Nie myliłem się, gdy niemal dokładnie rok temu pisałem, że z tą inwestycją będzie pod górkę. Recenzowałem wtedy emisję obligacji sieci sklepów rowerowych Bikershop. Ofert firm tego typu – niedużych, niespecjalnie renomowanych, ale oferujących wysokie oprocentowanie – było, jest i będzie dużo. To właśnie one mają największy interes w tym, żeby walczyć o nasze pieniądze.
Firmy duże lub gigantyczne, działające w atrakcyjnych branżach i mające dominującą (lub przynajmniej ustabilizowaną) pozycję na rynku mogą brać pieniądze skądkolwiek: z banków, emitując obligacje dla instytucji finansowych albo sprzedając akcje. Finansowanie się obligacjami dla osób fizycznych jest dla nich po prostu jedną z opcji, by obniżyć koszt finansowania. Dla małych challengerów nie jest opcją, jest walką o życie. Dlatego płacą dużo lub bardzo dużo godząc się, by pożyczyć na krótko lub bardzo krótko.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W tej kategorii – tu yzyko jest wysokie – opisywałem oferty obligacji firmy budującej polski supersamochód, albo producenta drukarek 3D, który oferuje nawet 20% w skali roku.
Czytaj też: Jak wyciskać z oszczędności 5-6% rocznie i spać spokojnie? Obligacje dla początkujących
Czytaj też: Orlen od wtorku znów sprzedaje obligacje, płacąc 2,75% w skali roku
Jazda pod górkę jest trudna, nawet z bagażem tradycji
Bikershop płacił 8,8% i poprosił o pożyczkę 8,5 mln zł na dwa lata (w dwóch turach). I od początku było widać, że to może być pedałowanie ostro pod górę. Firma ledwo-co rentowna (2,5-5 mln zł zysków przy obrotach 100-130 mln zł), z jednej strony ciśnięta przez producentów, z drugiej przez hurtowych odbiorców, a z trzeciej przez pogodę i zapasy magazynowe, które – jeśli nie zdąży się ich upłynnić – trzeba oddawać za półdarmo na wyprzedażach. No i na takich warunkach pożyczają pieniądze głównie desperaci…
Jedynym co zwróciło moją uwagę była 25-letnia tradycja firmy. Jeśli ktoś pracował ćwierć wieku na swoją reputację i wypracował sobie jeden z większych udziałów rynkowych w kraju, a nawet stworzył własną markę rowerów (Creon), to być może różni się czymś od tych tabunów firemek, które pędzą na rynek obligacji, oferując za pożyczane pieniądze bardzo duży procent, a potem liczą, że jak zainwestują tę kasę to „może się uda”.
Dziś, po roku, z pewnym smutkiem odnotowuję, że 25-letnia tradycja nie przeszkodziła firmie Bikershop się przewrócić, a posiadaczy obligacji (zdaje się, że przynajmniej pierwsza tura papierów za 5 mln zł sprzedała się na pniu) zostawić na lodzie. I to w dość brzydkim stylu. W serwisach poświęconych rynkowi obligacji jest to dość głośny temat, więc i ja poświęcę mu kilka słów, tytułem ostrzeżenia. Rzecz bowiem rozegrała się w najbardziej klasyczny sposób, jaki można sobie wyobrazić.
Spółka-wydmuszka, zabezpieczenie „wyjechało”?
Bikershop – nawet nie będąc marką „zbyt dużą, by upaść” – miał siedzibę, majątek, magazyny, które teoretycznie dawały wartość znacznie większą, niż te kilka milionów złotych, które firma na rok pożyczyła od ludzi. A w dodatku sprzedawał obligacje zabezpieczone, a więc teoretycznie bezpieczniejsze, niż pozostałe. W razie ewentualnej niewypłacalności obligatariusze przychodzą po zastaw i zaspokajają swoje roszczenia „w naturze”.
O tym, że „zabezpieczone” nie ma nic wspólnego z „bezpieczne” pisałem nie raz i nie dwa. Obligacje bywają zabezpieczone różnymi dziwnymi rzeczami, jak np. weksel wystawiony przez spółkę. Tym razem obligacje były zabezpieczone… rowerami w magazynach. Gdy niedawno okazało się, że firma ma kłopoty finansowe (zniknęła jej strona internetowa, pojawiły się informacje o wyprzedażach towarów), wyszło na jaw, że w tzw. administrator zastawu – czyli firma mająca opiekować nim – zmienił się dwa razy. A ostatnia firma, która tę funkcję pełniła (Holding Uzdrowisk Polskich) wypowiedziała umowę, bo Bikershop jej nie zapłacił. Rowery podobno są teraz na jakiejś prywatnej posesji.
Nie wiadomo więc gdzie jest zastaw, a gdzie jest reszta majątku Bikershop? To akuat bez znaczenia, bo aby wyemitować obligacje Bikershop stworzył spółkę zależną Bikershop Finanse o kapitale zakładowym 100.000 zł. I to jej obligacje formalnie posiadają nabywcy. Jeśli mają kaprys zaspokoić się z majątku firmy – droga wolna, ale raczej tego majątku nie wystarczy dla wszystkich.
Wszystkie te czynniki – emitowanie obligacji przez firmę-„wydmuszkę” i dziwna forma zastawu – były oczywiście znane każdemu, kto przeczytał warunki emisji. Teraz obligatariusze skrzykują się na Facebooku i planują akcję prawną przeciwko firmie, która nie tylko nie obsługuje już obligacji (nie wypłaca odsetek), ale – jak podejrzewają – spieniężyła co najmniej część zastawu.
Takie rzeczy dzieją się nierzadko. Na jednym z webinariów, które miałem ostatnio przyjemność prowadzić, pokazywałem zassany od portalu Obligacje.pl wykres, z którego wynika, że co dziesiąta emisja obligacji w zeszłym roku tak właśnie się skończyła. A jak się zerknie na tabelkę z parametrami obligacji to widać, że jeśli ktoś nie oddaje pieniędzy inwestorom, to w zasadzie wyłącznie ci, którzy płacą 8% rocznie lub więcej.
Czytaj też: Obligatariusze Bikershop zawiadamiają prokuraturę, że ktoś odjechał ich rowerami
Pośrednik sprzedał badziewie. Karą infamia?
Niezależnie od tego czy firma w końcu odda pieniądze – i ile to ewentualnie potrwa – część odpowiedzialności za takie numery powinna spadać na domy maklerskie, które oferują tego typu obligacje. W tym przypadku głównym graczem jest Polski Dom Maklerski, który specjalizuje się w ofertach małych firm oferujących wysokie procenty. Oferujący jest swego rodzaju ambasadorem emitenta. Zależy mu, by jak najwięcej osób kupiło obligacje i – poza obowiązkowymi dokumentami, które musi udostępnić – raczej pokazuje inwestorom jasne strony firmy, której ludzie mają pożyczyć pieniądze.
Podobną historię niedawno opisywałem na przykładzie funduszy inwestycyjnych. Renomowani pośrednicy – w tym zwłaszcza Alior Bank – oferowali udziały w funduszach inwestujących w lasy, ziemię rolną, domy spokojnej starości i inne atrakcyjne rzeczy. Pewnego pięknego dnia towarzystwo, które utworzyło fundusze sprzedało zarządzanie nimi, zaś między funduszami a zarządzającymi zaczęły dziać się dziwne transakcje.
Nie wiadomo ile pieniędzy odzyskają inwestorzy, ale na końcu całego łańcucha byli pośrednicy, którzy mieli procent od jak największej sprzedaży. Wydaje mi się, że jedynym sposobem na to, by takich przypadków było mniej jest unikanie pośredników mających na koncie „krew ofiar”.