polisy powiązane z produktami bankowymi”
– pisze Europa. O jakie różnice chodzi już wiem na podstawie przeprowadzonego śledztwa. Wiem też, że firma ubezpieczeniowa chciałaby się wykręcić od odpowiedzialności na podstawie paragrafów mówiących o przelekłej chorobie, ale nie ma na to wystarczających papierów.
Domyślam się, że powołując się na niekompletną dokumentację medyczną chciałaby po pierwsze zepchnąć na klientkę udowodnienie, że nie jest ona wielbłądem, po drugie odwlec sprawę (może klientka się zmęczy i spłaci dług albo wycisną go z niej windykatorzy), a po trzecie rękami klientki wydębić jakieś papiery, które dałyby pretekst do uchylenia się od odpowiedzialności.
Mówię tym praktykom trzy razy „nie”. Po raz ostatni grzecznie proszę firmę ubezpieczeniową żeby przestała szukać dziury w całym. Człowiek miał raka wątroby, który został zdiagnozowany tuż przed śmiercią, był ubezpieczony, akt zgonu w aktach. Nie ma co hamletyzować, trzeba płacić. Zwłaszcza jak się jest firmą, która chce odzyskać dobre imię po mrocznych latach sprzedawania niby-polis.
zdjęcie tytułowe: SilasCamargo/Pixabay.com