Choć najbardziej spektakularne – bo i o najwyższą stawkę – spory sądowe posiadaczy kredytów hipotecznych z bankami dotyczą odwalutowania kredytów frankowych lub wręcz unieważnienia tych umów, to sporo dzieje się też na froncie walki o delegalizację ubezpieczenia niskiego wkładu własnego. Przypomnę pokrótce, że w przeszłości banki dokładały je klientom, którzy nie mieli udziału własnego, który pokryłby przynajmniej 20% wartości kupowanego mieszkania. Składka miała rekompensować wyższe ryzyko banku, tłumaczono, że bez tego kredyt w ogóle nie mógłby być udzielony. Płacił ją klient, ale ubezpieczonym i uposażonym był bank (to on dostawał pieniądze w wysokości 20% kredytu, gdy klient przestawał spłacać raty).
Czytaj też: Płacisz składki, a w zamian dostajesz figę. Kant? Klienci wygrywają w sądach!
- Kiedy warto zmienić sprzedawcę energii? Komu to się może opłacić? I czy teraz – mimo zamrożenia cen – może być na to dobry moment? Licytacja rusza [POWERED BY RESPECT ENERGY]
- Gdy domowy budżet się nie spina, trzeba nad nim popracować. Oto pięć sposobów na zwiększenie dochodów i pięć na ograniczenie wydatków! [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL BANK]
- Świat stał się wyjątkowo niestabilny. Czy to powinno wpłynąć na nasze plany… emerytalne? Jak powinna wyglądać Twoja globalna emerytura? [POWERED BY SAXO BANK]
Wielu klientom banki wciąż naliczają składki za to ubezpieczenie, choć zapadły już wyroki (o ile mi wiadomo dość liczne), z których wynika, iż… nie jest to żadne ubezpieczenie (bo w zamian za składkę klient nic nie dostaje, zaś ubezpieczenie jest umową wzajemną). Bankowcy jednak tanio skóry nie sprzedają. Część z nich spisała z klientami aneksy do umów, z których wynika, że klienci mają płacić w kolejnych turach „opłatę z tytułu zwrotu kosztów ubezpieczenia” lub „prowizję”. Według bankowych prawników to miało ratować im skórę, bo skoro płacone przez klientów pieniądze nie są nazwane składką ubezpieczeniową, to i nie trzeba się obawiać, że interes zostanie zdelegalizowany z powodu „braku wzajemności świadczeń”. Bankowcy, proponując klientom zamianę ubezpieczenia na opłatę lub prowizję kusili rabatami, by klientom opłacało się podpisać aneks. Zamieniając składkę na prowizję można było zaoszczędzić kilkaset złotych z kilkutysięcznej płatności.
Czytaj też: Nie do wiary! Bank prawomocnie przegrał sprawę o UNWW i… nic!
Takie pieniądze piechotą nie chodzą, choć zawsze namawiałem kredytobiorców stających przed wyborem „składka czy prowizja” do ostrożności, przewidując iż wybór prowizji może utrudnić im ewentualny zwrot pieniędzy z tytułu ubezpieczenia niskiego wkładu. Okazuje się, że martwiłem się niesłusznie. Od jednej z kancelarii prawniczych – a dokładniej od mec. Urszuli Darkowskiej z kancelarii GWW – dowiedziałem się właśnie, że jej klienci wygrali w sądzie proces o zwrot pieniędzy z tytułu zabezpieczenia niskiego wkładu mimo, iż ich „składka” przestała być „składką”, a została zamieniona na prowizję. Niestety, nie mam jeszcze w ręku uzasadnienia tego wyroku (zresztą nieprawomocnego), gdyż zapadł ledwie kilka dni temu (31 stycznia 2017 r.). Opieram się jedynie na notatkach prawniczki reprezentującej klientów, poczynionych w trakcie ustnego ogłaszania wyroku. Gdy tylko otrzymam uzasadnienie – zamieszczęę skan i omówię dokładniej argumentację sądu.
Dziś napiszę tylko tyle, że sprawa rozgrywała się w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa i dotyczyła klientów hipotecznych Banku Millennium. Nie wiem jakie pieniądze były na stole (typowe roszczenia w tego typu sprawach to kilkanaście tysięcy złotych), ale nie to jest najważniejsze. Według dokumentacji mec. Darkowskiej sąd uznał, że postanowienia umów kredytowych Banku Millennium mówiące o prowizji z tytułu występowania niskiego wkładu własnego „rażąco naruszają interesy konsumenta” i jako niedozwolone postanowienia umowne nie wiążą go. W związku z tym sąd orzekł, że Bank Millennium powinien zwrócić pobrane od klientów prowizje. Na jakiej podstawie sąd orzekł abuzywność prowizji? Ano jego zdaniem niedopuszczalna jest sytuacja, w której konsument płaci prowizję, ale nie ma pewności na co bank ją przeznacza i czy w ogóle służy ona niwelowaniu ryzyka, czy też jest po prostu dodatkowym zarobkiem banku.
Prawdopodobnie o wyniku procesu zaważyło drobne niedopatrzenie prawników banku. O ile w umowach kredytowych, w których była mowa o „opłacie” znajdowały się zapisy mówiące o pokrywaniu za te pieniądze kosztu ubezpieczenia niskiego wkładu (które bank sam sobie wykupi na własny rachunek), o tyle postanowienia aneksów mówiących o dodatkowej prowizji nie były wystarczająco precyzyjne. Nie wspominały bowiem na co bank przeznacza prowizję. I tu jest pies pogrzebany. Jeśli bank pobiera prowizję, to powinien sprecyzować na co dokładnie idzie, jaki jest jej tytuł. Dopóki nie mam w ręku pisemnego uzasadnienia wyroku trudno mi ocenić na ile argumentacja sądu jest solidna, bo dopiero w uzasadnieniu wyroku znajdzie się rozbiór na części pierwsze treści spornej klauzuli. A tu znaczenie może mieć każdy przecinek. I wciąż nie można wykluczyć, że Sąd Rejonowy zapędził się w prokonsumenckim czytaniu zapisów aneksu do umowy.
Dziś jednak fakt jest taki, że mamy pierwszy – nieprawomocny – wyrok, na podstawie którego „wygumkowana” zostanie nie tylko składka ubezpieczenia niskiego wkładu własnego, ale i podobny zapis o prowizji, na którą owa składka została zamieniona. Jakkolwiek na pewno za wcześnie jeszcze, by mówić o przełomie (wcześniej kilka tego typu spraw bank wygrał), ale z pewnością prawnicy Banku Millennium od 31 stycznia nie mogą już spać tak spokojnie, jak do tej pory.