Pan Dariusz – lekarz – z dnia na dzień musiał zamrozić swój biznes. Akceptował karty płatnicze, ale teraz nie ma żadnych obrotów, a więc również tych bezgotówkowych. Za „niewyrobienie normy” operator płatności – firma, która dostarczyła mu terminal płatniczy – postraszył go karą 5000 zł. Takie praktyki da się zrozumieć, ale nie w czasie bezprecedensowego kryzysu. Czy problem, z jakimi zmaga się pan Dariusz, rozwiąże program pomocowy fundacji Polska Bezgotówkowa?
Lubicie płacić kartami? Dziś co prawda to nie obowiązek, ale z każdej strony namawiani jesteśmy do bezdotykowego płacenia, bo w ten sposób ograniczamy ryzyko złapania koronawirusa. W tym celu rynek usług płatniczych, a więc organizacje płatnicze, banki i agenci rozliczeniowi – przyspieszyli prace nad zwiększeniem limitu bezpinowych płatności zbliżeniowych do 100 zł. Zmiany weszły w życie kilka tygodni temu, ale – zresztą tak, jak przewidywałem – nie wszędzie da się jeszcze zapłacić po nowemu.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dla konsumentów płacenie kartami to wygoda i bezpieczeństwo. Warto jednak wiedzieć, kto utrzymuje tę całą płatniczą infrastrukturę. Bynajmniej nie są to banki i organizacje płatnicze. Konsumenci? Po części tak, bo przecież płacimy bankom za wydanie i korzystanie z kart debetowych i kredytowych. W Polsce nie przeszedł natomiast pomysł z opłatą surcharge, a więc na zwiększaniu rachunku za zakupy o prowizję, gdy płacimy kartą.
Większość kosztów spoczywa na właścicielach punktów handlowo-usługowych, którzy od każdej transakcji bezgotówkowej muszą odpalić prowizje: interchange fee idzie do banku, swoją marżę zagrania agent rozliczeniowy (firma, która instaluje terminale w sklepach i rozlicza transakcje), a tzw. opłaty processingowe idą do organizacji płatniczych. Kilka lat temu duże sieci handlowe wygrały ważną bitwę o wysokość prowizji, a przynajmniej tę jej część, na której zarabia bank (interchange fee). I faktycznie, to podziałało, bo w erze tańszych opłat liczba i wartość transakcji bezgotówkowych ruszyła z kopyta.
Przeczytaj też: Planujesz w swoim sklepie akceptować płatności bezgotówkowe? Podpowiadam, na co zwrócić uwagę przy podpisywaniu umowy
Ukryte opłaty, czyli diabeł tkwi w szczegółach
Przedsiębiorcy akceptujący karty mają więc mniej powodów do bycia „antykartowymi”. Dziś na witrynach sklepowych częściej można natknąć się na kartkę z informacją „płatność tylko kartą” (choć to akurat efekt ostrożności związanej z pandemią koronawirusa, nie wiadomo czy uzasadnionej) niż „płatność tylko gotówką”. Nie od dziś wiadomo, że płatności kartowe nakręcają obroty, bo klient z kartą gotowy jest na większą zakupową rozpustę niż klient z gotówką. Choć oczywiście są przedsiębiorcy, którzy nadal mówią kartom „nie” i mają na to racjonalne argumenty.
Ale prowizja od transakcji i opłata za dzierżawę terminalu płatniczego to nie wszystkie koszty, które może ponieść przedsiębiorca akceptujący karty. Ten artykuł zapewne by nie powstał, gdyby nie koronawirus, który wywrócił nasz świat do góry nogami. Z pewnością wywrócił świat pana Dariusza, który działa w branży medycznej i z dnia na dzień stracił przychody. Żeby tego było mało, operator płatności – firma Polskie ePłatności (PeP) – postraszył przedsiębiorcę karą w wysokości 5000 zł.
„Taką karę może naliczyć operator terminali w sytuacji, gdy w ciągu miesiąca nie zostaną wykonane transakcje poprzez terminal na kwotę co najmniej 2500 zł”
– pisze pan Dariusz. Znalazł się więc w kropce. Już teraz nie ma przychodów, a umowa z agentem wygaśnie (w normalnym trybie) dopiero w maju 2021 r. W liście do klienta firma PeP faktycznie przypomina o zobowiązaniu – minimum 2500 zł obrotów bezgotówkowych miesięcznie na każdym terminalu. Dalej robi się jeszcze groźniej:
„(…) w przypadku niewykonywania lub nienależytego wykonywania Umowy przez Partnera PeP może rozwiązać niniejszą Umowę ze skutkiem natychmiastowym w drodze złożenia oświadczenia na piśmie i/albo może nałożyć karę umowną w wysokości do 5000 zł, niezależnie od możliwości dochodzenia odszkodowania na zasadach ogólnych”.
Pan Dariusz uważa, że list o takiej treści to sugestia, żeby jednak nie wypowiadał umowy. Zgodnie z regulaminem firma może go bowiem w każdej chwili ukarać, jeśli nie „wyrobi normy”.
„W takiej sytuacji znalazło się obecnie tysiące przedsiębiorców, a podejrzewam, że większość z nich, podobnie jak ja, nie miało świadomości takiej kary w momencie zawierania umowy. W sytuacji całkowitej utraty obrotów chciałem wypowiedzieć umowę na terminal i Polskie ePłatności uprzejmie postraszyły mnie karą, żebym jednak zmienił zdanie”
– napisał pan Dariusz. O komentarz w tej sprawie poprosiłem Polskie ePłatności (czekam na odpowiedź), choć podejrzewam, że podobne zapisy stosują też inni agenci rozliczeniowi (na polskim rynku działa kilkanaście takich firm).
Przeczytaj też: Masz konto, ale bez karty debetowej? PKO BP i Alior Bank chcą wykorzystać pandemię koronawirusa, żeby ukartowić nieukartowionych. Będą chętni?
Fundacja Polska Bezgotówkowa nadciąga z odsieczą
Z tego, że część przedsiębiorców nagle straciła część lub całość przychodów, doskonale zdaje sobie sprawę fundacja Polska Bezgotówkowa. W Polsce obecnie jest blisko 800.000 terminali płatniczych, z czego ok. 270.000 zainstalowano w ostatnich latach dzięki wsparciu fundacji. Przedsiębiorca, który zdecyduje się na terminal, może przez rok liczyć na refundację większości kosztów z tytułu prowizji oraz na pokrycie kosztów dzierżawy terminalu płatniczego.
Mieczysław Groszek, prezes fundacji Polska Bezgotówkowa, podkreśla, że wypowiadanie umów przez przedsiębiorców na akceptację kart jest niekorzystne również dla samych agentów rozliczeniowych, bo ponieśli oni już spore koszty akwizycji klientów. Kiedy gospodarka wróci do życia, będą oni musieli ten koszt ponieść jeszcze raz, jeśli w czasie pandemii nie podejmą odpowiednich działań, by zatrzymać właścicieli punktów handlowo-usługowych. Fundacja ma plan:
„Chcielibyśmy, żeby agenci rozliczeniowi dogadywali się z klientami, którzy znaleźli się w tarapatach. Agent, który zaproponuje program pomocowy dla klientów, będzie mógł liczyć na wsparcie finansowe fundacji. Na każdy terminal, na którym na początku kwietnia nie odnotowano obrotów, agent otrzyma od fundacji 50 zł dotacji. Będzie ona naliczana na terminale, które zainstalowano w ramach programu Polska Bezgotówkowa, a które są już opłacane na zasadach komercyjnych. Jest ich w tej chwili ponad 130.000″
– mówi Mieczysław Groszek. Nie ma jednak znaczenia, czy dany terminal został zainstalowany w ramach programu Polska Bezgotówkowa, bo fundacji zależy na tym, żeby terminale nie znikały z rynku. Ale stawia też pewien warunek.
„Liczymy na współpracę z agentami. My oferujemy dotację w wysokości 50 zł na terminal, na którym nie obserwujemy obrotów, ale nie chcemy, żeby na tym pomoc dla przedsiębiorców się skończyła. Dlatego chcemy, żeby agenci ze swoich środków sfinansowali czasowo niedochodowe terminale i namawiali swoich klientów do wzięcia na siebie części ryzyka. Jesteśmy otwarci na propozycje. Mogą to być np. wakacje czynszowe, czyli odroczenie zapłaty za dzierżawę terminala, czasowe obniżenie miesięcznego czynszu za terminal, albo rezygnacja z kar umownych z tytułu niewystarczających obrotów na terminalu. Te działania pozwolą całemu rynkowi kupić trochę czasu i sprawią, że rynek obrotu bezgotówkowego nie przestanie się rozwijać”
– mówi szef fundacji Polska Bezgotówkowa, która gotowa jest wypłacać pierwsze transze dotacji już w przyszłym tygodniu.
Zamiast straszyć przedsiębiorców karami, warto najpierw z nimi porozmawiać, zwłaszcza że jakiś program wsparcia dla agentów już leży na stole. Czy pomysł prezesa Groszka i jego ekipy jest sensowny? Trudno mi ocenić, czy wsparcie w formie 50 zł na terminal to wystarczająca pomoc (czekamy na Wasze opinie w tej sprawie).
Dobrze natomiast, że Polska Bezgotówkowa postanowiła nie pchać wszystkich pieniędzy na akwizycję nowych klientów (do czego jest przede wszystkim powołana), ale w trudnych czasach pomyślała o przekierowaniu ich na wsparcie sklepikarzy, którzy już dali się namówić do zakupu terminala. A przynajmniej na impuls, by agenci szukali kompromisowych rozwiązań ze swoimi klientami.
Może właśnie rezygnacja z karnych opłat za „niewyrobienie normy” byłaby mądrym krokiem? Kiedy przedsiębiorca ma klientów, niech po prostu płaci prowizje od tych transakcji. Jeśli nie, dajmy mu spokój i nie straszmy karami umownymi. Jego „wkładem własnym” może być np. utrzymanie terminalu płatniczego. A jeśli i na to go dziś nie stać, trzeba pozwolić mu odejść „za porozumieniem stron”, bez drobiazgowego analizowania tego, co zapisano w umowie i regulaminie.
Pogrążanie dziś już pogrążonych klientów nie ma sensu i wkrótce może się zemścić. Przedsiębiorca, kiedy wróci do życia, zapewne znowu będzie chciał zainstalować terminal. Czy ukarany przez konkretnego operatora płatności, za jakiś czas znowu skorzysta z jego usług?
Czytaj też: A to ciekawe. Terminale płatnicze są instalowane w kantorach z walutami