Jakkolwiek największe sieci handlowe nie ujawniają skali spadku swoich obrotów po wprowadzeniu w życie ograniczeń dla zakupów w co drugą niedzielę, to… jakieś-tam straty pewnie są (na niedziele przypadało 7% przychodów sieci handlowych). Jedynym sposobem sieci handlowych na ich zniwelowanie jest nakłonienie konsumentów, by przyzwyczaili się do robienia zakupów na zapas w sobotę.
Kalkulacja jest prosta – jeśli nie ściągnie się klientów na zakupy bezpośrednio przed wolną niedzielą, to mogą pójść tam, gdzie w niedzielę zakupy są dozwolone (np. na dworzec albo na stację benzynową). Wtedy niedzielny tort zakupowy w całości zjedzą inni.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też: Ile musisz zrobić zakupów w sobotę, żeby uratować skórę handlowcom? Liczę!
Czytaj też: Zakupy internetowe zamknięte w niedzielę? Tych innowacji nie da się ukatrupić żadną ustawą
Pomysły na sobotnie łowienie Polaków są coraz ciekawsze. Oczywiście podstawa to specjalne rabaty na popularne towary oferowane tylko w piątek i sobotę (słyszycie o nich w reklamach, więc nie będę rozwijał wątku) oraz obietnica, że w soboty nie będzie kolejek przy kasach. Ale – jak donieśli mi czytelnicy – największa sieć handlowa Biedronka rozpoczęła ostatnio akcję znacznie bardziej „celowaną”. Obiecała klientom bony, które będzie można wykorzystać… tylko w soboty. I to na raty.
Rzecz musiała rozpalić emocje. „Biedronka” ogłosiła, że można ukręcić 100% zniżki, co w branży handlu detalicznego jest nader szczodrą okazją. Promocja trwała tylko przez dwa dni (3-4 kwietnia) i dotyczyła zakupów towarów przemysłowych (ubrań, zabawek, elektroniki i artykułów AGD). Aby z niej skorzystać trzeba było być w miarę lojalnym klientem „Biedronki”, czyli mieć kartę lojalnościową „Moja Biedronka”.
Każdy zakup artykułów przemysłowych o wartości co najmniej 50 zł miał być premiowany pięcioma bonami po 10 zł każdy. A więc: kupuję bluzki za 50 zł i… dostaję bony na zakupy na 50 zł. Czyli bluzki mam gratis. Jedynym haczykiem był ten, że każdy 10-złotowy bon można zrealizować tylko w konkretną sobotę (co oznacza pięć sobotnich „kursów” do Biedronki).
Aby dostać 10 zł rabatu trzeba mieć „wkład własny” – zrobić zakupy za co najmniej 11 zł (czyli de facto przez pięć sobót wydać w „Biedronce” co najmniej 5 zł własnej kasy).
Czytaj też: Zakaz handlu w niedzielę. Gdzie pójść na spacer w niedzielę żeby nie zwariować?
Pomysł „ratalnych” bonów do wykorzystania w sobotę jest genialny w swej prostocie. Za 50 zł „Biedronka” kupuje sobie pięć szans na „ubranie” konsumenta w jak największe zakupy w sobotę. Sądzę, że takie krótkie akcje, będące połączeniem „czyszczenia magazynów” z rozdawaniem klientom „biletów” na sobotnie zakupy, mogą być skutecznym pomysłem.
Sęk w tym, że przy okazji można sobie zrobić krzywdę, bowiem nie ma nic gorszego jak narobić konsumentowi apetytu, a potem go spławić. Wśród wielu z moich czytelników, który – oprócz rozsądnego korzystania z produktów finansowych – lubią też oszczędzać na codziennych zakupach, skusiło się na „przemysłowe” zakupy w ciągu dwóch dni objętych szybką promocją, by uzyskać 50 zł w sobotnich bonach. I… zrobiła się afera.
„Chciałabym zwrócić Pana uwagę na niefortunną promocję w „Biedronce” Chciałam skorzystać z tej oferty. Odwiedziłam w tym celu trzy różne sklepy „Biedronka” w Lublinie. W żadnym z tych sklepów promocja nie działała. W ostatnim sklepie kierowniczka powiedziała mi, że jest „błąd informatyczny”. W internecie znalazłam forum, gdzie internauci pisali, że promocja ta nie działa w całej Polsce. Szumnie ogłaszali w gazetkach i przez radiowęzeł w sklepie promocję, z której w ogóle nie dało się skorzystać”
– napisała mi jedna z moich czytelniczek w wiadomości na Facebooku. I nie tylko ona. Dostałem też informację od drugiego z czytelników, tym razem z południa Polski:
„Próbowałam kupić klocki Lego, które były na liście promocyjnych produktów. W kasie naliczyło mi jakąś inną promocję, od wyższej ceny, która nigdzie nie była podana. A kupony się nie wydrukowały. Po rozmowie z kierowniczką sklepu okazało się, że w ciągu całego dnia nie wydrukował im się ani jeden kupon”
W niektórych sklepach wywieszono kartkę o awarii, w innych kierownicy szli w zaparte, a infolinia odpowiadała wściekłym klientom, że według ich informacji promocja działa i ma się świetnie.
„Podsłuchałem rozmowę kierowniczki i klientki, która kupiła artykuły AGD, a nie dostała bonów. Kierowniczka zbyła ją stwierdzeniem, że kupiła niewłaściwe produkty. Nie wiem czy klientka je zwróciła”
– to jeszcze inny sygnał. Wiem, że na forach internetowych też było gorąco, ludzie przerzucali się przykładami z miast, w których próbowali „zasłużyć” na pięć bonów po 10 zł na sobotnie zakupy, ale zostali odprawieni z kwitkiem (a w zasadzie właśnie bez kwitka, bo owe bony to zwykłe wydruki z kasy).
„Subiektywnie o finansach” to nie jest miejsce, w którym często zajmuję się „Żabkami”, Biedronkami” i innymi „owadami spożywczymi”. Ale choć nie mówimy tu o produkcie finansowym, to chcą stanąć w obronie mnóstwa klientów, którzy wypełnili swoją część zobowiązania i zostali potraktowani per noga.
To kliniczny przykład na bardzo pomysłową promocję – wydaje mi się, że tego typu akcje wejdą wkrótce do kanonu promocji we wszystkich dużych sieciach handlowych – która została „zaorana” poprzez fatalną organizację oraz brak pomyślunku. Obsługa sklepów, zapewne nieprzygotowana na błędy z wydawaniem kuponów, zamiast prosić klientów, by zachowali paragony i przyszli po kupony w kolejnych dniach, tylko bezradnie rozkładała ręce.
Polska wciąż jest krajem, w którym za 50-złotowy prezent wielu klientów dałoby się pokroić. Zwłaszcza, w sytuacji, w której aby go otrzymać – i zamienić bon na żywą gotówkę – trzeba wydać tylko dwa razy po 50 zł w ramach „wkładu własnego”. Nie powinno być wielkim problemem dla potężnej sieci handlowej poproszenie rozczarowanych klientów, by „uzbrojeni” w paragony mogli zgłosić się po swoje bony w późniejszym terminie.
Awarie się zdarzają, ale można je zamienić w sukces i zwiększyć lojalność klientów zamiast strzelać sobie w kolano. Nawet jeśli się jest „Biedronką” i kolan ma się więcej niż inni.
zdjęcie tytułowe: Tomasz Chachorowski, „Nowości – Dziennik Toruński”, zapraszam do lektury!