Kolejne rosyjskie zbrodnie ujawniane w wyzwalanych wsiach i miasteczkach budzą przerażenie. Rządy nie mogą być obojętne. Czas na półśrodki się skończył. Teraz konieczne jest pokazanie Putinowi, gdzie we współczesnym świecie jest miejsce dla zbrodniczych państw. Trzeba wysłać Rosję na wyspę św. Heleny, tak jak postąpiono z Napoleonem. Całkowicie ją odizolować od reszty cywilizowanego świata. Wprowadzić całkowite embargo na Rosję i kontakty handlowe z nią. Ile nas to będzie kosztować? Czy nas na to stać? To złe pytanie. Czy stać nas na to, żeby tego nie zrobić? Oto trzy argumenty ekonomiczne
Argumenty moralne są jednoznaczne. Gdybyśmy się mieli kierować tylko nimi, to wybór jest oczywisty. W celu zapobieżenia dalszemu ludobójstwu powinniśmy poświęcić wszelkie dostępne zasoby. Cały powojenny (myślę o II Wojnie Światowej) porządek świata został zbudowany na tym, by nie dopuścić do kolejnych zbrodni przeciwko ludzkości. I co? Wychodzi średnio.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Decyzje ostatecznie podejmują politycy, a oni na etykę patrzą jak na egzotyczne zwierzę. W najlepszym razie kierują się interesem własnego kraju, a zazwyczaj myślą o najbliższych wyborach (a taka perspektywa z interesem kraju widzi się średnio). Pomyślmy więc pragmatycznie. Co zachodnie rządy mogą zrobić, by dobić gospodarkę agresora? I ile trzeba będzie zapłacić za embargo na Rosję? Ile kosztować będzie bezczynność?
Czas wprowadzić embargo na Rosję. I zamknąć granice
Sankcje, którymi została objęta Rosja, są surowe, ale nie zabójcze. Amerykanie i Brytyjczycy ogłosili embargo na rosyjskie surowce (ale Amerykanie z wyjątkiem m.in. uranu). Rosyjskie banki zostały odłączone od systemu przelewów międzynarodowych SWIFT (ale z wyjątkiem tych, które obsługują płatności za gaz). Rosyjscy oligarchowie mają zamrożone majątki (ale część ich aktywów udało się „zaparkować” w krajach takich jak Turcja czy Izrael).
Unia Europejska ogłosiła już cztery pakiety sankcji. W piątym – najnowszym – ma się znaleźć m.in. zakaz importu węgla, drewna, chemikaliów i innych produktów z Rosji (o wartości 9 mld euro rocznie), zamknięcie granic dla rosyjskich ciężarówek i statków (wyjątek stanowić mają dostawy produktów energetycznych, żywności i leków), zakaz wstępu rosyjskich statków do europejskich portów.
To wszystko mało. Sankcje są coraz bardziej surowe, ale wciąż „dziurawe”. A jak być powinno? Po pierwsze i najważniejsze: zamknięcie granic. Koniec z tirami dowożącymi towary do Rosji i na Białoruś. Koniec z pociągami transportującymi europejskie produkty na wschód. To samo z ruchem morskim. Totalne embargo na sprzedawanie czegokolwiek do Rosji.
Tutaj akurat nasz rząd nie musi się oglądać na Unię Europejską. To przez Polskę idą główne trasy tranzytowe wschód-zachód. Adrian Zandberg z partii Razem postulował, nie wiem na ile poważnie, że przejścia na wschodniej granicy można zacząć „remontować”. I z tego powodu zamknąć je dla TIR-ów i pociągów. To rozwiązanie było jeszcze z czasów, gdy obowiązywały jakieś dyplomatyczne pozory. Te czasy już za nami.
Unia Europejska, Norwegia, Szwajcaria, Wielka Brytania, USA – te kraje razem odpowiadają za ponad 40% rosyjskiego importu. I to tego najbardziej zaawansowanego technologicznie. Takiego, którego nie da się zastąpić masową produkcją z Chin. Sojusznicy Putina – takie potęgi jak Korea Północna, Syria i Erytrea – nie dostarczą komputerów, samochodów, nowoczesnych lekarstw czy sprzętu medycznego.
Jeśli jeszcze do sankcji dołączą się kraje azjatyckie – jak Korea Południowa, Japonia czy Tajwan – embargo na Rosję może cofnąć ten kraj w rozwoju o kilkadziesiąt lat. Już teraz półki w sklepach w Rosji świecą pustkami. Chodzi o to, żeby stanęły też rosyjskie fabryki.
Czy trzeba się bać konsekwencji embargo na Rosję?
Czy Putin może odciąć nas w ramach retorsji od gazu i ropy? Może. Co to dla nas znaczy? Wyższe rachunki, niższy dochód rozporządzalny, zaciskanie pasa, wzrost zadłużenia – i to przez konieczność zaciągania pożyczek na utrzymanie standardu życia, i przez wzrost odsetek od zaciągniętego już długu.
Będzie nam ciężko (30% zużywanego przez Europę gazu mamy z Rosji, a kilka krajów ściąga stamtąd dużą część ropy naftowej). Może będzie trzeba ograniczyć zużycie ropy i gazu w fabrykach, notowania surowców pewnie wystrzelą w górę, ceny paliw na stacjach też. Inflacja podniesie się o kolejne kilka punktów procentowych. Rosja będzie nas szantażować i będzie chciała pokazać, że to ona rozdaje karty w surowcowej grze. Ale przecież my też mamy w ręku oręż. Jaki?
USA zaczęły uwalniać strategiczne zapasy ropy, a jednocześnie trwają negocjacje z producentami z Bliskiego Wschodu, by zwiększyli wydobycie. Pewnie targowanie się chwilę potrwa, skoro OPEC widzi, że Zachód jest „na musiku”, ale koniec końców pewnie wygra interes. Możliwość przejęcia rynku, który dotychczas trzymała Rosja, to świetna okazja, tym bardziej przy obecnych cenach.
W przypadku ropy naftowej wszystko jest wyłącznie kwestią ceny. Ale nie jesteśmy w stanie sprowadzić spoza Rosji całego potrzebnego Europie gazu. Od jesieni dwukrotnie wzrósł import gazu LNG z USA i analitycy ostrzegają, że to już jest prawie wszystko, co Ameryka może wysłać, a my odebrać (np. Niemcy nie mają żadnego gazoportu, kupują właśnie taki pływający). A to ledwie jedna czwarta ilości, którą potrzebujemy, żeby poradzić sobie bez rosyjskiego gazu.
Ale mamy pół roku na zakontraktowanie nowych dostaw, wypełnienie magazynów, inne zaplanowanie zużycia. I inwestycje w inne źródła energii. Dzięki Rosji szybciej przejdziemy na używanie głównie „zielonej” energii, staniemy się bardziej samowystarczalni, zaczniemy szanować surowce i energię. Rosja bez surowców w zasadzie gospodarczo nie istnieje. Europa, gdy przestanie ich z Rosji potrzebować, poradzi sobie bez problemu.
Ale czy musimy ten koszt zapłacić? Z moralnego punktu widzenia – bez wątpienia. A z gospodarczego? Zastanówmy się nad alternatywami. Co dla świata, dla Europy, dla Polski i dla nas osobiście oznaczałaby przedłużająca się wojna i powrót do robienia interesów z Rosją? Widzę co najmniej trzy zagrożenia.
Czytaj więcej: Wojna w Ukrainie a inflacja: jak rosnące ceny stali uderzą w nasz portfel?
Po pierwsze: migracje. Im dłuższa wojna, tym większe koszty
Dotychczas Ukrainę musiało opuścić ponad 4 mln obywateli. Większość pewnie marzy o tym, by jak najszybciej powrócić do domu. Dlatego tymczasowa pomoc dla kobiet i dzieci, społeczna solidarność, którą Polacy okazali, przyjmując uchodźców pod swoje dachy – na razie wystarcza.
Za chwilę Ukraińcy, którzy przybyli do Polski, staną przed dramatycznym wyborem – układać sobie nowe życie na obczyźnie czy ryzykować życiem i wracać w rodzinne strony. Im dłużej Rosjanie grabią Ukrainę i krzywdzą jej mieszkańców, tym trudniej będzie uchodźcom podjąć decyzję o repatriacji.
Przyjęliśmy prawie 2,5 mln potrzebujących, bo po prostu tak trzeba było zrobić. Ale nie można unikać dyskusji o tym, że będzie nas to kosztowało. Nie chodzi o to, żeby coś wypominać albo straszyć. To po prostu stwierdzenie faktu. Z niektórych ciężarów, które ponosimy, możemy być dumni.
Liczba mieszkańców Polski zwiększyła się w miesiąc o 6-7%. To szokująco dużo. Budżet wyda więcej na świadczenia społeczne – takie jak 500+, wyprawki. Szkoły przyjmują uczniów (dotychczas 150 000 – podało Ministerstwo Edukacji). Służba zdrowia leczy pacjentów z nowo nadanym numerem PESEL. Pociągi wożą bezpłatnie pasażerów. Właściciele wynajmują mieszkania uciekającym przed wojną uchodźcom.
2,5 mln ludzi potrzebuje jedzenia, ubrań, artykułów higienicznych itd. To zwiększa popyt konsumpcyjny. Z ekonomicznego punktu widzenia to szok popytowy. Trudno, żeby nie wywoływał inflacji. Ale to nic, to koszt, który musimy ponosić tak długo, jak będzie trzeba.
Decydenci powinni jednak mieć świadomość, że te koszty kryzysu uchodźczego – jeśli będzie się pogłębiał – mogą przekroczyć wartość ciężarów, które pociągałyby za sobą ostrzejsze sankcje. Nie ma na to dokładnych wyliczeń, ale jest duże prawdopodobieństwo, że jeśli nie zniszczymy Rosji sankcjami, to i tak wojna będzie nas kosztowała tyle samo – po prostu zacznie nas dotykać coraz większa część strat wywołanych przez nią.
Po drugie: głód. Im dłużej Putin rozdaje karty, tym droższy chleb
Ukraina odpowiada za ok. 40% światowego eksportu oleju słonecznikowego, 9% eksportu pszenicy, 10% żyta, 16% kukurydzy. A właściwie odpowiadała. Rosyjska agresja doprowadziła do tego, że tegoroczne zasiewy są o połowę (!) niższe niż w zeszłym roku.
Jak załatać niedobory, które powstaną? Żywność to nie ropa, nie da się z dnia na dzień zwiększyć „wydobycia” zbóż. Rolnictwo wymaga stałej kultywacji ziemi, pole zostawione odłogiem wymaga dodatkowych nakładów, by ponownie zaczęło pracować. Rany, które rosyjscy najeźdźcy zadają światowemu bezpieczeństwu żywnościowemu, będą się goić latami. Tym dłużej, im dłużej potrwa wojna. A potrwa tak długo, dopóki Putin będzie miał pieniądze na jej prowadzenie.
Czy połowa zasiewów oznacza, że eksport spadnie tylko o połowę? Wątpię. Ukraina ma przecież do wykarmienia najpierw swoich obywateli. Musi też odbudować zapasy, które wojna wyczerpie. Dopiero to, co zostanie, będzie gotowa wyeksportować. O ile Rosjanie nie zniszczą infrastruktury w czarnomorskich portach. W tym roku ceny żywności będą najwyższe w historii. Ale musimy zacisnąć zęby, żeby w kolejnych latach nie były jeszcze wyższe.
Musimy zrozumieć, że jeśli nie udusimy Putina sankcjami, to on nadal będzie próbował realizować swoje imperialne ambicje. Może to robić w różnych formułach, o ile będzie miał na to pieniądze. W jego interesie jest straszenie i wywoływanie niepokojów. Bo przez to wyższe będą ceny surowców i żywności, które Rosja chce nadal eksportować.
Europejscy politycy boją się o swoje stołki. Zastanawiają się, czy ryzykować „drażnienie Putina”, bo może przykręcić kurki z gazem, co obniży lekko jakość życia zachodnim społeczeństwom. A te dadzą wyraz frustracji przy urnach wyborczych. Niech te Marcony, Scholze i Rutte zastanowią się, co powiedzą wyborcom, jeśli za rok chleb będzie trzy razy droższy niż dzisiaj albo zabraknie go w ogóle.
Grozi nam jeszcze jedno: że głodni ludzie z południa (np. z Afryki, w tym roku – według WHO – zagrożenie głodem z powodu wysokich cen żywności może dotknąć 2,2 mld ludzi na całym świecie) zaczną migrować na północ. Setki milionów uchodźców migrujących „za chlebem” może się stać mimowolnymi „żołnierzami Putina”. Koszt ich przyjęcia, wyżywienia i utrzymania będzie wielokrotnie wyższy niż te kilka procent PKB, które może nas kosztować w krótkim terminie blokada gospodarcza Rosji.
Po trzecie: ryzyko finansowe. Rynki wystawią rachunek za brak embargo na Rosję
Kolejny miesiąc strachu, kolejne tygodnie niepewności. Rozchwiane rynki finansowe, asekuracyjne banki. Firmy, które zawieszają inwestycje, łatają przerwane łańcuchy dostaw, analizują, czy już szukać nowych dostawców, czy może liczyć na unormowanie sytuacji?
Za wyższą niepewność koszty płacą firmy – spada popyt, rosną koszty finansowania. I to nie tylko przez zaostrzanie polityki pieniężnej w reakcji na wysoką inflację. Im bardziej niespokojnie na świecie, tym mniej chętnie inwestorzy pożyczają przedsiębiorstwom pieniądze. Popyt na obligacje korporacyjne spada, banki wstrzymują decyzje o przyznaniu kredytu lub podnoszą marże.
Na przedłużającej się wojnie korzystają Amerykanie – są spokojną przystanią dla pieniędzy i sprzedają nam surowce. Im szybciej udusimy Putina, tym mniej będzie kosztował wzrost ryzyka rynkowego, który odbije się na kosztach finansowania zadłużenia państw oraz firm. A sam rynek obligacji korporacyjnych w Europie jest szacowany na 12-13 bilionów euro. Mówimy o dziesiątkach miliardów euro dodatkowych kosztów finansowania tylko z tego powodu, że nie chce nam się zrobić raz na zawsze porządku z Putinem.
Do tego dochodzi cyberryzyko. Militarna agresja ogranicza się do terytorium Ukrainy, ale w cyberprzestrzeni państwowi hakerzy z Rosji granicami się nie przejmują. Przyznajcie, z satysfakcją czytaliście o wyczyszczeniu systemów rosyjskiej agencji transportu lotniczego? Rosawiacja cofnęła się w rozwoju o kilkadziesiąt lat i wszystkie ukazy przesyła teraz papierowo.
To jednak pokazuje, jaka jest siła i groźba ze strony zmotywowanych grup hakerskich i jak kosztownych szkód mogą narobić. Na razie trzeba się cieszyć, że Rosja ma ich przeciwko sobie. Ale ile dodatkowych nakładów finansowych i godzin pracy trzeba wkładać w zabezpieczenie przed widmem informatycznego ataku na francuskie banki, niemieckie koleje, polskie elektrownie czy holenderskie lotniska?
Nie stać nas na sankcje? Pieprzenie. Nie stać nas na ich brak
Każdy może dopowiedzieć kolejne średnio- i długoterminowe koszty braku sankcji. Trzeba sfinansować zbrojenia. Państwa muszą się zadłużać. Spada stopa życiowa. Zmniejszają się inwestycje. Cierpi zdrowie psychiczne społeczeństwa. Ledwo wygrzebaliśmy się z pandemii, która powinna była nas nauczyć, jak ważne jest patrzenie na zagrożenia w dalszym horyzoncie czasowym. I jak przedkładanie krótkoterminowych oszczędności nad długoterminowe bezpieczeństwo nieuchronnie prowadzi do katastrofy.
Jakkolwiek źle nam się to kojarzy – pierwsza konferencja o tym, co zrobić z Niemcami po pokonaniu Hitlera, odbyła się już w 1943 r. Już wtedy planowano drugi front, ustalano warunki pokoju, dzielono powojenne granice stref wpływów, kładziono podwaliny pod ONZ i powojenny ład. Czy nasi liderzy są gotowi na uzgodnienie, jak zdusić gospodarczo rosyjską machinę wojenną? Jak złagodzić skutki embarga na Rosję dla swoich obywateli? I jak ułożyć światowe relacje, gdy rzeźnik z Kremla zostanie rozbrojony?