5,8 zł za litr – tyle wynosi średnia cena zwykłej „95”. Ale jeśli myślicie, że paliwo jest drogie, to nie wiecie co Was czeka. Nieuchronnie nadchodzi nowy podatek, który uderzy po kieszeni m.in. kierowców. Jak może przełożyć się na ceny benzyny? I czy może sprawić, że na dłuższe podróże zaczniemy wybierać pociągi i autobusy, bo tankowanie samochodu stanie się nieopłacalne?
Jeśli ktoś spędził ostatnie tygodnie, opalając się na plaży w Kołobrzegu albo zdobywając szczyty Tatr, mogła mu umknąć najważniejsza wiadomość tego lata, a być może i dekady. Komisja Europejska chce opodatkować tankowanie prywatnych aut i ogrzewanie domów. Brzmi jak bajka o złym wilku, ale sens tego przedsięwzięcia jest bardzo głęboki. „Chcemy, żeby ludzkość uniknęła wojen o wodę i pożywienie” – tłumaczy wiceprzewodniczący Komisji Frans Timmermans.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czy to się finalnie uda – nie wiadomo. Dokument, w którym opisane są propozycje opodatkowania różnych zgubnych dla planety czynności, liczy 4500 stron, czyli prawie tyle co pięć „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk. Ale najważniejsza jest właśnie ta propozycja: wprowadzenia parapodatku zaszytego w cenie paliw sprzedawanych konsumentom – benzyny, oleju napędowego, gazu do ogrzewania domów, węgla ze składów (a to w nich 3 mln rodzin zaopatruje się na zimę).
Po co taka „szykana”? Żeby 440 mln mieszkańców Unii Europejskiej porzuciło gaz, węgiel, samochody spalinowe, a domy ogrzewało pompami ciepła albo grzałkami elektrycznymi. Polski rząd – według nieoficjalnych informacji – chce oprotestować te pomysły. – To drastyczne podwyżki i zagrożenie bezpieczeństwa żywnościowego – taka według nieoficjalnych doniesień ma być odpowiedź naszego Ministerstwa Środowiska. Ale nie wiadomo, czy ktoś go w Brukseli będzie słuchał. O ile więcej zapłacimy za tankowanie?
Jak „odkleić” konsumentów od samochodów (i samolotów). Tankowanie musi podrożeć
Emisje CO2 w transporcie rosną. Podróż samolotem, która jeszcze 20 lat temu była rzadkością i dobrem luksusowym, stała się dostępna dla każdego Kowalskiego. Średnia cena biletu lotniczego w dwie strony, bez uwzględnienia dopłat i podatków, spadła od 1998 r. o 61% – do 318 dolarów, czyli ok. 1233 zł. A w tanich liniach mogą wynosić kilkadziesiąt złotych jeśli podróżuje się „na lekko” bez bagażu rejestrowanego. 600 zł za lot w jedną stronę to cena zbliżona do obecnych realiów w liniach regularnych (nie low-costowych) dla lotów w Europie.
Zaproponowany przez Komisję Europejską nowy podatek na średniej europejskiej trasie miałby wynieść 36 euro, czyli ok 160 zł. W niektórych sytuacjach może stanowić drugie tyle, co sama cena biletu.
Podobnie jest z samochodami i paliwem do nich. Wysokość parapodatku za tankowanie nie jest jeszcze dokładnie ustalona. W założeniu ma odzwierciedlać „wartość rynkową” kosztów emisji. W Polsce średnio kierowcy pokonują od 1o 000 do 30 000 km rocznie. Załóżmy więc, że statystycznie będzie to 15 000 km. O ile zatem może zdrożeć litr benzyny i oleju napędowego?
Jest kilka scenariuszy. Pierwszy – autorstwa think-tanku Forum Energii – zakłada wzrost kosztów tankowania o kilkadziesiąt lub „małe” kilkaset złotych rocznie. Jeśli auto przejeżdża 15 000 km i spala średnio 7 litrów paliwa na 100 km, to dziś roczny wydatek wynosi 5800 zł. Załóżmy, że cena benzyny/oleju napędowego wynosi 5,5 zł za litr. W opcji minimum podatek za tankowanie miałby wynieść 5 euro za tonę, co przełoży się na 5 groszy na litrze paliwa. Czyli w skali roku będzie to ok. 50 zł więcej niż dziś (1050 litrów x 0,05 zł).
Ale ceny „uprawnień do emisji” zanieczyszczeń samochodowych mają stopniowo rosnąć, bo takie jest wyjściowe założenie Komisji. Załóżmy, że będą wynosić 50 euro za tonę. Wtedy litr benzyny podrożeje o 45-50 groszy.
Są też inne, bardziej drakońskie symulacje. Zdaniem Europejskiej Fundacji Klimatycznej, wprowadzenie systemu ETS do tankowania pojazdów spowoduje wzrost cen paliw o 16%. Przy obecnych cenach oznaczałoby to wzrost ceny litra paliwa przy dystrybutorze o prawie złotówkę!
To nie koniec, bo ma być wprowadzona nowa opłata zamiast akcyzy. Wedle wstępnej propozycji ma to być 10,75 euro za jednostkę energii, czyli gigadżul. Taka konstrukcja sprawia, że przeliczenie na cenę litra paliwa na stacjach jest bardzo trudna. Ale raczej nie chodzi o to, by było tanio.
Informacja o przyszłych podwyżkach pojawia się w chwili, gdy Orlen pokazuje rekordowe wyniki finansowe. Jak sprawdziliśmy polscy kierowcy mieli swój udział w tych rekordach, a wysokie ceny na stacjach to nie tylko efekt drożejącej ropy. Marże na (z produkcji) benzynie są 150% wyższe niż przed rokiem, choć to nie znaczy wprost, że o tyle akurat więcej na każdym litrze zarabia Orlen – wpływ na tę wartość mają różnice kursowe.
Z drugiej strony, nie można nie zauważyć, że pole do podwyżek cen paliw jest, jeśli uwzględnimy naszą siłę nabywczą. Jak pisaliśmy, paliwa są najdroższe od 9 lat, choć za średnią krajową pensję (3700 zł brutto) można było zatankować tylko 656 litrów typowego paliwa. Dziś przy średniej krajowej 5800 zł byłoby to aż 1021 litrów. W dużym uproszczeniu (pomijając obciążenia podatkowe), żeby cena paliwa „bolała” nas realnie tak samo, jak w 2012 r., na stacji musielibyśmy zobaczyć ceny rzędu 8,9 zł za litr.
Ćwierć miliarda samochodów do wymiany. Do tego potrzebny będzie Harry Potter
Opisywane zmiany mają wejść w życie w latach 2023-2024 r. Nie wiadomo, czy akurat w takim kształcie, bo wcześniej muszą się na nie zgodzić europejscy przywódcy. Z ostatnich przecieków wynika, że Polska i sporo innych krajów: Hiszpania, Francja i kraje „nowej unii” – będą się domagać korekt, ale nie słychać głosów mówiących o radykalnym wecie. Z drugiej strony są politycy, którzy mówią otwartym tekstem, że takie pomysły to jak podpisanie na siebie wyroku – czy wybory mogą wygrać politycy, którzy fundują konsumentom podwyżki cen paliwa?
Z drugiej strony świadomość ekologiczna rośnie, młodzi nie kochają samochodów, a partie zielone rosną w siłę. Propozycja opodatkowania konsumentów za zużycie paliwa będzie jedną z najważniejszych zmian w historii Unii Europejskiej. Czy się uda? Niektórzy ekonomiści (np. ośrodka Cambridge Econometrics) pukają się w głowę i tłumaczą, że nie da się w krótkim czasie zmniejszyć popytu na paliwa – nawet gdyby samochody elektryczne rozdawano za darmo.
Łatwo to sprawdzić: dziś po europejskich drogach jeździ 267,8 mln aut osobowych (elektryczne to margines). Roczna produkcja wszystkich europejskich fabryk samochodów w 2019 r. (czyli przed pandemią) wyniosła 13 mln sztuk. Liczba rejestracji netto wynosi ok. 15-16 mln samochodów osobowych rocznie. Czyli wymiana całej floty zajęłaby 16-17 lat. A UE chce to zrobić w 6 lat, wprowadzając m.in. podwyżki cen paliwa. To jest po prostu niemożliwe. Z resztą to dotyczy też innych dziedzin – zgodnie z pomysłami UE musielibyśmy wymienić „flotę” setek elektrociepłowni z kilka lat. Do tego potrzebny byłby jakiś czarodziej.
Po drugie, jak zwracał uwagę Polski Instytut Ekonomiczny, drastyczne podwyżki opłat doprowadziłyby do zubożenia społeczeństw. Na polskim społeczeństwie odbiłoby się to szczególnie dotkliwie. Nie chodzi tylko o to, że ludzi nie będzie stać na zakup samochodu. 3 mln gospodarstw domowych ogrzewa się węglem (który też ma być obłożony dodatkowym podatkiem), choć był czas i pieniądze, żeby to zmienić. Ale widocznie zabrakło motywacji. A teraz będziemy musieli nadrabiać wieloletnie zaległości w dużo szybszym i bardziej kosztownym tempie.
8 zł za litr paliwa? Kilkaset złotych więcej za ogrzewanie? Niektórym może się odechcieć walki o klimat. Choć z drugiej strony, pojawiają się głosy entuzjastów zielonej rewolucji, że jeszcze więcej zapłacimy, gdy nie zmienimy swoich przyzwyczajeń.
źródło zdjęcia: PixaBay/mat.prasowe