Polski Sąd Najwyższy dość długo milczał w sprawie kredytów frankowych, ale jak już po długiej przerwie coś powiedział, to aż zadrżały mury. Ostatnie zaskakujące wyroki Sądu Najwyższego idą kompletnie w poprzek orzecznictwu polskich sądów opierających się dziś na prokonsumenckich orzeczeniach TSUE. Pytanie brzmi, co na to sędziowie sądów powszechnych. Kogo będą słuchać? I w jakim stopniu decyzje Sądu Najwyższego – a tak naprawdę wyroki trzech sędziów – zmieniają bilans walki frankowiczów z bankami?
Od kilkudziesięciu miesięcy ton wydarzeniom na polskich salach sądowych nadają orzeczenia europejskiego sądu TSUE, który – począwszy od słynnego wyroku w sprawie Dziubaków (i ich kredytu w Raiffeisen Banku) – w kilku najważniejszych orzeczeniach „narysował” krajobraz bardzo korzystny dla frankowiczów. Na mocy tych wykładni wygrywają oni w sądach 98% spraw, choć długo na to czekają.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
A więc: jeśli umowa zawiera nieprecyzyjne klauzule przeliczeniowe (czyli kurs walutowy do spłaty kredytu jest ustalany przez bank i klient nie zna algorytmu), to należy je usunąć z umowy. W to miejsce do umowy nie wolno niczego wpisać (chyba że istniałby „przepis dyspozytywny”, np. z jakiejś ustawy, ale ustawy nie mamy). Jeśli po wyrzuceniu klauzuli przeliczeniowej umowy nie da się wykonywać – to ona nigdy nie istniała, a strony oddają sobie świadczenia.
Klienci otrzymali też dodatkowy, potężny oręż – zabezpieczenie powództwa. Jeśli sąd uzna, że prawdopodobne jest, iż bank przegra proces, klient spłacił zaś już kapitał kredytu, to może nie płacić rat. I dzięki temu zaczyna odnosić korzyści z pozwania banku od razu, a nie za 5-10 lat, po wygranym prawomocnie procesie.
Jedyne, o co jeszcze toczył się spór, to realna wartość tego zwrotu. Bankowcy domagali się wynagrodzenia za kapitał udostępniony klientom, ale TSUE orzekł, że im się takie wynagrodzenie nie należy (ani żadna inna rekompensata). Bankowcy próbują więc uzyskać waloryzację inflacyjną, a osią sporu jest szerokość definicji „rekompensaty” z orzeczeń TSUE.
Do gwiazdki półtora miesiąca, a Sąd Najwyższy już zrobił prezent bankom
Ale kto wie, czy teraz Sąd Najwyższy nie przewrócił tego stolika. Pojawiły się właśnie uzasadnienia trzech wyroków wydanych 19 września 2023 r., w których Sąd Najwyższy uznał, iż nieważność umowy kredytowej (na podstawie art. 353 k.c.) lub niezwiązanie kredytobiorcy (na podstawie o art. 385 k.c.) przelicznikiem walutowym zapisanym w umowie… nie powoduje ani nieważności umowy kredytowej w całości, ani eliminacji samej zasady indeksacji kredytu do waluty obcej.
„Sąd Najwyższy uznał, że w braku przelicznika w umowie, niezależnie od tego, czy nie było go od początku, czy też okazał się nieważny, stosuje się przelicznik wynikający ze zwyczajów i zasad współżycia społecznego. Możliwa jest także analogia z innych przepisów (…) dopuszczalne jest w takiej sytuacji zastosowanie kursu średniego NBP„.
– napisał Sąd Najwyższy w komunikacie opublikowanym kilkanaście godzin temu. I dodał, że tylko ustawa lub wyrok Trybunału Konstytucyjnego może uchylić lub ograniczyć zakres stosowania art. 56 k.c. (to odważna teza, biorąc pod uwagę, że ponad polskim prawem jest dziś prawo Unii Europejskiej). A ten rozszerza możliwość interpretacji umowy nie tylko na to, co jest w niej literalnie zapisane, ale np. na zasady współżycia społecznego czy zwyczaje:
„Czynność prawna wywołuje nie tylko skutki w niej wyrażone, lecz również te, które wynikają z ustawy, z zasad współżycia społecznego i z ustalonych zwyczajów”
To jest radykalnie sprzeczne spojrzenie z tym, które od kilku lat dominuje wśród sędziów orzekających w sprawach frankowych w sądach powszechnych. Podejście, w którym z klauzuli spreadowej sądy „wydłubywały” tylko kawałek i starały się tak „skleić” resztę, żeby można było utrzymać umowę na zasadzie stosowania kursu średniego NBP (czy np. oprocentowania takiego jak LIBOR plus marża, ale w złotych, czyli już kompletnego dziwactwa) w ogóle się już nie spotyka.
Gdyby nie chodziło o organ sądowy tak ekstremalnie szacowny i poważny, jak Sąd Najwyższy (nawet jeśli w emanacji tylko trzech sędziów Izby Cywilnej), to można byłoby frywolnie napisać, że właśnie wybuchł granat w szambie. Nie wiemy tylko, jak duży, bo są trzy niejasności.
Nie wiemy, czy to jednorazowy „odchył”, który być może zostanie skorygowany kolejnymi orzeczeniami. Nie wiemy, czy sądy powszechne staną po tej samej stronie (mają dziś na ręku dwie zupełnie skrajne interpretacje). Nie wiemy wreszcie – gdyby to nie był jednorazowy odchył – jak zareaguje TSUE.
Z jednej strony wyższość prawa unijnego nad naszym wciąż obowiązuje. A z drugiej strony, czytając wyroki Sądu Najwyższego, można dojść do wniosku, że rzecz jest nie tyle w szanowaniu lub nieszanowaniu prawa unijnego, tylko w jego interpretacji.
Z umowy wypada klauzula? Nie szkodzi, coś się znajdzie
Przechodząc do szczegółów: Sąd Najwyższy był łaskaw rozstrzygnąć trzy sprawy, które trafiły do niego na zasadzie złożonej przez jedną ze stron kasacji. Ich sygnatury to II CSKP 1110/22, II CSKP 1495/22 oraz II CSKP 1627/22. W przypadku dwóch z tych spraw można przeczytać nie tylko wyrok, ale i uzasadnienie. Zalecam najpierw czytać uzasadnienie do sprawy z końcówką sygnatury 1495 (krótsze, bardziej merytoryczne i mniej rozłożyste, jeśli chodzi o wątki), a potem to napisane do sprawy z końcówką sygnatury 1627 (ostra jazda po całym orzecznictwie TSUE). Wszystko do ściągnięcia tutaj.
W pierwszej z tych spraw klient uzyskał korzystny dla siebie wynik w pierwszej instancji (nieważność), ale w drugiej sąd apelacyjny stwierdził, że spread był „pod kontrolą” (bo był stały w stosunku do kursu NBP), a klient był zainteresowany indeksacją (bo zmienił rodzaj spłaty na franki kupowane w kantorze). I orzekł, że kredyt ma być spłacany przy użyciu kursu średniego NBP.
„Sąd odwoławczy, po analizie orzecznictwa TSUE wskazał, że możliwość zastępowania klauzul abuzywnych rozwiązaniami przewidzianymi w przepisach dyspozytywnych prawa krajowego, ani w orzecznictwie unijnym, ani w judykaturze, czy doktrynie polskiej, nie jest bezwzględnie wyłączona, tyle że może być stosowana tylko w określonych warunkach, a nie powszechnie jako reguła”
I uznał, że taka możliwość w tym przypadku jest, bo „służy przywróceniu zachwianej równowagi, chroniąc konsumenta w określonym stosunku prawnym nawiązanym jego wolą”. Napisał też, że ochrona konsumenta ma przywrócić równość stron, a nie tylko karać przedsiębiorcę.
Od tego wyrok oczywiście kasację złożyli klienci i byli pewni, że wyrok z drugiej instancji musi upaść. Ale się przeliczyli. Sąd Najwyższy uznał, że przepisem dyspozytywnym, mogącym być podstawą stosowania kursu średniego NBP, jest cytowany wyżej art. 56 k.c.
„Strony nie mają obowiązku regulowania w umowach wszystkich możliwych kwestii mogących pojawić się na etapie wykonywania umowy i oczywistym jest wówczas stosowanie reguł wprost przewidzianych w przepisach dyspozytywnych lub – w braku szczegółowego przepisu dyspozytywnych – ustalonych zwyczajów lub zasad współżycia społecznego. (…) Bez art. 56 k.c. nie sposób wyobrazić sobie funkcjonowania zobowiązań umownych w Polsce, w tym umów konsumenckich. Działania takie nie są bowiem „uzupełnianiem” umowy pozbawionej abuzywnego postanowienia, lecz są stosowaniem obowiązującego prawa do umowy nieregulującej kwestii przelicznika walutowego”
– uzasadnił. Zinterpretował też na nowo wyrok TSUE z 3 października 2019 r. (C-260/18), w którym europejski sąd uznał, iż dyrektywa konsumencka Unii stoi na przeszkodzie wypełnieniu luk w umowie, spowodowanych usunięciem z niej nieuczciwych warunków, które się w niej znajdowały. I że nie można takiego uzupełnienia dokonać na podstawie „przepisów krajowych o charakterze ogólnym” powołujących się na „zasady słuszności lub ustalonych zwyczajów”.
Sąd Najwyższy – w osobach trzech sędziów – argumentuje, że w innym miejscu tego samego orzeczenia TSUE napisał, iż przepisy odwołujące się do zwyczajów jedynie nie korzystają z domniemania „braku nieuczciwego charakteru”. Czyli nie ma automatu, ale można je dopuścić, jeśli sąd w Polsce uzna to za konieczne.
Krótko pisząc mamy na stole dość rewolucyjną interpretację, która mówi, że co prawda nie można w umowie wypełnić niczym luki po wyrzuceniu abuzywnego zapisu, ale… jednak można tę umowę zmienić tak, żeby było dobrze, czyli sprawiedliwie. Takie podejście rozwiązywałoby ręce każdemu sądowi, który mógłby zamiast zapisu z umowy mówiącego o wysokim spreadzie zastosować w zasadzie dowolny inny, który uznałby za „sprawiedliwy społecznie”.
TSUE, czyli prawniczy szkodnik?
Ciekawe rzeczy są w drugim uzasadnieniu (do sprawy o końcówce numeru sygnatury 1627). W tej sprawie kredytobiorca wygrał zarówno w pierwszej, jak i w drugiej instancji – nieważność umowy została orzeczona na podstawie dwóch nieco rozbieżnych, ale kierunkowo podobnych interpretacji fragmentu umowy. W tym przypadku Sąd Najwyższy uchylił wyrok sądu odwoławczego i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Tutaj już pojawiły się nie tylko argumenty znane z poprzedniego uzasadnienia – że w wyjątkowych sytuacjach można próbować stosować „zasady słuszności lub ustalonych zwyczajów” (a więc jeśli był sobie kredyt z wysokim spreadem i uznamy, że klauzula to określająca jest nielegalna, to kredyt powinien nadal zostać walutowy, tylko oparty na jakimś uczciwym wskaźniku) – ale też ogólna krytyka konsumenckiej dyrektywy TSUE.
Sąd Najwyższy stwierdził więc, że wymóg wyrażenia głównych zapisów umowy „prostym i zrozumiałym językiem” jest interpretowany przez TSUE zbyt szeroko. Bo w unijnej interpretacji nie oznacza tylko prostoty i zrozumiałości pod względem językowym, lecz także „obiektywizm mechanizmu zmiany ceny, kursu” oraz „należyte poinformowanie konsumenta o możliwych, hipotetycznych skutkach tego warunku”. Według polskiego Najwyższego nie powinno się oceniać „prostoty języka” nakładając kryteria pochodzące spoza tekstu umowy.
„Akceptacja wyższości tez zawartych w orzeczeniach TSUE nad ustawami oraz bezpośrednie ich stosowanie (…) prowadzi do zaniku prawa (…). TSUE nie tyle wykłada pojęcia użyte w Dyrektywie, lecz raczej tworzy nowe reguły, luźno inspirowane Dyrektywą (…) Nie regulują one praw i obowiązków stron stosunku cywilnoprawnego, lecz stwierdzają, jakie przepisy prawa krajowego sądy mogą pomijać w imię Dyrektywy.”
Czyli Najwyższy poszedł „na grubo”. Pisze też, że celem prawa unijnego miało być zbliżenie ustawodawstw krajowych tak, aby ułatwić pracę i handel, a tymczasem orzecznictwo TSUE związane z Dyrektywą 93/13 osiągnęło skutek dokładnie odwrotny – doprowadziło do ukształtowania się odmiennych systemów prawa konsumenckiego w poszczególnych państwach unii.
„Tylko w Polsce stwierdzanie nieważności umów kredytowych osiągnęło taką skalę i przyczyną nie są odmienne wzorce stosowane przez polskie banki. (…) Sądy różnych państw, w tym sądy najwyższe, bardzo różnie skorzystały z przyznanej im orzeczeniami TSUE swobody pomijania przepisów prawa krajowego oraz rozumienia instytucji prawa cywilnego”
Dostało się też kredytobiorcom. Ci najbardziej krewcy powinni w tej chwili usiąść w wygodnym fotelu i mocno trzymać się poręczy, zanim przeczytają, że:
„Kredytobiorcy uznali zawarte przez siebie umowy za nieuczciwe nie na skutek zauważenia, że to bank określa przelicznik, lub nieuczciwego wykorzystywania tego prawa przez bank, lecz na skutek dużego wzrostu kursu CHF. (…) Dopuszczalne jest, także w świetle orzecznictwa TSUE, zawieranie umów, w których ryzyko zmian kursu waluty obcej obciąża tylko kredytobiorcę (np. wyrok TSUE z 20 września 2017 r., C-186/16)”
Sąd Najwyższy zrobił głupotę czy poszedł po rozum do głowy?
To tylko nieliczne fragmenty z uzasadnienia, które liczy 24 strony i jest w dużej części jednym wielkim zarzutem, z którego wynika, że orzecznictwo TSUE sprawiło, iż dyrektywa konsumencka stała się swoją własną karykaturą, wynaturzeniem prawa i tworzy de facto alternatywny system prawniczy.
Teraz trzeba wrócić do pytań, które postawiłem na początku – co nam „to” robi? Z jednej strony trudno będzie sędziom sądów powszechnych ignorować takie stanowisko Sądu Najwyższego. Z drugiej strony nie jest jeszcze pewne czy to jest nowe stanowisko Najwyższego czy tylko stanowisko kilku sędziów, które nie będzie się rozpowszechniać.
Z całą pewnością jakieś straty będą. Bankowcy dostali właśnie bardzo dużo papierowej „amunicji”, którą zapewne będą używać w sądach, by zasiać zwątpienie u sędziów, którzy już zaczęli seryjnie orzekać na rzecz kredytobiorców, nie wchodząc w szczegóły. Teraz pełnomocnicy banków będą mogli robić „wrzutki” z tych wyroków i zawieszać w powietrzu pytanie: „a jeśli Sąd Najwyższy ma rację?”. To może spowolnić postępowania.
Mamy też kolejny – znacznie mocniejszy niż walka bankowców o waloryzację kapitału – sygnał skierowany do tych frankowiczów, którzy jeszcze nie poszli do sądów. „Coraz więcej wątpliwości”, „łatwo nie będzie”, „droga do nieważności umowy będzie długa i ciernista” – taki przekaz będą sączyli bankowcy, przekonując klientów, że ugoda lepsza niż proces. Bo na koniec przyjdzie Sąd Najwyższy i może wszystkie nadzieje wyrzucić do kosza.
Niby może, ale zawsze jest takie ryzyko – nawet najpewniejsza sprawa może zostać przegrana, bo sędzia miał muchy w nosie. Rzadko bywa dwa razy przegrana (w drugiej instancji też), a ekstremalnie rzadko słuszna sprawa przegrywa też w Sądzie Najwyższym. Ale i to się zdarza.
130 000 frankowiczów jest już w sądach. Ponad 60 000 podpisało ugody. 250 000 spłaciło swoje kredyty i czeka, co się wydarzy, co najmniej 150 000 zaś grzecznie spłaca raty. To właśnie o nich toczy się bój. Czy pójdą do sądu czy będą się obawiali przegranego czasu i pieniędzy?
Ważne pytanie: czy Sąd Najwyższy poniewczasie zaczął walczyć o inne podejście do pojęcia „sprawiedliwość” (czyli niedarmowy kredyt dla klienta za karę dla banku tylko korekta umowy i jeśli spread był przyczyną, to tylko spread anulujemy) czy też wrześniowe wyroki będą efemerydą prawniczą?
Prawnik frankowiczów: „to neowyrok od neosędziów”
Zapytałem o interpretację wyroków Sądu Najwyższego prawników z obu stron barykady. Odezwał się do mnie tylko mec. Radosław Górski, który reprezentuje frankowiczów przeciwko bankom (i jest autorem niektórych zadym w TSUE). Mec. Górski radzi nie przeceniać tego, co powiedział Sąd Najwyższy:
„Te trzy orzeczenia to „tylko” wyroki (a nie uchwały) wydane przez tych samych trzech neosędziów. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z trzema wyrokami Sądu Najwyższego, w których trójka polskich sędziów odrzuca wynikającą z Konstytucji RP nadrzędność prawa Unii Europejskiej. Dla przedstawienia właściwych proporcji trzeba jednak podkreślić, że istnieją setki innych orzeczeń (w tym uchwał), zgodnie z którymi Sąd Najwyższy uznaje za w pełni wiążące orzecznictwo TSUE i nadrzędność prawa Unii Europejskiej”
– pisze mec. Radosław Górski. W jego interpretacji z uzasadnień tych trzech wyroków wynika, iż trzej sędziowie nie czują się związani wyrokami TSUE. I dodaje, że ten sam TSUE zgłasza poważne zastrzeżenia co do zgodności z prawem wyroków Sądu Najwyższego w składach złożonych z tzw. neosędziów (czyli tych powołanych niezgodnie z prawem zdaniem większości środowiska sędziowskiego). Z tego zaś można wywodzić wątpliwości czy wypowiedział się niezawisły i bezstronny sąd.
„TSUE w sposób jasny i niebudzący wątpliwości wielokrotnie stwierdził, że wprowadzanie do umowy kredytu w miejsce nieuczciwych, niedozwolonych postanowień umownych kursów rynkowych czy kursów średnich NBP, jest sprzeczne z prawem Unii Europejskiej. Tymczasem z opisanych wyżej wyroków Sądu Najwyższego wynika, że sędziowie ci takie właśnie praktyki chcą zastosować. Dominująca linia orzecznicza ukształtowana przez wiele wyroków TSUE, SN i tysiące wyroków sądów powszechnych wskazuje jednak na niedopuszczalność wprowadzania do umowy kredytu, w miejsce abuzywnych postanowień, kursów rynkowych czy też kursów średnich NBP”
– przekonuje mec. Górski. Jego zdaniem wyroki sędziów Sądu Najwyższego mogą być uznawane za wadliwe z uwagi na osoby sędziów, którzy są ich autorami i nie powinny zmienić prounijnej linii orzeczniczej dotyczącej kredytów frankowych, choć – jak przyznaje prawnik – mogą wpłynąć na wynik niektórych postępowań sądowych.
„W każdym przypadku wydania prawomocnego wyroku rażąco sprzecznego z prawem Unii Europejskiej kolejnym krokiem poszkodowanego powinno być pozwanie Skarbu Państwa w procesie odszkodowawczym„
– pisze mec. Radosław Górski. Niezależnie od tego jaki „zasięg” będą miały zaskakujące wyroki Sądu Najwyższego, są prezentem dla pełnomocników banków oraz wspierają narrację banków, które z jednej strony podsuwają frankowiczom ugody do podpisania (nierzadko dość niekorzystne), z drugiej przekonują, że proces w sądzie będzie długi i bolesny (teraz mogą też mówić, że można przegrać nawet w Sądzie Najwyższym), a z trzeciej straszą kontrpozwami dotyczącymi waloryzacji kapitału.
Nie przybliża nas to do zakończenia frankowej sagi. Kto wie, czy nie jest kolejnym granatem wrzuconym do ogródka nowego rządu. Czyżby neosędziowie postanowili destabilizować sytuację oraz wzbudzać złe emocje jak tylko się da? To oczywiście gruba spekulacja, ale moment, w którym rzecz się dzieje, jest bardzo zastanawiający. Dlaczego Sąd Najwyższy tak długo milczał i właśnie teraz się obudził tak radykalnie? Chodzi o politykę? Przeciwko tej spekulacji jest fakt, że wyroki są z połowy września, a więc zapadły przed wyborami parlamentarnymi.
zdjęcie tytułowe: Sąd Najwyższy/TVN24 Biznes i Świat