Nagła przemiana prezesa NBP Adama Glapińskiego z gołębia w jastrzębia – i zapowiedź, że stopy procentowe mogą pójść w górę znacznie mocniej, niż oczekują to inwestorzy – skłoniła dziennikarzy i kredytobiorców do snucia szokujących prognoz. Moim zdaniem prezes NBP straszy podwyżkami stóp po to, żeby… nie musieć ich serwować. Kłopot w tym, że ta strategia może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego
Duże zamieszanie wśród kredytobiorców i – chyba nawet bardziej – wśród dziennikarzy wywołała piątkowa wypowiedź prezesa NBP Adama Glapińskiego dla agencji Bloomberg. Wynika z niej, że nastąpiła magiczna przemiana szefa NBP z gołębia w jastrzębia. Nie jest to przemiana z dnia na dzień, już od kilku tygodni prezes Glapiński robi wrażenie jakby nie wierzył w to, że jest w stanie wygrać w inflacją.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Człowiek, który jeszcze niedawno ostrzegał, że głównym zagrożeniem dla Polski jest deflacja, a podnoszenie stóp procentowych byłoby „szkolnym błędem”, teraz ogłasza wszem i wobec, że stopy powinny wzrosnąć nawet bardziej, niż zakładają to inwestorzy na rynku kapitałowym. A miało się skończyć na jednej, dwóch podwyżkach, a nie żadnym-tam „cyklu”. Problem inflacji miał być „pozamiatany” w ciągu roku (Maciek Bednarek policzył na „Subiektywnie o Finansach”, że tak się nie da)
„Stopy procentowe powinny wzrosnąć bardziej, niż przewiduje rynek. Będę starał się przekonać członków Rady Polityki Pieniężnej do wydłużenia cyklu podwyżek stóp w tym roku”
– oświadczył szef NBP. I wywołał prawdziwą burzę. W internecie zaroiło się od nagłówków przepowiadających katastrofę kredytobiorców. Stopy procentowe w górę bardziej, niż nam się wydaje, czyli katastrofa? „Kredytobiorcy, najgorsze przed Wami”. „Gigantyczne wzrosty rat kredytów”. „Prezes NBP zapowiedział ogromne podwyżki rat kredytów”, „Po zajrzeniu na konto możecie być w szoku” – to nagłówki gazet i portali internetowych.
Stopy procentowe w górę: a może to tylko blef?
Czy rzeczywiście jest się czego obawiać? A może prezes NBP po prostu usiłował przeprowadzić „interwencję słowną”, bo właśnie był na jakimś spotkaniu (z kimś ważnym) i ten ktoś go poprosił, żeby „zrobił coś z inflacją”?
Do słów prezesa NBP nadmiernego znaczenia bym nie przykładał. W internecie krąży od dłuższego czasu infografika opublikowana przez Janusza Piechocińskiego (niegdyś wpływowego polityka PSL), z której jasno wynika, że prezes może mówić co chce i korzysta z tych prerogatyw z fantazją (zresztą pisał o tym również Irek Sudak na „Subiektywnie o finansach”).
Warto też przypomnieć, że w gronie doradców prezesa NBP są takie indywidualności jak np. Leon Podkaminer, który kilka dni temu oświadczył w wywiadzie prasowym, że… podnoszenie stóp procentowych ma odwrotny skutek, niż się przyjęło sądzić – jest proinflacyjne. Skoro tak powiedział w wywiadzie, to zapewne do tego samego przekonuje prezesa NBP.
Jego – Podkaminera – zdaniem wyższe raty kredytów przedsiębiorcy przerzucają na ceny towarów i w ten sposób wyższe stopy procentowe napędzają inflację. Dokładnie tak samo uważa Tayip Erdogan, szef Turcji, gdzie – dzięki jego myśli ekonomicznej – inflacja przebiła już poziom 30% w skali roku, a miejscową walutą (lirą) pali się w kominku.
Czytaj więcej o tym: Dopłaty do oprocentowania depozytów: nowy pomysł na walkę z inflacją? (subiektywnieofinansach.pl)
Chodzi o to, żeby NIE podnosić stopy?
Przerażenie kredytobiorców jest więc chyba trochę na wyrost. Zaniepokojenie może budzić co najwyżej fakt, że jeśli prezes NBP chciał „zrobić coś z inflacją”, to swoją ostatnią wypowiedzią może niechcący ją pobudzić. Czasem interwencje słowne są dobrym pomysłem, ale nie jestem pewny czy tym razem nie byłoby lepiej zagrać efektem zaskoczenia. Jeśli prezes ogłasza, że stopy będą taaaaakie duże, to ludzie mogą pomyśleć, że inflacja będzie taaaaaka duża i polecieć do sklepów, rzeczywiście ją napędzając (choć normalnie może by tego nie zrobili).
Moim zdaniem prezes NBP – niezależnie od tego jaki efekt osiągnie w rzeczywistości – mówi o mocnym podnoszeniu stóp procentowych po to, żeby… nie musieć ich podnosić w realu. Wyższe stopy procentowe to więcej bankructw, wyższe bezrobocie, ostre hamowanie rynku mieszkaniowego (napędzającego gospodarkę), spadek konsumpcji, mocniejszy złoty (szkodzący eksporterom, a Polska stoi eksportem).
Czytaj więcej o tym: Rząd i NBP przed diabelskim dylematem. Jak okiełznać wysoką inflację (subiektywnieofinansach.pl)
Proponowałbym więc nie wpadać w panikę na podstawie jednej wypowiedzi szefa NBP, bo za kilka dni może powiedzieć dokładnie coś odwrotnego i trzeba będzie dla odmiany wpadać w ekstazę. A wiemy, że nagłe zmiany ciśnienia są bardzo niezdrowe.
Tym niemniej warto być przygotowanym na każdy scenariusz, w tym na taki, w którym Rada Polityki Pieniężnej nie ma innego wyjścia i musi mocno podnosić stopy. Kiedy to się może stać? Gdy inflacja będzie dwucyfrowa, a złoty zacznie się osłabiać. Wówczas bez podniesienia stóp procentowych nikt polskiemu rządowi nie będzie chciał pożyczać pieniędzy i będzie nam groziło bankructwo.
Przed wypowiedzią prezesa NBP wskaźnik WIBOR 3M był notowany na poziomie 2,8%, zaś WIBOR 6M na poziomie 3,2%. Podstawowa stopa procentowa wynosi – przypomnijmy dla porządku – nędzne 2,25%.
Czy gdyby stopy poszły w górę bardziej, to kredytobiorcy mieliby problem?
To oznacza, że „w cenie” jest jeszcze jedna podwyżka stóp procentowych o 0,5 punktu procentowego, czyli do 2,75%. I taka podwyżka już dziś jest uwzględniana w ratach kredytów hipotecznych (lub za chwilę będzie). Analitycy do tej pory uznawali, że docelowy wzrost WIBOR 3M i WIBOR 6M powinien je wynieść w okolice jakichś 4%.
Ale po wypowiedzi prezesa NBP „czarny scenariusz” (prezes może go wywołać, ale uważam, że go nie chce) należałoby zweryfikować. Kontrakty terminowe na stopy procentowe na koniec tego roku (FRA 9X12) osiągnęły dziś poziom 4,4%. Jeszcze na początku grudnia było to „tylko” 3-3,3%. Oznacza to, że inwestorzy na rynku terminowym zakładają się o to, czy stopy procentowe za rok wyniosą nie 2,25% (dzisiejszy poziom) lecz 4,5%.
Kontrakty FRA 9X12 do tej pory były notowane na poziomie o mniej więcej 0,5 pkt. proc. wyższym, niż WIBOR-y. Jeśli ta zasada ma być utrzymana, to należy się spodziewać, iż stawki WIBOR pod koniec 2022 r. wyniosą przynajmniej 5%.
Jeśli więc dziś mamy WIBOR na poziomie – uśredniając jego dwie najpopularniejsze wersje – 3%, a za niecały rok miałby wynosić – uśredniając – 5%, to dla dość popularnej wersji kredytu na 500 000 zł mielibyśmy wzrost raty z 2 200 zł rok temu przez 2 900 zł dziś aż do 3 500 zł za niecały rok. Poniższe tabelki pochodzą z profilu @RafałMundry na Twitter
Większość kredytobiorców wyskrobałaby w domowym budżecie tych kilka stówek, ale pod warunkiem, że nie stracą pracy i że jednocześnie nie „zajedzie” ich wzrost domowych rachunków (prąd, gaz, czynsz) oraz rosnące ceny w sklepach.
Wzrost raty z 2 200 zł do 3 500 zł w przeciągu półtora roku byłby oczywiście dużą przykrością – mówimy o 1 300 zł miesięcznie mniej na koncie – więc jeśli macie hipoteczny kredyt złotowy, to warto przyjrzeć się domowemu budżetowi pod kątem „skąd wziąć dodatkowego tysiaka”. Oczywiście w pierwszym rzędzie warto spróbować go wytargać od pracodawcy, ale – jeśli nie jest to duża firma – może być z tym kiepsko.
A o tym jaka część kredytobiorców – zwłaszcza tych „świeżych” – może nie wytrzymać wysokiego WIBOR-u, napisał ostatnio na „Subiektywnie o finansach” Irek Sudak. Polecam poczytać!
Stopy procentowe w górę. Czy rząd może zamrozić WIBOR?
Można też dać na tacę w intencji zamrożenia przez rząd rat kredytów hipotecznych. Tak, jak zrobiono to na Węgrzech. Gdyby tak zamrozić oprocentowanie 2 mln kredytów złotowych na poziomie WIBOR 3M wynoszącym 2,8% (czyli obecnym) i jeśli założymy, że ten WIBOR 3M rośnie o 2 pkt. proc. (czyli do 4,8%) i jeśli przyjmiemy średnią wartość 25-letniego kredytu na 250 000 zł (znacznie mniej, niż wynosi przeciętny kredyt dzisiaj, ale jest jeszcze przecież „stary portfel”) – dostajemy 280 zł refundacji miesięcznie na umowę. W skali roku daje to 7 mld zł.
Jest pewna cienkość: kredyty hipoteczne zwykle biorą ludzie, których na nie stać. Mają wystarczającą zdolność kredytową (a więc i dochody), by z wynajmowania mieszkania „przesiąść się” na własność. Dopłacanie z pieniędzy ogółu podatników (albo ogółu klientów banków, jeśli to banki pokrywałyby różnicę) do domowych budżetów relatywnie zamożnej części społeczeństwa byłoby dość kontrowersyjne
Jest też drugi kłopot: w Polsce są nie tylko kredyty złotowe. Zaoferowanie takiego „bonusu” złotówkowiczom spowodowałoby, że w furię wpadłoby 700 000 frankowiczów. I mielibyśmy dym. To może zniechęcić polskie władze do tego typu kroków. Choć postępowanie polskich banków – podwyższanie rat kredytów i trzymanie jak najniżej oprocentowanie depozytów – to argument na rzecz tego, żeby się jednak w Robin Hooda pobawić.
———————
„Finansowe sensacje tygodnia”: Czy mieszkania potanieją? Kiedy przestaną drożeć kredyty hipoteczne?
Dziś w podkaście „Finansowe sensacje tygodnia” rozmawiamy z dr Adamem Czerniakiem z SGH i Polityka Insight. Oczywiście o nieruchomościach. Czy drożejące kredyty hipoteczne przygniotą Polaków? Dlaczego nie lubimy kredytów o stałym oprocentowaniu? Czy inwestycja w nieruchomości może ochronić przed inflacją? I czy są na to szanse w najbliższych latach? Czy nieruchomości mogą jeszcze podrożeć? Czy też należy się spodziewać ich spadku? Czy państwowa gwarancja wkładu własnego to dobry pomysł? Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem, jak również na Spotify, Apple Podcast, Google Podcast i na sześciu innych popularnych platformach podcastowych