Tym, czego najbardziej obawiają się kierowcy łamiący przepisy, nie są kary finansowe, lecz punkty karne. Można ich mieć maksymalnie 24, a kasują się dopiero po roku (wkrótce ten okres może wzrosnąć do dwóch lat). Zwykle otrzymując mandat od policjanta dostaje się jedno (karę finansową) i drugie (punktu). Ale gdy przychodzi mandat z fotoradaru kierowca jest kuszony pewną niemoralną propozycją. Mojemu czytelnikowi bardzo się ona nie spodobała. A Wam?
Ostatnio rząd zapowiedział podwyższenie mandatów za przewinienia na drogach. Chyba słusznie, bo – jak pisaliśmy niedawno na „Subiektywnie o Finansach” – mandaty w Polsce są dość niskie w porównaniu z naszymi pensjami oraz z mandatami obowiązującymi w innych krajach. Co oczywiście nie oznacza, że ich podwyższanie do drakońskich wysokości automatycznie sprawi, że stanie się bezpiecznie. W to może wierzyć tylko naiwniak.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To nie mandat jest zwykle (albo często) największym problemem kierowcy łamiącego przepisy, lecz punkty karne. Pieniądz – rzecz nabyta. Można zapłacić większy lub mniejszy mandat, zaboli to trochę bardziej lub trochę mniej. A punkty karne to grubsza sprawa. Zostają z nami przez rok (po zmianach przepisów będą to dwa lata i w dodatku jednorazowo będzie można zdobyć ich aż 15), nie można negocjować ich liczby, a po przekroczeniu 24 punktów trzeba czasowo rozstać się z autem.
Mandat z fotoradaru i… niemoralna propozycja
Ostatnio napisał do mnie czytelnik oburzony tym, że mandat z fotoradaru może mieć zmienną wartość i w pewnym sensie może być… wymienny na punkty karne. Większość z czytelników, którym zdarzyło się dostać zdjęcie z fotoradarów, wie o co chodzi. Dostajesz informację, że przekroczyłeś przepisy, a razem z nią zdjęcie oraz formularz z trzema opcjami do wyboru.
Możesz przyznać się do winy, przyjąć mandat i punkty karne, możesz wskazać inną osobę, która kierowała w tym czasie samochodem (skądinąd bywa to opcja wykorzystywana przez tych, którzy mają już sporo punktów i próbują „scedować” kolejne na kogoś z rodziny) oraz możesz oświadczyć, że auto nie było używane wbrew mojej woli, ale odmawiam wskazania kto go używał. W tym ostatnim przypadku mandat może pójść mocno w górę, ale… unika się punktów karnych.
Mój czytelnik uważa, że to jest zawoalowana zachęta do „wymieniania” punktów karnych na pieniądze. Co prawda Główny Inspektorat Transportu Drogowego – czyli zarządca części fotoradarów – dysponuje zdjęciami i zawsze może oskarżyć kierowcę o składanie fałszywych oświadczeń (jeśli na zdjęciu widać jak na dłoni, że ja to ja, a oświadczam, że odmawiam wskazania, kto kierował samochodem, to w sądzie nie będzie co zbierać), ale „zachęta finansowa” sugeruje, że w zamian za 500 zł raczej nikt nie będzie wnikał w zawartość zdjęcia.
Mój czytelnik przesłał formularz, w którym podstawowa wartość mandatu to ledwie 100 zł i 4 punkty karne (kierowca przekroczył prędkość w terenie zabudowanym o 21 km/h, czyli jechał 71 km/h). Gdyby to nie było zdjęcie z fotoradaru, lecz patrol policji na drodze, to może nawet udałoby się wyłgać pouczeniem – choć policjanci z drogówki ostatnio chyba dostali nowe „plany sprzedażowe” i pouczać nie lubią.
100 zł to mandat dla przełknięcia, o ile ktoś zarabia więcej niż średnią krajową. 4 punkty karne zabolą już bardziej, ale jeśli się ma do wyboru opcję zapłacenia 500 zł i nieotrzymania punktów karnych, to taki mandat z fotoradaru może się opłacić bardziej. Mając wysokie dochody możemy mieć skłonność do tego, żeby pójść na układ: wymienić punkty karne na wyższy mandat z fotoradaru.
Patologia czy konieczność?
Mój czytelnik uważa – a ja razem z nim – że jest to patologiczne i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że skłania do hazardu moralnego. Trochę mniej obawiamy się zdjęć z fotoradaru, gdy mamy z tyłu głowy możliwość, iż nie będzie to kosztowało punktów karnych.
Po drugie dlatego, iż faworyzuje zamożnych. Im jest wszystko jedno, czy zapłacą 100 zł czy 500 zł, byleby nie musieli przy okazji otrzymać karnych punktów. W przypadku osób niezamożnych dylemat jest grubszy. Tyle że w przypadku przewinień na drodze dylemat nie powinien zależeć od grubości portfela!
Być może nie można zmusić kierowcy, by przyznał się, że to on kierował samochodem lub wskazał innego kierującego. A takie oświadczenie jest konieczne, by można było wystawić mandat. Ale – do jasnej cholery – dlaczego w takim przypadku podsuwać opcję rezygnacji z punktów karnych?
Czytaj też: Mandat z fotoradaru, kiedy możesz uniknąć konsekwencji?
Domyślam się, że problemem jest to, iż odmowa wskazania kierowcy nie jest de facto wykroczeniem drogowym, więc nie można przyznawać za to punktów karnych. Główny Inspektorat Transportu Drogowego mógł więc w takim przypadku zniechęcić kierowców do ukrywania sprawcy przewinienia najwyższym możliwym mandatem – a ten wynosi dziś 500 zł. Pytanie, czy przy takiej kwocie mandatu naprawdę ich zniechęca czy wręcz przeciwnie: skłania do wymieniania punktów na kasę. I to przy kursie, który się opłaca.
Mandat z fotoradaru z jeszcze większą kwotą „odstępnego” za punkty?
Po ewentualnej podwyżce mandatów będzie mogła nastąpić też zmiana wysokości mandatu przy rezygnacji ze wskazania winnego (i tym samym z punktów karnych). Jeśli mandat w takim przypadku zostanie podniesiony np. do 5000 zł, to być może ta opcja przestanie być zachętą dla przygniatającej większości kierowców. Kłopot w tym, że dla ludzi o bardzo wysokich dochodach nawet te 5000 zł nie będzie ceną nie do zapłacenia, by uniknąć punktów. A więc nadal będzie występować druga z opisywanych przeze mnie patologii – faworyzowanie ludzi zamożnych.
Wydaje się, że rozwiązaniem byłoby usprawnienie „sądowej obsługi” przewinień drogowych. Mnóstwo kierowców ma zastrzeżenia do prawidłowości działań fotoradarów i już dziś takie sprawy są w sądach. Chodzi o to, żeby każdy człowiek, który nie chce przyjąć mandatu, bardzo szybko był przepytywany przez sąd w sprawie ustalenia odpowiedzialności. W większości przypadków oznaczałoby to analizę zdjęcia i porównanie tego dowodu z zeznaniem właściciela samochodu. W większości przypadków okazywałoby się, że to nie ciocia z Krakowa ani żaden „nieznany sprawca” jest na zdjęciu, tylko właściciel samochodu. A więc do niego trzeba przypisać i mandat z fotoradaru i punkty.
Czy jednak władze na pewno tego chcą? Mam poważne wątpliwości co do intencji Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. Być może im w ogóle nie chodzi o to, żeby ludzie przyjmowali mandaty i punkty karne, tylko o to, żeby maksymalizować wpływy finansowe z mandatów? Przyjmując takie spojrzenie trudno się dziwić, że patologia w mandatach z fotoradaru trwa i ma się dobrze.
Co o tym sądzicie? Czy istnieje sposób, by wyeliminować zachęcanie ludzi do wymiany punkty na wyższy mandat? A może wszystkie strony tego chcą – i państwo i kierowcy?
Czytaj też: Oto ubezpieczenie dla kierowców od skutków punktów karnych. Przesada? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Gdy „znika” bilet, który miał być „nabity” na kartę, a kontroler daje mandat (subiektywnieofinansach.pl)