Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego złożył bankowcom propozycję, by opracowali wspólną ugodę dotyczącą kredytów frankowych. Takie nawoływania, prośby i apele pojawiają się już od lat. A frankowicze jak walczyli w sądach, tak walczą. Możemy tylko zazdrościć Francuzom, którzy podeszli do tematu kredytów frankowych zupełnie inaczej. Wszystko skończyło się jednym procesem i jednym, wspólnym odszkodowaniem. Czym francuskie franki różnią się od polskich?
W ostatnich tygodniach jednym z ważniejszych tematów w świecie finansowym jest propozycja, którą złożył bankom szef Komisji Nadzoru Finansowego. Pomysł nie jest nowy i dotyczy rozwiązania kwestii kredytów frankowych: niech wszystkie banki solidarnie zaproponują klientom ugody. A jakie? Niech kredyty zostaną przeliczone wstecz tak, jakby od początku były złotowymi.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To oczywiście tylko apel, bo ani KNF, ani żaden inny organ państwa w sprawie franków formalnej roli nie zamierza zająć. I nie wygląda na razie na to, by propozycja spotykała się z entuzjazmem bankowców. Powody dość obszernie opisał Maciek Samcik w niedawnym felietonie, do którego odsyłam. Istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że propozycja skończy jak wiele poprzednich – w archiwum. A frankowicze? Nadal będą musieli indywidualnie walczyć o swoje.
Bo u nas, jak ktoś ze swojego kredytu („kredytu”?) jest niezadowolony – lub uważa, że został oszukany – nie może liczyć na pomoc państwa. Ustawa o pozwach zbiorowych działa kiepsko, więc można co najwyżej skorzystać z pomocy jednej z wielu kancelarii prawnych. Każda reklamuje się, że ma liczne sukcesy na koncie, prawie 100% spraw wygranych i nawet ileś pieniędzy już dla swoich klientów (prawomocnie lub jeszcze nie) odzyskała.
Trochę mniej eksponowane są koszty, bo przecież żaden prawnik pro bono takiego tematu nie poprowadzi. A opłat jest wiele, nie tylko administracyjne (na start), sądowe, ale także success fee (oczywiście wszystko do negocjacji). Nikt żadnej gwarancji wygranej nie daje (co jest dość naturalne). Dlatego jeżeli sprawa (zwykle po latach a nie miesiącach) zakończy się dla „frankowicza” niepomyślnie to zostanie on z poniesionymi kosztami „administracyjnymi”.
O takich przypadkach słyszy się jednak rzadko. Nagłaśniane są oczywiście te tematy, w których zasądzono (i wypłacono!) kredytobiorcom określone pieniądze. Polska specyfika jest jednak taka, że każdy walczy praktycznie sam. Wyroki wydawane są w przypadku konkretnych umów kredytowych, zawartych przez kredytobiorców z określonym bankiem. I w tym wypadku możemy trochę pozazdrościć frankowiczom z Francji. Bo tam franki kuły w oczy bardziej i sąd zajął się jedną z takich spraw „hurtowo”.
Czytaj też: Zabezpieczenie w sprawie frankowej. Klient nie musi płacić rat, a bank nie może o tym nikomu powiedzieć
Franki po francusku. Czyli co? Sąd powiedział: „to też było zło”
We Francji w 2008 r. również udzielano kredytów w CHF. Niektórym stabilność EUR nie wystarczyła. Takich przypadków było prawie 4700, a zobowiązań zebrało na kwotę ok. 800 milionów euro. Zasada działania była podobna, jak u nas. Bank pożyczał franki, ale pożyczający spłacał raty w euro. Natomiast inne parametry i zasady takiego zobowiązania już się różniły od tego, co znamy w Polsce. Oprocentowanie było zmienne, ale nie „z dnia na dzień”, lecz w cyklach 3- lub 5-letnich. Podobnie, jak u nas problemy zaczęły się w sytuacji, gdy frank znacząco się umocnił w stosunku do euro (o ok. 37 eurocentów pomiędzy 2008 i 2015 r.).
W pożyczkę wbudowany był mechanizm regulujący – coś a la bufor na wypadek osłabienia euro. W takiej sytuacji rata nominalna (w euro) nie rosła, ale zmieniały się jej proporcje. Mniej było w niej kapitału, a więcej odsetek. Dodatkowo okres kredytowania mógł zostać wydłużony nawet o 5 lat. Jeżeli to nie wystarczyło (nie pokrywało wzrostu kursu CHF), to mimo wszystko rata w euro mogła rosnąć i pomimo spłaty kredytu pozostały do spłaty kapitał mógł rosnąć. To już schemat dobrze znany z naszego rodzimego podwórka.
Niestety czarny scenariusz się ziścił i duża część frankowych kredytobiorców utraciła kontrolę nad swoimi zobowiązaniami. W efekcie ponad 2500 kredytobiorców i kilka organizacji konsumenckich rozpoczęło batalię sądową z kredytodawcą, którym był we Francji Cetelem Bank (spółka należąca do BNP Paribas). Dochodzenie trwało ponad 10 lat i po kilkunastodniowym procesie sąd przyznał powodom rację.
W uzasadnieniu napisano, że bank w niewłaściwy sposób poinformował kredytobiorców o ryzyku zaciągania takiego zobowiązania. Pracownicy przekazujący klientom informacje zostali tak przeszkoleni, aby pokazać korzyści z tego rodzaju kredytu i dość pobieżnie (lub wcale) nie rozwodzić się na temat potencjalnych zagrożeń (to sposób działania zdecydowanej większości handlowców – nie ma produktów idealnych i najlepszych dla każdego). W efekcie czego kredytobiorcy nie byli świadomi na jakie ryzyko się narażają.
Cetelem został uznany winnym i sąd nałożył na niego maksymalną przewidzianą w takim wypadku karę w kwocie 187.500 euro. Natomiast na rzecz pożyczkobiorców zasądzono od 10.000 euro do 20.000 euro w związku z poniesionymi stratami moralnymi oraz 40.000 euro do 60.000 euro z tytułu strat finansowych. Bank musi również pokryć koszty prawne w kwocie do 3.500 euro na każdego powoda. BNP złożył apelację, gdyż nie zgadza się z wyrokiem i jego uzasadnieniem.
Francuskie franki, a polskie franki. Czy są różnice?
Jak możemy to odnieść do sytuacji, z jaką mamy do czynienia w Polsce? Zasada działania banku we Francji była podobna, jak u nas. Klientów nie poinformowano właściwie o ryzyku. A oni sami o nic nie pytali, bo woleli widzieć głównie korzyści z niższej raty niż w przypadku rodzimej waluty. Ale zamiast setek różnych spraw (ze skrajnie różnymi rozstrzygnięciami) przeprowadzone zostało jedno dochodzenie (trwało 10 lat!) i wydano jeden wyrok.
Czy w podobny sposób nie mogłoby to wyglądać również u nas? Niekoniecznie wszyscy frankowicze kontra wszystkie banki, ale chociaż grupa kredytobiorców przeciwko jednemu bankowi? Mielibyśmy takich spraw kilkanaście i nie byłoby sytuacji, że sędzia X w takiej samej sprawie wydaje zupełnie inny wyrok, niż sędzia Y. Poza tym sprawy frankowe nie spowodowałyby paraliżu sądów.
Aby to mogło tak wyglądać, musiałaby działać prawidłowo ustawa o pozwach zbiorowych (w polskich warunkach jest to kompletnie nieefektywny sposób dochodzenia roszczeń). Ewentualnie – to inny scenariusz – musiałaby powstać jakaś wytyczna Sądu Najwyższego, z której wynikałoby jak sędziowie powinni podchodzić do poszczególnych zagadnień związanych z frankami (jak niedawno pisaliśmy na stronach „Subiektywnie o finansach” – do rozkminienia jest sześć najważniejszych zagadnień).
Warto zauważyć, że we Francji oprócz pokrycia szkód finansowych oraz kosztów prawnych bank został zobowiązany do wypłacenia również kosztów dotyczących strat moralnych. W Polsce (chyba?) nikt na taki pomysł w zbliżonej sprawie nie wpadł. Poza tym we Francji sąd nie unieważnił zawartych umów. Te kredyty nadal są spłacane, jednak kredytobiorcy otrzymali zasądzone kwoty w ramach zadośćuczynienia za poniesione straty finansowe i nie tylko.
Podobnie, jak w Polsce, również we Francji (od czerwca 2013 r.) reklamowanie i udzielanie kredytów w walutach obcych (w których kredytobiorca nie posiada głównego dochodu lub aktywów) jest zabronione.
żródło zdjęć tytułowych: Doran Erickson, Alice Triquet, Unsplash