Fotowoltaika to hit sezonu, ale kto poprzestanie tylko na panelach, zatrzyma się w pół drogi. Można już próbować pójść krok dalej: spróbować zbudować „dom bez rachunków”. Pompy ciepła i magazyn energii plus fotowoltaika – to pakiet inwestycji, który zbliża do tego ideału. Ile to kosztuje i czy w ogóle się opłaci? Liczę!
Polacy kochają nowinki technologiczne. Tak, jak szybko staliśmy się europejskimi liderami w płaceniu kartami zbliżeniowymi, tak błyskawicznie rośnie popularność nowinek technicznych, które ograniczają wydatki związane z utrzymaniem domu. Wystarczyło przełamać finansową barierę wejścia. Dostrzegły to firmy, które nie oferują już tylko instalacji fotowoltaicznych, ale łączą je w tandem z pompą ciepła, a wkrótce dołożą do tego magazyn energii. Czy to przeciętnemu Kowalskiemu może się opłacać?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Przez lata Polacy podchodzili do instalacji fotowoltaicznych jak pies do jeża. Gdy Niemcy montowali je na potęgę na swoich dachach, my dorzucaliśmy węgla do pieca. Od mniej więcej dwóch lat fotowoltaika trafia pod strzechy, a coraz więcej osób przekonuje się, jakie z paneli na dachu płyną oszczędności. Dobrze zaprojektowana fotowoltaika (nie tylko panele, lecz cała instalacja) pozwala zbić rachunki za energię do kilkunastu złotych miesięcznie.
To gra warta świeczki, gdy firmy energetyczne zapowiadają kilkunastoprocentowe podwyżki. Wkrótce w Polsce będzie 300.000 prosumentów, czyli osób, które produkują prąd z instalacji PV i konsumują go z sieci. Duża w tym zasługa rządowych dotacji i ulg podatkowych. Fotowoltaika trafiła pod strzechy.
Ale okazuje się, że instalacja PV to za mało. Dwie firmy sprzedające fotowoltaikę poinformowały, że poszerzają ofertę. Foton Technik z grupy innogy oferuje od 1 grudnia panele i usługi o nazwie „Comfort Home”: pompę ciepła, magazyny energii i aplikacje do zarządzania tym całym ustrojstwem. Z kolei Edison Energia we współpracy z kultową na rynku grzewczym firmą Buderus, będzie oferował dopasowane do instalacji PV pompy ciepła.
A to dopiero początek, bo prawdziwy dom inteligentny składa się aż 10 domen: ogrzewanie (ale też chłodzenie), oświetlenie, podgrzewanie wody, wentylacja, dynamiczna obudowa budynku (czyli panele, które są ruchome i podążają za słońcem), zarządzanie popytem na energię, ładowanie auta elektrycznego i porządna aplikacja, która tym wszystkim zarządza. Jak widać skala wyzwań jest spora, ale jesteśmy na dobrej drodze, by zamienić nasze domy w technologiczne twierdze.
Pisaliśmy już o tym, ile trzeba wydać na sterowane przez wi-fi termostaty, w które można wyposażyć dom choćby z epoki Gierka. Niektóre firmy energetyczne oferują już ładowarki do samochodów elektrycznych. Na razie popyt jest niewielki, ale przedstawiciele rządu już zapowiedzieli, że w nowej perspektywie finansowej programu „Mój Prąd”, będzie można uzyskać dofinansowanie na domowe ładowarki.
Czy te wszystkie wydatki zapracują na siebie?
Rachunki za prąd: jak zejść (prawie) do zera? Fotowoltaika się spłaci?
Od kilku lat widać wielką falę wyprowadzek Polaków na przedmieścia. Według danych Eurostatu, cytowanych przez firmę HRE, 56% Polaków mieszka w domkach jednorodzinnych, podczas gdy jeszcze w 2006 r. większość z nas mieszkała w blokowiskach. Jesteśmy już nawet powyżej europejskiej średniej!
Czasami wizja o spokojnym domu na przedmieściach w otulinie lasu, rozmija się z rzeczywistością, i nie chodzi tylko o męczące dojazdy do pracy i szkoły (w czasie lockdownu może nie takie uciążliwe) i brak infrastruktury, ale o koszty utrzymania własnego domu. Wcześniej kwestie finansowe były na głowie spółdzielni, lub wspólnoty: fundusz remontowy, wywóz śmieci, nie trzeba było się martwić o koszenie trawy, czy odśnieżanie. Własny dom, to nie tylko przyjemności, ale też obowiązki i wysokie opłaty – przynajmniej jeśli ktoś nie buduje go z głową.
Czy i jak można ograniczyć poszczególne wydatki? Z opłat za wywóz śmieci nie zrezygnujemy, podobnie jak z opłat za wodę (chociaż można się pokusić o instalację odzyskiwania deszczówki, np. do spłukiwania toalet). To jednak nie będą fundamentalne wydatki związane z utrzymaniem domu – te dotyczą energii – zarówno elektrycznej jak i ciepła.
Zacznijmy od prądu. Przeciętna rodzina zużywa rocznie prądu za ok. 1700 zł (2.500 kWh) + opłaty stałe, czyli jakieś 2.000 zł. Dom jest większy i bardziej prądożerny, trzeba doświetlić garaż, podjazd, więcej pomieszczeń – załóżmy, że jest to 3.000 kWh, czyli ok. 2.000 zł. Fotowoltaika (instalacja fotowoltaiczna) w kooperacji z ustaloną przez rząd taryfą, która polega na tym, że sieć staje się „wirtualnym magazynem energii”, sprawia, że koszty zużycia mogą po roku spaść do zera (z wyłączeniem opłat stałych, wynoszących kilkanaście złotych miesięcznie).
Brzmi to abstrakcyjnie, ale wytłumaczenie jest proste. Chodzi o to, że latem instalacja PV produkuje więcej prądu, którego nasz dom nie jest w stanie wchłonąć, więc trafia on do sieci, tworząc nasz prywatny „zapas”. 80% z tego zapasu, który dała nam fotowoltaika możemy odebrać zimą. Dlaczego nie całość? Tak to ustalił rząd (i trzeba trzymać kciuki żeby się nie rozmyślił), żeby spryciarze nie traktowali instalacji PV jak maszynki do zarabiania pieniędzy. Kto to wszystko liczy? Firma, która dostarcza prąd, instaluje nam nowy licznik i pilnuje rozliczeń, żeby fotowoltaika „się spłacała”
Zwykle koszt instalacji fotowoltaicznej, który wynosi 20.000-25.000 zł zwraca się po 5-10 latach, w zależności od tego, czy uda nam się uzyskać dotacje. Żywotność instalacji wynosi zaś ok. 30 lat.
Ogrzewanie i ciepła woda w kranie
Wydatki na ogrzewanie to Polsce wciąż największa pozycja w domowym budżecie. Rozstrzał wydatków jest ogromny i zależy od tego czy ktoś mieszka w bloku, czy w domu, a jak w domu, to czym go ogrzewa i jak grube i docieplone ma ściany i czy ma piec na węgiel, gaz, czy może pompę ciepła… Przykładowe zestawienie kosztów ogrzewania w zależności od źródła – na wykresie. Średnio, według GUS, jest to to 2.700 zł rocznie.
Co ciekawe, o ile nośniki energii drożeją, to koszty ogrzewania nieco spadły. A to dlatego, że klimat nam się ocieplił, nie ma już długich i srogich zim. Od lat 80. do dwutysięcznych według IMiGW, zapotrzebowanie na ciepło spadło w naszym kraju o 20%. W ostatnich latach spadki wyniosły po ok. 9% rocznie. Czy i jak można zdjąć z siebie ciężar regularnych wydatków na ogrzewanie, tak jak w przypadku fotowoltaiki? I czy wydatek się opłaci?
Ci, którzy zafundowali sobie dom bez ogrzewania, ale za to z superwydajną izolacją i szczelnymi oknami (tak zwany dom pasywny, bo nie trzeba robić nic, by było ciepło), nie płacą nic (lub prawie nic). Czy to realne, czy to raczej ekopropaganda? Najprościej napisać, że za dom pasywny uznaje się taki dom, którego roczne zapotrzebowanie na energię do ogrzewania nie przekracza 15 kWh na metr kw. Dla porównania domy „zaledwie” energooszczędne potrzebują do ogrzewania nie więcej niż 40 kWh na metr kw.
W domu pasywnym nie ma grzejników, jest co najwyżej mała nagrzewnica, która podgrzewa rozchodzące się po wnętrzach powietrze. W domu o powierzchni 100 metrów kwadratowych ma ona taką moc, co tani czajnik elektryczny, czyli powiedzmy 1000 W. Czyli jednak trochę prądu pobiera (szacunki mówią o koszcie 200 zł rocznie, ale przecież dzięki instalacji fotowoltaicznej prąd mamy za darmo.
Czy zatem to się opłaci? Taki dom pasywny jest droższy w budowie – zwykle o 10-20% Jeśli mamy wydać na budowę domu 350.000 zł, to licząc dodatkowe 50.000 zł, po jakim czasie zwróciłby się nam ten dodatkowy wydatek? To zależy jakie ogrzewanie byśmy zamontowali. Ale zakładając, że byłby to najwygodniejszy sposób (w przeliczeniu na liczbę godzin potrzebnych od obsługi – grafika), czyli gaz, to średnie rachunki wyniosłyby 3.100 zł. A to oznacza, że dopłata do domu pasywnego zwróciłaby się już po 17 latach, a pewnie szybciej, bo przecież ceny energii nie będą stać w miejscu, tylko będą rosnąć.
Ciepło rodem z XXI wieku, czyli ile pomoże zaoszczędzić pompa ciepła?
Drugi sposób, żeby nie płacić za ogrzewanie, to pompa ciepła. Coraz więcej firm instalujących fotowoltaikę oferuje pakiet: fotowoltaika plus pompy ciepła. O nich niedawno zresztą pisaliśmy. To taka pracująca na odwróconej zasadzie lodówka – pobiera ciepło z zewnątrz budynku i oddaje je do środka, nawet jak za oknem jest -20 stopni. Tania nie jest, bo kosztuje 30.000 zł. Mimo to kupujemy ich coraz więcej. Według Polskiej Organizacji Rozwoju Technologii Pomp Ciepła PORT PC w 2010 r. w Polsce sprzedało się 7.500 pomp ciepła. W roku ubiegłym już ponad 37.000. A ten rok może być rekordowy. W sumie w polskich domach pracowało pod koniec ub.r. prawie 130.000 takich cudeniek.
Sama pompa zużywa sporo energii. Koszt zużytego przez pompę ciepła prądu w ciągu roku to 1.500-1800 zł. Ale gdy prąd do niej będzie „darmowy” z instalacji PV, to to wszystko zaczyna mieć sens. Dzięki pracy w tandemie z instalacją fotowoltaiczną, wydatki na prąd potrzebny do zasilania pompy praktycznie nie istnieją.
Są osoby, które dzięki takiemu rozwiązaniu ograniczyły wydatki na ogrzewanie (w tym ciepłą wodę) z kilkuset złotych miesięcznie do 100-200 zł, w zależności od tego, jaka jest temperatura na zewnątrz – im mroźniej, tym zużycie energii przez pompę rośnie. Pewnie w komentarzach pojawią się wypowiedzi osób, które mają pompy, i które dadzą świadectwo swoich oszczędności. Ale czy tak duży wydatek się opłaca?
Mamy więc 30.000 zł wydatku na start i 3.000-4.000 zł oszczędności rocznie na ogrzewaniu. Oznaczałoby to, że inwestycja w pompę ciepła zwróciłaby się po 8-10 latach. Diabeł tkwi w szczegółach. Po pierwsze 30.000 zł to raczej dolna granica. Do tego trzeba doliczyć kilka tysięcy złotych kosztów montażu. Poza tym, instalacja pompy bez fotowoltaiki, to pewny wzrost rachunków za prąd. Czyli wydajemy mniej na ogrzewanie gazem, za to więcej na prąd. To może nie mieć sensu.
I wreszcie po trzecie, niektórzy punktują, że tak skomplikowane urządzenie może się łatwo popsuć, a producenci dają gwarancję na 2-5 lat. W takim wypadku będziemy musieli doliczyć koszty napraw. Tak czy owak w bilans trzeba wliczyć koszt serwisu.
Z drugiej jednak strony, do zakupu takiego urządzenia dorzuca się państwo w ramach programu Czyste Powietrze – można dostać 20.000 zł lub 35.000 zł łącznej dotacji jeśli montujemy pompę razem z fotowoltaiką. Ale to rozwiązanie dla tych, którzy nie budują domu od zera, ale wymieniają piec węglowy. Mimo to aż 33% złożonych do marca 2020 r. wniosków obejmuje pompę ciepła.
Ale jest też dobra wiadomość – wydatki na zakup i montaż pompy ciepła można jednak znacząco obniżyć, dzięki podatkowej uldze termomodernizacyjnej (można odliczyć 17% maks. 53.000 zł w ciągu trzech lat). W sumie, w zależności od lokalnego programu wsparcia oraz ulgi podatkowej, koszt takiej instalacji może być nawet o połowę niższy. Chętnych nie brakuje, bo ok. 32% złożonych wniosków w ramach programu Czyste Powietrze, dotyczy właśnie pomp ciepła.
Magazyn energii. Fanaberia dla nowobogackich? A może nowy „must have”?
Dopełnieniem technologicznych nowinek dla polskiego domu przyszłości, jest magazyn energii, czyli po prostu bateria litowo-jonowa – taka jak w smartfonie, ale „trochę większa”, ważąca tak na oko jakieś 90 kilogramów.
Po co się pakować w coś takiego? Firma Foton Technik, która wkrótce zamierza zacząć sprzedawać magazyny energii razem z instalacjami PV i pompami ciepła, tłumaczy, że jest aż sześć powodów:
- oszczędności finansowe (wyższe zużycie własne)
- wyższy poziom wykorzystania instalacji PV
- gwarancja niezależności energetycznej
- bezpieczeństwo w przypadku przerw w dostawie energii
- większa równowaga w dystrybucji energii
- wykorzystanie nadwyżki produkcji
Ja bym do tego dodał większą autokonsumpcję prądu z fotowoltaiki i ewentualnie wspomagać zasilania urządzeń dużych mocy np. stacji ładowania samochodów elektrycznych. Czy to są przekonujące argumenty? Fajnie mieć niezależność energetyczną, pytanie za jaką cenę? Tauron oferuje takie baterie klientom, ale żeby nie przyprawiać ludzi o palpitacje serca, cen nie podaje. Można zamówić „wycenę”.
Generalnie im większa bateria (pojemniejsza) tym droższa – ceny za model o pojemności ok. 12 kWh LG ESS Home 8 to koszt ok. 50.000 zł. Ale są też porównywalne modele (może nie takie estetyczne) za 30.000 – 40.000 zł. Własne baterie produkują takie firmy jak: Varta,, Axitec, Pylontech, Mercedes Benz, czy oczywiście Tesla.
Czy relacja ceny do przydatności takiego wynalazku jest przekonująca? Ja sam nie pamiętam, kiedy ostatni raz doświadczyłem dającego się we znaki braku prądu. Nie wszyscy jednak w Polsce cieszą się takim komfortem. Mieszkańcy „warszawskiego obwarzanka”, czyli okalających stolicę gmin, regularnie doświadczają przerw w dostawie prądu. Są nawet specjalne wskaźniki, które mówią o awaryjności sieci, np. SAIDI mówi o długości przerw na odbiorcę rocznie w minutach, a firmy dostarczające prąd są zobowiązanie te przerwy zliczać i co roku o nich informować.
Np. przeciętny odbiorca PGE w 2019 r. nie miał prądu przez 325 minut, z czego 111 minut przerw było nieplanowanych. W Enerdze wskaźnik przerw na klienta wyniósł 127 minut, w tym 98 minut nieplanowanych. Dla porównania w Enei wynosił niecałe 124 minuty, a w Tauronie – 140 minut. Dla innogy Stoen Operator statystyka wyniosła 52 minuty. Skąd tak duże rozbieżności? PGE jest największą sieć, więc najłatwiej o awarię. Z kolei najmniejszą i najbardziej zwartą sieć ma innogy, które działa tylko w granicach Warszawy, więc łatwo jest namierzyć i usunąć usterkę, niż wysyłać ekipę autem terenowym w poszukiwaniu zerwanej linii.
Być może przeciętnemu odbiorcy te wskaźniki mogą niewiele mówić, ale nie ma innego sposobu pokazania skali problemu dostaw prądu. Ktoś może latami nie mieć problemu z dostawami prądu, a wystarczy jedna, porządna burza, a cały region będzie bez prądu kilka dni i wskaźniki polecą w górę.
Instalacja własnego magazynu energii, który będzie pełnił funkcje „backupu” pozwoli więc zapomnieć o zanikach prądu. Ale czy jest to wydatek, który się opłaci? Na jak długo starczy zasilanie z przydomowej baterii? To zależy od tego, jak dużą będzie miała pojemność i co zamierzamy nią zasilić. Oto obrazowa grafika na ten temat.
15% zwrotu z inwestycji w magazyn energii? Tak, ale…
Ile osób w Polsce ma przydomową baterię? Tego nie wiadomo. Po co mieliby ją kupować? Jeśli ktoś jest notorycznie nękany przerwami w dostawie prądu, które odcinają go od świata, to pewnie nie będzie się zastanawiał długo nad inwestycją w magazyn energii. Jednak przeciętny zjadacz chleba, który nawet może myślałby o ochronie swoich danych na komputerze przed nagłym blackoutem, nie musi wydawać 30.000 zł, tylko 200 zł, na domowy zasilacz UPS, który pozwala zasilać sprzęt elektroniczny np. przez 10-30 minut. Akurat tyle czasu, ile potrzeba by zapisać pliki, prezentacje, zakończyć sesje i bezpiecznie wyłączyć komputer.
Na magazyn energii nie można dostać dopłat. Z resztą państwo wspiera magazyny, ale „wirtualne”. Można powiedzieć, że obecnie dla domu takim magazynem jest sieć, z której zimą odbieramy nadwyżki wyprodukowanego i nie zużytego prądu (fakt, że dostajemy tylko 80%, a nie 100%).
Werdykt? Jeśli nie mieszkamy w Bieszczadach, nie mamy ton mrożonek, które mogłyby się rozmrozić bez prądu z sieci, to inwestycja w przydomowy magazyn energii może jeszcze poczekać. Ale jeśli rząd zmieniłby zasady rozliczeń dla korzystających z fotowoltaiki, a prąd mocno zdrożał, to można sobie wyobrazić, że domowa bateria mogłaby przechowywać zgromadzone w ciągu dnia nadwyżki darmowego prądu, by korzystać z niego wieczorami, gdy prąd z sieci byłby drogi, a słońce daleko za horyzontem.
Gdy trzy lata temu Tesla zaprezentowała nowy model baterii ściennej Power Wall 2, ekipa Elona Muska przekonywała, że inwestycja w warunkach australijskich daje zwrot na poziomie 8-15% rocznie dzięki pieniądzom zaoszczędzonym na niewydawaniu rachunków za prąd. A jak by to wyglądało w Polsce? Oszczędności na poziomie kilkuset złotych rocznie są całkiem realne.
Wniosek? Gdyby rząd zmienił zasady rozliczeń z prosumentami, to tak – własny magazyn energii stałby się z dnia na dzień wyposażeniem obowiązkowym każdego posiadacza instalacji fotowoltaicznej.
Fotowoltaika, pompa ciepła i magazyn energii. Ile to kosztuje?
Okazuje się więc, że marzenie o domu, w którym ścięliśmy niemal do zera wszystkie koszty stałe (energii, ciepła) jest możliwe. Wymaga to sporych nakładów inwestycyjnych: 20.000 zł kosztuje fotowoltaika, 30.000 zł pompa ciepła i 30.000 zł trzeba wydać na magazyn energii (ewentualnie). Wydatek zwróci się w ciągu kilkunastu lat, w zależności od tego, ile dotacji udałoby się nam wyciągnąć.
Pozostają obowiązkowe opłaty za zużycie wody, wywóz śmieci, czy podatki. Jednym słowem – znając zamiłowanie Polaków do nowinek i umiejętność liczenia, czeka nas kolejna rewolucja ekologiczno-mieszkaniowa. Bo fotowoltaika pokazała (przynajmniej do tej pory, nie wiemy jak będzie w przyszłości), że inwestycja w samowystarczalność ma sens.
źródło zdjęcia: Unsplash