Uber ostatnio wprowadził w Warszawie – a wkrótce zapewne będzie to dostępne w całym kraju – możliwość zamawiania samochodów bez konieczności przypinania do aplikacji karty płatniczej. Płaci się wtedy gotówką. Tak jak za króla Ćwieczka płaciło się w każdej taksówce.
To właśnie możliwość wyjścia z samochodu bez dopełniania żadnych formalności (pieniądze automatycznie ściągane z karty) była zawsze głównym wyznacznikiem wygody usług Ubera, ale… czego się nie robi dla nieubankowionych klientów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Odnoszę wrażenie, że ostatnio na tych nieubankowionych Uberowi zależy bardziej, niż na nowoczesnych. Na to wskazują ostatnie ruchy Ubera. Po pierwsze wprowadził on coś w rodzaju „sztywnej taryfy” (czyli podaje cenę przejazdu jeszcze przed startem – ze skutecznością tego rozwiązania różnie bywa), a po drugie – zaczął blokować pieniądze na kartach klientów w momencie przyjęcia ich zamówienia.
Czytaj też: W co gra Uber wystawiając sztywną cenę przejazdu? Ta odpowiedź na reklamację klienta zwala z nóg
Nie bardzo rozumiem czym jest spowodowane takie dyskryminowanie klientów z przypiętą do aplikacji kartą. Jeśli ktoś płaci gotówką to przecież kierowca – mimo, iż aplikacja również w takim przypadku podaje kwotę za przejazd – nie musi płacić kierowcy z góry. A w przypadku płatności kartą zakładana jest dziwna blokada. Tak, jakby klient miał nie zapłacić (np. jeszcze w trakcie przejazdu odpiąć kartę od aplikacji).
Czytaj też: Preautoryzacja, czyli pułapka. Gdy zablokują ci na karcie zbyt dużą kwotę i za nic nie chcą oddać
Uber blokuje pieniądze z góry, ale tylko „kartowcom”
Ten nowy zwyczaj sprawił, że do Ubera niespodziewanie bardziej zaczęło się opłacać wsiadać z gotówką z portfelu, a nie z kartą przypiętą do uberowej aplikacji. Nikt nic nie blokuje, nie trzeba płacić z góry.
A może nie ma o co kruszyć kopii? Jakie znaczenie ma to czy Uber zablokuje pieniądze na starcie podróży, a pobierze je po kwadransie, gdy kierowca dowiezie mnie na miejsce? W przypadku udanego przejazdu bez komplikacji rzeczywiście nie ma się co pieklić. Ale co jeśli samochód nie przyjedzie lub do usługi przewozu w ogóle nie dojdzie z przyczyn, które nie leżą po stronie klienta?
„Uber zablokował mi kwotę przejazdu już w momencie wyszukiwania kierowcy, a nie dopiero po jego znalezieniu. Trzy razy zamawiałem przejazd, ale w dwóch przypadkach do niego nie doszło, bo nie było wolnych kierowców. Mam dwie blokady na koncie. Odpowiedź na moje pytanie do infolinii Ubera była taka, że to od banku teraz zależy kiedy blokada będzie zdjęta. Porażka!”
– skarży się jeden z internautów. Sprawa być może nie dotyczy zbyt wielu klientow Ubera – stosunkowo rzadko zdarza się, że w okolicy nie ma żadnego kierowcy Ubera. A jeśli nie ma, to widać to na mapce jeszcze przed zamówieniem. Tym niemniej sytuacja, w której klient pojechał z Uberem raz, a bezskutecznie zamówił usługę jeszcze dwa razy, zaś teraz ma na koncie dwie blokady, nie jest miła.
Czytaj: Czy Uber się uratuje? Zwłaszcza, że w Polsce „podkradli” mu najlepszą usługę?
Oczywiście blokada zostanie prędzej czy później zdjęta, ale z doświadczenia wiem, że to może potrwać tydzień, albo i dłużej. To nie jest wygodna sytuacja dla kogoś, kto na karcie nie ma milionów i czasem takie przyblokowane „drobne” mogą ograniczyć jego zdolność do wydawania pieniędzy. Co na to Uber? Jego reprezentantka, pani Magda Szulc, napisała mi tak:
„Celem preautoryzacji jest sprawdzenie, czy użytkownik posiada odpowiednią kwotę na przejazd – jest więc nakładana w momencie zamówienia przejazdu. W większości banków zwolnienie preautoryzowanej kwoty zajmuje kilka minut. Choć może zająć do kilku dniu – o czym informujemy użytkowników i w przypadku wątpliwości zachęcamy do sprawdzenia z bankiem”
Preautoryzacja w hotelach: blokują „na wszelki wypadek”
Miałem podobną przygodę w jednym z hoteli sieci Accor. Rezerwację robiłem przez ich hotelowy system rezerwacyjny, podając dane karty. Zaraz po zakończeniu procedury rezerwacji mój bank poinformował mnie o ściągnięciu z konta (nie o zablokowaniu) kwoty o kilkaset złotych większej, niż suma rezerwacji.
Nie lubię się awanturować na zapas, więc dopiero w hotelu zapytałem o co chodzi. I tam mnie oświecili, że oni zawsze robią blokady na wyższe kwoty, tak na wszelki wypadek, pod kątem kredytu hotelowego. Zapytałem pracowników hotelu o co tu chodzi, ale beztrosko odpowiedzieli, że tak po prostu jest i żebym się nie zżymał tylko spokojnie czekał, bo zwykle w ciągu tygodnia tę blokadę zdejmują. W ciągu tygodnia!
Podobno taka blokada może wynosić nawet do 30 dni. Blokadę nakłada bank, który wydał mi kartę, na podstawie wniosku od właściciela punktu handlowego, hotelu, wypożyczalni albo Ubera. Ponieważ jako klient podałem tej firmie dane karty, bank zakłada, że zgodziłem się na taką procedurę.
Uberowe zwyczaje bardzo mnie dziwią. Jeszcze trochę tych reform w działalności firmy i osiągniemy stan, w którym bycie nowoczesnym klientem będzie stanem ze wszech miar niepożądanym, zaś firma będzie musiała dokupić sejfów, by zajmować się obsługą gotówki.